„Nie chcę umierać. Za krótko byłam kochana.”
Wielu z nas miało kiedyś taki moment w życiu, kiedy usiadł w fotelu, wygodnie się o niego oparł i pomyślał, że czas coś zmienić w swoim szarym jak mgła życiu. Wyciągało się wtedy kartki z zawiniętymi rogami i stary długopis z zamazanym logiem firmy i zaczęło się skrobać na szybko wszystko, o czym się śniło przez wiele smętnych nocy. Na papierze powstawały punkty, przy których lądowały takie czynności jak: skok na bungee, przejażdżka na wielbłądzie, lot samolotem czy zapisanie się na siłownie.
Po tym wszystkim spoglądaliśmy na listę i zastanawialiśmy się przez chwilę, ile czasu nam jeszcze pozostało do wykonania tego wszystkiego. Z uśmiechem na ustach jednak stwierdzaliśmy, że przed nami tyyyle lat życia, że zdążymy spełnić wszystkie swoje zachcianki. Lecz są też tacy, dla których pozytywna wizja przyszłości stanęła pod znakiem zapytania. To ludzie, którzy wiedzą, że ich czas się kończy i nie mogą zwlekać z tym wszystkim.
Jedną z tych osób jest sama Tessie Scott, szesnastolatka z zaawansowanym stadium nowotworu. Zostaje jej tylko kilka miesięcy życia, więc nie darmo jej myśleć o przepięknej sukni ślubnej, setkach gości na swoim weselu, cudownych dzieciach i o mężu, który zostanie z nią aż do starości.
Tessie jednak się nie poddaje. Ona również ma listę, na której znajduje się dziesięć rzeczy, które musi zrobić przed szybką śmiercią. Na pierwszym miejscu umieściła seks.
Czy uda jej się odkreślić wszystkie punkty?
Z serią „Zbliżenia” spotykam się po raz kolejny. Pierwsza randka była z „Nienawiścią”, a tym razem wybrałam się na spotkanie z „Zanim umrę”.
Książka składa się z 46 rozdziałów, na których możemy obserwować batalię głównej bohaterki o życie, a dokładnie branie z niego jak najwięcej, aż do przejedzenia. Styl wypowiedzi jest w pierwszej formie liczby pojedynczej, a narratorką jest sama Tessie. Dzięki temu możemy wejść w głąb jej umysłu i wraz z nią trwać w tych dobrych i złych chwilach, odczuwać jej ból i radość, szczęście i smutek.
Główną bohaterkę nie udało mi się polubić. Starałam się zrozumieć jej sytuację życiową, lecz te punkty na jej liście odpychały mnie. Próbowałam postawić siebie na jej miejscu, lecz ja od razu bym zmieniła swoje plany i zrobiła coś całkowicie innego od głównej bohaterki. Tessie wydała mi się głupia, lecz patrząc na to z kim się zadawała to postanowiłam tego nie komentować w zbyt nieprzyjemny sposób.
Były jednak też takie momenty, kiedy Tessie dawała mi znaki, żebym się chociaż oswoiła z jej postacią. Częstowała mnie cudownymi opisami krajobrazu znajdującego się z wokół niej. Jej postrzeganie świata było przepiękną tęczą w tych szarościach choroby i czerni przenikającej przez rozdziały śmierci. Chcę podziękować za to autorce, że wpuściła odrobinę fantazji w umysł tej cierpiącej dziewczyny.
Tessie w tej walce nie była odosobniona. Miała przy sobie ojca, który początkowo sceptycznie podchodził do listy swojej córki, lecz z czasem postanowił jej pomóc. Był gotów uchylić dla niej nieba i od razu można zauważyć, że do końca wierzy w to, że dziewczyna wyzdrowieje i będzie tak, jak kiedyś. Tessie jednak nie tylko w nim miała wsparcie. Miała przecież jeszcze mamę i brata, którzy także byli dla niej podporą, ale...
Do życia Tessie wkracza również Ktoś, kto wnosi odrobinę piękna i uczuć, którymi dzieli się z chorą. Ten Ktoś mocno namiesza w życiu dziewczyny, przez co ona zacznie inaczej dostrzegać świat i będzie gotowa do czegoś, co mogło nie być jej dane - prawdziwej miłości.
Mimo tego, że niezbyt lubiłam główną bohaterkę to w trakcie czytania ostatnich rozdziałów zaczęłam jej bardzo współczuć, a co rusz pojedyncze łzy spływały po moich policzkach. Kiedy coś działo miałam ochotę wskoczyć w książkę i czuwać przy niej, pocieszać ją. Odczuwałam strach o nią, jakby się z nią już naprawdę oswoiła. A może jednak przełamałam niechęć do dziewczyny i moje współczucie stało się wyznacznikiem do naszej książkowej znajomości? Tego nie wiem. Nie umiem już określić odczuć, co do Tessie.
Książka czyta się niemożliwie szybko. Jest napisana prostym językiem, z którym nikt nie powinien mieć problemów. Dialogi nie są tutaj przedobrzone, a opisy nie przynudzają. Można śmiało powiedzieć, że jest mało wymagająca, lecz niektóre fragmenty potrafią poruszyć serca.
Podsumowując:
„Zanim umrę” to wzruszająca historia dziewczyny, która początkowo jest pogodzona z tym, że ma wkrótce umrzeć zaczyna w końcu dostrzegać piękne skrawki teraźniejszości, dzięki którym mogła poczuć się szczęśliwa. Może nie trwa to bardzo długo, jednak odnajduje osoby, które kochają ją i są w stanie poświęcić dla niej wszystko.
Tytuł: „Zanim umrę”
Oryginalny tytuł: „Before I Die”
Autor: Jenny Downham
Tłumaczenie: Monika Gajdzińska
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Seria: Zbliżenia
Ilość stron: 272
Moja ocena: 5,5/10
„Kiedy zrozumiesz, że po śmierci niczego się nie boisz, przestaniesz się martwić.”
Wyobraźcie sobie, że zasypiacie w swoich wygodnych łóżkach, okryci szczelnie ciepłymi kołdrami z dobrze znajomymi poszewkami. Wasza głowa skierowana jest ku ścianie, by nie rzucało wam się w oczy światło księżyca padające do pokoju poprzez skrawki odsłoniętego okna. Jesteście w swojej bezpiecznej bańce, gdzie nikt nie ma teraz prawa jej przekraczać, ale pobudka jest dla was zaskoczeniem.
Unosicie powieki i na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się w całkowitym porządku, ale czy naprawdę tak jest? Mrugacie kilkakrotnie i otwieracie szerzej oczy, bo już wiecie, że to nie jest wasz pokój, to nie wasze łóżko!
Zostajecie uwięzieni w pewnym miejscu na jakąś liczbę dni. Nie podoba to się wam, prawda?
Tak samo jest z Jeffem, który pewnego dnia budzi się w pokoju szpitala psychiatrycznego. Na początku sądzi, że to pomyłka, że on jest zdrowy i nie powinien być tam, gdzie aktualnie się znajduje. Wrogo odnosi się do personelu i wizja spędzenia czterdziestu pięciu dni na oddziale dla nastolatków zdaje się największym koszmarem jaki kiedykolwiek przeżył.
Ale co jest tym czynnikiem, dla którego zamierzał targnąć się na swoje życie? Czym się kierował, kiedy przykładał ostrze do swoich nadgarstków, by skończyć ze sobą? I dlaczego próbuje sam sobie wmówić, że wszystko jest w porządku? Czego aż tak bardzo się wstydzi? Przecież zdrowy człowiek nie chciałby się zabić dla rozgłosu...
Seria „Zbliżenia” to zbiór książek, w których możemy poznać ludzi takich jak my, jednak każdy z nich przeszedł lub przechodzi coś takiego w swoim życiu, co w jakiś sposób odróżnia go od nas, staje się dla społeczeństwa kimś innym. Z tej serii miałam już możliwość poznać Valerie, której chłopak popełnił samobójstwo zaraz po tym jak strzelał do niewinnych ludzi w szkole. Dziewczyna musiała się zmierzyć z ludźmi, którzy przeżyli masakrę, a także nauczyć się na nowo żyć w świecie bez ukochanego. Następnie była Tessie, która od czterech lat walczyła z nowotworem, z którym jednak przegrywała. Czując, że to koniec postanowiła stworzyć listę rzeczy, które pragnęła jeszcze przeżyć w swoim krótkim życiu i przed śmiercią - wykonać je. Tym razem wkroczyłam świat Jeffa, niedoszłego samobójcy.
„Związki nastolatków są bez sensu, bo nie mają przyszłości. Można by pomyśleć, że to jasne, ale nie. Ludzie nieustannie się zakochują i myślą, że ich uczucie przetrwa.”
Książka porusza aspekt ludzi, którzy pobłądzili w swoim życiu czy przeżyli jakąś traumę, iż musieli odbyć terapię w jednym miejscu, które jest częstym powodem do żartów. Ile to razy gadaliśmy swoim znajomym, że powinni się leczyć, że czeka na nich psychiatryk z szeroko otwartymi wrotami? Na pewno było tak nie raz. Ja sama też tak mówiłam, ale zrozumiałam swój błąd, kiedy poznałam historię Jeffa.
Główny bohater na początku okłamuje ludzi, że jest zdrowy i nie wie jak tam trafił. Jest arogancki dla personelu, co nie przystoi nikomu tak się odzywać. Ludzi ze swojej grupy uznawał za gorszych, nie miał ochoty spędzać z nimi czasu. Na samym początku ochrzaniałam go w duchu, ale po czasie zrozumiałam, że to był jego sposób na walkę z tamtejszą codziennością. Po prostu bronił się poprzez słowa. Z czasem jednak zaczął odkrywać karty i zrozumiał, że jednak naprawdę potrzebuje pomocy, a ludzie, którzy są wokół niego to ktoś, kto najlepiej w świecie może go zrozumieć w tej walce. Staje się bardziej otwarty i w końcu ujawnia całą prawdę na temat swojego „wybryku”.
Książkę czyta się szybko, ale pan Ford wprowadza nas powoli w ten świat pełen „wariactwa”, lecz także pokazuje jak może wyglądać czas spędzony na oddziale szpitala psychiatrycznego, co robią lekarze, by pomóc swoim pacjentom. Autor doskonale opisuje zachowanie piętnastoletniego chłopaka, który buntuje się przeciwko wszystkim i wszystkiemu, co go otacza i stworzył narrację w pierwszej formie liczby pojedynczej, dzięki czemu możemy głębiej wniknąć w umysł naszego bohatera i starać się zrozumieć jego zachowanie. Możemy to robić podczas zaznajamiania się z czterdziestoma pięcioma rozdziałami, a dokładniej czterdziestoma pięcioma dniami spisanymi w formie notatnika. Jesteśmy z Jeffem od początku jego terapii, aż do samego końca. I muszę jeszcze coś dodać - szybko nie dowiemy się dlaczego chłopak chciał się zabić, a jak już dobrniemy do tego to każdy inaczej zareaguje. Ja byłam zaskoczona.
„Mam wrażenie, że ten ktoś, kto siedzi w niebie, ma wielki wór jakiegoś paskudztwa - jak przeterminowany magiczny pył wróżek - i parę razy dziennie go wysypuje, doprowadzających wszystkich do obłędu.”
Podsumowując:
„Notatki samobójcy” to dramat, który w pewien sposób daje wiele do myślenia. Ja po przeczytaniu tej książki zaczęłam inaczej postrzegać ludzi zamkniętych w czterech ścianach szpitala psychiatrycznego. Oni przecież też mają uczucia, nie powinniśmy się z nich naśmiewać.
Moja ocena: 7,5/10