Przeczytałem kiedyś pewną książkę i całe moje życie się zmieniło. Już od pierwszej strony tak silnie na mnie podziałała, że miałem wrażenie, jakbym odrywał się od krzesła, na którym siedziałem i od stołu, na którym leżała książka. Chociaż byłem przekonany, że moje ciało oddala się ode mnie, to tkwiłem na krześle i przy stole całym sobą, całym swoim jestestwem, a książka działała nie tylko na mą duszę, lecz na wszystko, co sprawiało, że jestem sobą. Był to wpływ tak ogromny, że wydawało mi się, iż spomiędzy jej kartek bije światło, które uderza w moją twarz; światło, które mąci mój umysł i jednocześnie go rozjaśnia. Pomyślałem, że dzięki niemu będę mógł stworzyć siebie na nowo i że z nim nie zboczę z drogi; wyczułem w nim zapowiedź życia, do którego wkrótce miałem się zbliżyć i które miałem poznać. Siedziałem przy stole i przewracałem kolejne strony, z pełną świadomością czytając zapisane na nich słowa, a moje życie właśnie się zmieniało.
Pewnego dnia student Osman zauważa na uczelni piękną dziewczynę z książką. Wracając do domu dostrzega ją na ulicznym straganie, bez namysłu kupuje i zaczyna czytać. Lektura okazuje się niezwykle wciągająca, bohater nie może się od niej oderwać. Co więcej, wydaje mu się, że spomiędzy otwartych kartek bije jakieś tajemnicze światło. Jej wpływ jest tak wielki, że Osman postanawia porzucić swoje dotychczasowe życie i odnaleźć świat przedstawiony w książce. Pierwszym etapem jest rozmowa z ludźmi, którzy tak jak on przeczytali książkę. Zwraca się więc do Canan - dziewczyny, u której zobaczył ją po raz pierwszy, a ona przedstawia go Mehmetowi. Chłopak jednak ostrzega go, że na końcu drogi czeka jedynie śmierć. Niedługo potem zostaje postrzelony na ulicy i znika. Canan również opuszcza Stambuł i udaje się w nieznanym kierunku. Zakochany Osman postanawia ją odnaleźć. Zaczyna długą, męczącą podróż przez kraj, przesiadając się z autobusu do autobusu. Gdy w wyniku kolizji ginie część pasażerów, przybiera nową tożsamość i od tej pory jeździ na miejsca wypadków w poszukiwaniu tajemniczego anioła i nowego życia. W końcu w jednym z nich spotyka Canan i wspólnie kontynuują podróż, szukając jej ukochanego Mehmeta. Docierają do domu twórcy spisku przeciwko książce i jego agentów, obserwujących tych, którzy ją czytają.
„Nowe życie” to powieść specyficzna i wielowymiarowa. Znajdziemy w niej historię nieszczęśliwej, nieodwzajemnionej miłości, która potrafi zniszczyć życie. Walkę z wpływami Zachodu w obronie wschodniej kultury. Poszukiwanie własnej tożsamości i sensu istnienia. Człowieka, który przemierza cały kraj w poszukiwaniu szczęścia i tytułowego „nowego życia”, by ostatecznie odnaleźć je w bliskim sąsiedztwie rodzinnego domu. Jednak wracając ciągle do przeszłości, nie zauważa go, a gdy w końcu doznaje olśnienia, jest już za późno… Powieść momentami może nudzić, ale przede wszystkim fascynuje, wciąga, niepokoi i zmusza do zastanowienia.
Jeśli szukasz lektury lekkiej, szybkiej i przyjemnej – tutaj tego nie znajdziesz. Pamuk rozbudzi twoją ciekawość, zmęczy, zadręczy pytaniami, a potem zostawi, żebyś odpowiedział sobie na nie sam. Jeśli jednak cię to nie zniechęca, podejmij wyzwanie i pozwól mu zabrać się w podróż, a na pewno będzie to przeżycie wyjątkowe.
Wizja świata - była, ciekawy główny bohater - był, zagadka rzucona na koniec książki - była. Autor wszystko co potrzebne miał i... nic z tym nie zrobił. Kontynuacja "Lewej ręki Boga" wypada blado i chaotycznie. Zaraz postanowie Wam wytłumaczyć, czemu lepiej po nią nie sięgać.
O ile pamiętacie część pierwszą głównym bohaterem powieści jest Thomas Cale. Sierota, wybraniec który trenowany na zabójcę doskonałego pod koniec poprzedniej części dowiaduje się, że jest Gniewem Bożym, Lewą Ręką Bożą i Aniołem Śmieri. Całkiem dużo tytułów jak na jednego człowieka, czyż nie? Po zdradzie ze strony ukochanej osoby wraca do Sanktuarium z którego poprzednio tak usilnie starał się uciec. Po namowach jego opiekuna Bosco staje na czele armii Odkupicieli, których ma wyszkolić a następnie poprowadzić ku zwycięstwu przeciwko Antagonistom. W tym czasie jego przyjaciele ruszają mu na ratunek, lecz po drodze rozdzielają się i słuch po nich ginie.Cale więc stara się udowodnić swoją wartość militarną, Mętny Henrim, Klais i Idrys Pukke miotają się bez celu a Bosco pnie się coraz wyżej na szczeblach hierarchii kościelnej. Brzmi chaotycznie prawda? I tak też miało brzmieć, bo cała powieść sprawia wrażenie nieprzemyślanej i totalnie spapranej.
Po pierwsze motywacja głównego bohatera. Cale uznając, że nie ma innego wyjścia dosyć ochoczo podejmuje współpracę i masakruje coraz to kolejne zastępy Antagonistów. Staje się przy tym wygodnicki, rozpieszczony i przyzwyczajony do wydawania poleceń. Czy stara się wykorzystać swoją pozycję do kolejnej ucieczki? Ależ skąd. Wygląda na to, że odpowiada mu ta nowa sytuacja. Zupełnie jakby całe dzieciństwo zostało puszczone w niepamięć a on całkowicie dał wiarę opowieściom Bosco o proroctwie na jego temat. Jeżeli było tak w istocie, to czemu ani razu nie zapytał go o jakieś szczegóły? Posłusznie wykonywał polecenia aż do pewnego momentu, kiedy pod wpływem przyjaciela zmienia zdanie i daje nogę. Całkowicie nielogiczne zachowania, koło których nie potrafię przejść obojętnie.
Po drugie bohaterowie drugoplanowi. Trójka wspomnianych przeze mnie wcześniej przyjaciół, którzy ruszają śladem Cale'a w pewnym momencie się rozdzielają. O ile losy Klaista są dalej opisane, to reszta znika bez śladu. Sam Kleist zresztą przechodzi dziwną metamorfozę. Ze sceptycznego i cynicznego młodzieńca, który nikomu nie ufał przeistacza się w czułego męża, który planuje swoją przyszłość w nowej rzeczywistości. Jest opiekuńczy i stara sie zyskać w oczach nowych współplemieńców. W swojej służalności bez większego szemrania posmaruje nawet żonie hemoroidy(!). Widać, że autor chciał nadrobić tą postać, lecz czy taka zmiana wyszła mu na dobre? Szczerze wątpię.
Pozostali bohaterowie pojawiają się praktycznie znikąd pod koniec powieści i bardziej pasuje chyba do nich określenie epizodyczni. Wiele nie wnoszą i są tylko wypełniaczami. Tak więc postacie Idrys Pukkego i Mętnego Henriego zostały całkowicie zlekceważone. Ogromne marnotractwo.
Po trzecie świat. Pamiętam, że poprzednio wizja świata autora niosła ze sobą pewną niewiadomą. Podejrzewałem obszar podobny do USA ale w okresie Średniowiecza. Za domysłem tym przemawiały nazwy miast jak Memphis albo Salt Lake. W "Aniele śmierci" obok tych wybitnie amerykańsko brzmiących nazw otrzymujemy Szwajcarię, Hiszpanię, Norwegię, Górę Synaj oraz co mnie już totalnie dobiło Górny Śląsk z Bytomiem. I to wszystko razem, obok siebie oddalone o góra kilkaset staj od siebie. No myślałem, że ktoś sobie robi jaja. Zupełnie, jakby autor wziął kilka przypadkowych nazw geograficznych, wrzucił do woreczka i porządnie potrząsnął. Otrzymany produkt wysypał na kartkę papieru i obrysował ramką. Ta daaam!
Podobny misz-masz otrzymujemy w kwestii wiary. Znana nam wcześniej wizja Powieszonego Odkupiciela jako skrzywionego Chrześcijaństwa była całkiem ciekawa. Lecz gdy do wesołej kompanii dodamy przerysowane i satyryczne wręcz wizje dwóch innych wielkich religii, to śmiesznie już nie jest. Robi się niesmacznie. Chcecie przykładów? Kleftowie są ludem wędrownym, który wierzy w jednego Boga. Bóg ten narzuca im dziwne zwyczaje żywieniowe zakazując jedzenia niektórych zwierząt które np. pełzają lub mają łuski nazywajac je nieczystymi. Też widzicie podobieństwo do koszernego jedzenia u Żydów? Najwyższą wartością u Kleftów jest tchórzostwo i złodziejstwo. Nie uznaja walki bezpośredniej, a jedynie wyprawy łupieskie podczas których kradną ile wlezie i szybko wracają w swoje wąwozy.
Muzelmani natomiast maja obsesję na punkcie swoich żon. Nie mogą one pokazywać światu twarzy a jeżeli zostana pohańbione przez napastników, to przynoszą ujmę swoim mężom. Za taką zniewagę biedna kobieta może się spodziewać tylko kolejnych razów lub ukamienowania. Normalnie wypisz wymaluj Islam.
Mamy już rozpisanych przedstawicieli trzech wielkich religii. No to żeby dodać kolorytu autor dorzuca jeszcze nację, która idealnie pasuje do opisu starożytnych Spartan. Od dziecka skoszarowani, nastawieni tylko na walkę i niewolący inny naród, który jest od zawsze ich sługami. Oczywiście nie można zapomnieć o selekcji noworodków i praktykach z wykorzystaniem młodych chłopców. Normalnie nie wiedziałem czy śmiać się, czy płakać.
"Anioł Śmierci" to obraz frustracji autora szeroko pojętą religią. Każdy z opisanych systemów religijnych jest skrytykowany i wyśmiany. Gdyby to jednak było zrobione w sposób inteligentny lub zabawny, to dało by się czytać. Zabrakło jednak zarówno dojrzałości, jak i chyba umiejętności i konsekwencji. Ubolewam nad takim obrotem sprawy.