Okładki nie ma (biblioteka nie dała), ale za to jest mocha @ Coffeeheaven (Łódź)
Czas na kolejną pozycję nominowaną do Nike (mój ‘wakacyjny stos’ w dalszym ciągu zbiera kurz).
Tym razem zabrałam się za Dziennik Jerzego Pilcha. Przyzwyczaiłam się, że większość wydawanych obecnie dzienników czy wspomnień opisuje czasy, których pamiętać nie mogę i o których wciąż tak mało wiem. Nie czuję się w żaden sposób związana z ich zawartością. Tymczasem Pilch w swoim Dzienniku odnotowuje wydarzenia, które miały miejsce w latach 2010-2011. Wydarzenia, w których brałam udział, których w mniejszym bądź większym stopniu doświadczyłam. Spadający samolot, wojna o krzyż, czy mundial – doskonale to wszystko pamiętam. Dlatego czyta mi się to trochę dziwnie, co chwilę się zatrzymuję i przywołuję w pamięci tamte dni. Strasznie nostalgicznie do tego podchodzę, chyba zupełnie niepotrzebnie.
A jeśli o 'wojnę krzyżową AD 2010' chodzi – to nie jest lektura dla zwolenników wszelkich teorii spiskowych związanych z rzekomym zamachem w Smoleńsku. Przykro mi, ale te osoby mogą poczuć lekką frustrację w trakcie lektury. Pilcha niby oficjalnie polityka nie interesuje, ale na ten temat swoje zdanie ma.