Szczerze mówiąc, nie udało mi się nigdy zrozumieć fenomenu tej książki. Dla mnie chyba była zbyt amerykańska, zbyt wrośnięta w ich kulturę, bo to przecież przede wszystkich dla nich ta książka jest kultowa (u mnie w szkole się o niej nie wspominało).
Tak, trochę tak jest. Ale jak ten pan Antolini "diagnozuje" na końcu problem głównego bohatera i mówi o tym, że "jest to los zgotowany człowiekowi, który w tym czy innym momencie swojego życia szukał czegoś, czego mu jego własne środowisko dać nie mogło - albo przynajmniej tak mu się zdawało - i który wobec tego zaniechał poszukiwań", too ja myślę, że to jest superprawdziwe i właśnie tak to widzę często, u wielu ludzi. I ten jeden wywód (na który czekałam 225 stron) mnie przekonał ostatecznie do "Buszujacego". ;)