logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: groteska
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-10-11 19:45
Komedia chwilami smutna, czyli o "Stu dniach bez słońca" Wita Szostaka
Sto dni bez słońca - Wit Szostak

Chyba każdy z nas poznał co najmniej jedną osobę, która jest tak bardzo przekonana o własnej wartości, że zaczyna brakować synonimów na opisanie jej zarozumialstwa, nadętości i megalomanii. Mówimy tu o postaciach znanych głównie z kreowania problemów, zamiast ich rozwiązywania; ludziach urodzonych po to, by dzielić włos na czworo, osobowościach wybitnych, bowiem dzięki takim spada procent bezrobocia - tak potrafią zorganizować pracę i przystąpić do działania, że nawet najprostszą fuchę, przeznaczoną dla jednej osoby na godzinę czasu są w stanie wykonywać roboczy tydzień wraz z czteroosobowym zespołem pracowników.

 

Z takim bohaterem mamy do czynienia w “Stu dniach bez słońca” Wita Szostaka. Niejaki Lesław Srebroń jest pierwszoosobowym narratorem tego pamiętnika, i słowami, w których od razu widać naturalną lekkość pióra i umysł rączy, tak typowy dla środowisk akademickich, przedstawia czytelnikom swoją trwającą cztery miesiące przygodę na wyspach Finneganach. Stawił się tam w wyniku klasycznych dla swego zawodu procesów służących pogłębianiu niebywale ważnych prac naukowych. W jego przypadku chodzi o przygotowanie monografii twórczości Filipa Włócznika, pisarza wybitnego. Miejsce, do którego trafił Lesław to na pierwszy rzut oka skromne miasteczko uniwersyteckie, w którym Srebroń natychmiast zajmuje należne mu miejsce, oszałamiając pozostałych akademików nie tylko płomiennymi mowami, ale także swoją osobowością, charyzmą, i naturalnymi skłonnościami przywódczymi idealnie idącymi w parze z lotnością jego umysłu.

 

Komuś zdawać się może, że poznawanie wydarzeń pisanych przez kogoś mającego o sobie tak duże mniemanie będzie mordęgą. Nic bardziej mylnego, Wit Szostak od pierwszych słów pokazuje, że co, jak co, ale nudno nie będzie. Lesław Srebroń jest postacią tak (nie)ciekawą, i tak (słabo)znającą życie, że uwierzcie mi - każda jego interpretacja wydarzeń jest warta poznania. To książka pełna humoru, choć trochę czarnego, a z pewnością groteskowego, jednak bez przesady. Do Monty Pythona jeszcze dużo brakuje. Oglądając zmagania bohatera z rzeczywistością nie można nie wybuchać śmiechem; człowiek ten bowiem jakby pochodził z innego świata, kompletnie nie rozumie co się dookoła niego dzieje, zamknięty w przekonaniu o swojej nawet nie wartości, ale głównej roli, obowiązkach, jakie na nim spoczywają.

 

Byłoby to śmieszne do samego końca, gdyby nie jedno: tacy ludzie istnieją i są wśród nas. Znamy ich. Kto wie, czy sami innym podobnymi się nie wydajemy? I zbliżając się do końca lektury obok śmiechu pojawia się żal, smutek, że dla takich nie ma nadziei, czego ojciec pasem nie wybije, to niestety pozostanie do śmierci…

 

Rzecz jasna jest tu o wiele więcej, niż tylko sam megaloman Lesław i jego wybitna praca naukowa. Autor (ale tym chodzi mi o prawdziwego, Wita Szostaka:) co chwilę porusza temat, który w prosty sposób można sobie podpiąć pod różne zjawiska, zarówno takie w skali mikro, między nami - kolegami, jak i makro: stosunek literatów do różnych gatunków, podziały na te lepsze i te gorsze, wreszcie sam Filip Włócznik także staje się na tyle wyraźnym pisarzem, by móc go umieścić w rzeczywistości, dowolnie, zgodnie z własnymi przekonaniami literackimi. No i trudno także nie kibicować autorowi w wyolbrzymianiu przywar niektórych “znawców”, tak mocno wykształconych, że już w zasadzie nie myślących, a jedynie operujących zwrotami, frazesami, cytatami, mającymi kolejny raz podkreślać znaczenie wypowiadającego, a w rzeczywistości będącymi zdaniami pełnymi pustych słów, brzmiącymi jak odgłos przelewania z pustego w próżne (+25 do grafomaństwa dla mnie). Ma do filozofii, teologii i innych niebywale ważnych “zawodów” zdrowy stosunek ten doktor… filozofii, autor. Uśmiałem się jak rzadko, ale i co nieco refleksji się przytrafiło, poważnie, na serio. Książka ląduje w ulubionych, a ja z radością dodaję Wita Szostaka do swojej listy pisarzy, których książki najlepiej jest czytać “w ciemno”, bez sięgania po blurby i opinie, by samemu móc odkrywać wszystko od początku do końca, tak bowiem dobra jest to proza.

 

Powergraph 2014

Like Reblog Comment
review 2013-06-11 19:55
Zabawa w groteskę
Noc żywych Żydów - Igor Ostachowicz
Miało być intrygująco i kontrowersyjnie - Warszawa, zombie-Żydzi, neofaszyści i Arkadia. Do tego bohater, który nie jest bohaterem, zbyt młode feministki i krążący po okolicy diabeł-erotoman. Jednak gdzieś miedzy alegoriami o skomplikowanej polskiej przeszłości oraz zabawą formą i treścią brakuje czegoś więcej. Dostajemy więc po prostu dość dobrze napisaną książkę z całkiem niezłą (na początku) historią, która wykorzystuje modną konwencję i kilka popularnych stereotypów. Niestety pomysły skończyły się autorowi gdzieś w połowie pisania i nie do końca wiedział co z tym zrobić. I zostało mu już tylko brnięcie w groteskę..
 
Większość komentatorów zwraca uwagę przede wszystkim na to, czym na co dzień zajmuje się autor. Szkoda, że po tak ciekawie się zapowiadającej książce zostaje w pamięci przede wszystkim to..
Like Reblog Comment
review 2013-04-04 10:02
Dawid Kain - "Dyskoteka w krematorium / Prawy, lewy, złamany"
Prawy, lewy, złamany - Dawid Kain
Wydana w ciekawej akcji BookRage książka Dawida Kaina okazuje się być tak naprawdę dwiema powieściami. Drugą z nich jest wydany jakiś czas temu “Prawy, lewy, złamany”, potem przez autora udostępniony wszystkim za darmo w formie ebooka. I też od razu proponuję właśnie od tej drugiej książki lekturę zacząć, bowiem jest o wiele bardziej interesująca, przemyślana i pozwala czytelnikowi na mocne wejście w sam środek historii, po czym wyjście z własnymi wrażeniami, przemyśleniami czy refleksjami.
 
Bohaterami “Prawego...” jest kilkoro mieszkańców jednego z typowych polskich blokowisk. Każdy z nich pewnego dnia dostrzega, że na jednym z kanałów ichniej telewizji kablowej nadawany jest przedziwny program, w którym można oglądać innych mieszkańców okolicy, zupełnie nie zdających sobie sprawy z tego, że są obserwowani.
 
Ten motyw jest jednak tylko punktem wyjścia do pokazania przeróżnych wizji, zarówno tych, które spłyną na naszych bohaterów, jak i na czytelnika. Dawid Kain świetnie bawi się z nami, pokazując codzienne sytuacje zwykłych bohaterów, postaci takich jak sam czytelnik, dbając o to, by fabuła była poskładana i pozbawiona braków, a jednocześnie zaczyna temat szeroko rozumianej sztuki, a właściwie Sztuki przez duże Sz. Przynajmniej mi się tak wydaje :-) Pokazany jest nasz świat, gdzie tak naprawdę nikt już nie wie czym sztuka tak w ogóle jest, a artystą zostaje nazwany po prostu każdy; słowa takie jak “artysta”, “twórca” są już równoznaczne ze słowem “celebryta”. Krytycy dawno przestali udawać, że wiedzą o co kolejnym “artystom” chodzi i co chcą przekazać... nieliczni doskonale zdają sobie sprawę, że przekazać chcą dokładnie nic, jednak ludziom to wystarczy, by przedstawienie trwało dalej, a kolejny durny program gonił poprzedni. W świecie, który zaoferował widzom rozrywkę typu reality show przecież może być już tylko gorzej, teraz trzeba się po prostu dostosować, albo telewizor wyłączyć. Jednak każdy, kto tej ostatniej opcji spróbuje szybko zrozumie, że to rozwiązanie wcale nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać.
 
Dlatego prawdziwej Sztuki trzeba poszukiwać, choć wcale nie wiadomo, czy ona w ogóle istnieje. Czy kiedykolwiek istniała? A może wszyscy jesteśmy tylko zmanipulowani, stale od nowa, wciąż i wciąż? Czym w ogóle ta Sztuka miałaby być? A może właśnie Sztuką jest to, co podoba się ludziom? Może właśnie jest nią reality show, telewizja śniadaniowa i programy pokazujące osoby zwane gwiazdami, które dzięki tym programom tak zwanymi gwiazdami mają się stać? A może w ogóle nie ma sensu się nad tym zastanawiać? Może lepiej zmienić kanał? Albo skoczyć z okna?
 
Po lekturze “Prawego, lewego, złamanego” zostało mi wrażenie, że autorowi udało się osiągnąć coś, co dziś jest coraz rzadsze: otóż inni czytelnicy mogą tu zobaczyć coś zupełnie innego niż ja. Jest to powieść należąca do gatunku bizarro, jednak jest też czymś o wiele więcej. Wydaje mi się, że z bizarro wychodzi, nie tkwi sztucznie w nagromadzeniu groteski, obrzydliwości i różnych wizji, pokazuje coś więcej.
 
Nieco inaczej jest w przypadku “Dyskoteki w krematorium”. Sympatyczna powiastka, nie powiem, jednak nie oferuje tego, co “Prawy...”. Z pewnością może się podobać, jednak blednie na tle drugiej opublikowanej tu powieści, podobnie blednie na tle opowiadań, dzięki którym poznałem prozę Dawida Kaina, niegdyś drukowanych w Magazynie Fantastycznym. W “Dyskotece...” jak dla mnie jest stanowczo zbyt często podkreślana przynależność do gatunku bizarro, różnymi słowami, zdaniami, frazami - uporczywie przypomina nam się, że czytamy coś dziwnego, a z każdym przypomnieniem lektura była dla mnie mniej wciągająca.
 
Oczywiście książkę bardzo polecam, i przypominam, że “Prawy, lewy, złamany” jest dostępny za darmo, wystarczy wpisać tytuł w Google by dowiedzieć się skąd można książkę ściągnąć jak najbardziej legalnie.
 
Dyskoteka w krematorium
 
Dyskoteka w krematorium
Code Red Tomach Stachewicz 2013
Like Reblog Comment
review 2013-03-19 06:57
Łukasz Orbitowski - "Widma"
Widma - Ewa Białołęcka, Jakub Ćwiek, Maciej Guzek, Aleksandra Janusz, Witold Jabłoński, Mariusz Kaszyński, Kazimierz Kyrcz, Łukasz Radecki, Dariusz Łowczynowski, Łukasz Orbitowski, Jacek Piekara, K

Uparcie “Widma” nazywa się powieścią z nurtu “historii alternatywnej”, stawiając książkę obok dziesiątek rzeczywiście do tego gatunku należących (panowie Spychalski, Mortka, Pilipiuk). Jednak ja uważam, że historia alternatywna powinna skupiać się na historii właśnie, opisaniu tego, co wedle autora mogło się zdarzyć, gdyby nie zdarzyło się to, co rzeczywiście się zdarzyło :-)

A “Widma” z historią alternatywną wspólny mają tylko punkt wyjścia - nie doszło do wybuchu Powstania Warszawskiego. Jednak dlaczego nie doszło oraz co z tego wynikło, to już nie jest historia alternatywna, tylko potężna opowieść, którą strawić jest bardzo ciężko, choćby dlatego, że trudno jest wskazać, ot tak, po prostu, o czym “Widma” są? Bo nie wydaje mi się, by były pisane ani dla historii, ani dla Historii.

Niektórzy uważają, że “Widma” są o Warszawie. Tym dziwnym mieście, które dla Warszawiaków ma tak wielkie znaczenie, a dla reszty Polaków nie mniejsze, tylko że całkiem inne. Ja jednak zdecydowanie bardziej wolę “Widma” widzieć jako powieść o poezji i miłości między dwojgiem ludzi, miłości pięknej i czystej, jak prosto z książki - a zatem miłości niemożliwej do zrealizowania, do przedsięwzięcia, do przemiany w coś więcej, na przykład dobry żywot. Doskonale mi się czytało o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim jako pechowcu, który przeżył wojnę i teraz próbuje coś osiągnąć w rzeczywistości socrealistycznej. Autor jednak nie skupia się w opowieści na kreowaniu starych scen, znanych nam z lekcji historii, z nowymi postaciami, które w naszym świecie w owych scenach udziału brać nie mogły. To by było zbyt proste - Łukasz Orbitowski jak zwykle idzie swoją dziwną drogą, cholera wie, czy sam w ogóle wiedział, gdzie owa droga Go zaprowadzi - i pisze o kompletnie wszystkim, zarazem często opowiadając też, niestety, o niczym.

Mamy naszego Krzysia i jego Basię, jest i synek Staś oraz “znajoma” Hania. Poza tym jest nie do końca normalny Janek oraz równie, a jednak zupełnie inaczej, nienormalny Wiktor. Poza nimi nie brak i innych postaci, a każda z nich w takim samym stopniu jest realna, jak i przedstawia sobą coś więcej, niż tylko człowieka - może jakiś czyn, może jakiś stereotyp, że już nie będę się silił na błazeńskie “pleple co autor miał na myśli” i na tych dwóch “może” poprzestanę.

I chwilami widać Krzysia, jak próbuje coś osiągnąć w socjalizmie, czując, że pisane mu było coś więcej, niż tylko klepać wiersze na zamówiony temat. Widać, jak Krzyś idzie do pracy fizycznej i widać, jak poeci i inni delikatni mężczyźni w takiej pracy są traktowani. Widać w końcu, jak poezja niewiele jest warta w prawdziwym życiu i jak słowa - choćby i najpiękniejsze - pozostają tylko słowami, które przez chwilę może i ładnie brzmiały na wietrze, lecz szybko minęły, i trzeba wracać do zmierzłych żon, pijanych mężów, chorych dzieci, zawistnych teściów i świata tak pełnego brudu i niesprawiedliwości, jak tylko na naszym świecie jest to możliwe.

Jest w końcu Krzyś też świetnym przykładem nowego typu Polaka, Polaka wcale nie zgniecionego ciężkim butem innych, ale przede wszystkim przydeptanego własnym, romantycznym pantoflem przez tak długi czas, że już w zasadzie sam potrafi tylko marzyć, lecz nie działać. Żyje w świecie, w którym kiedyś osiągnie należny mu sukces, zasługuje zdecydowanie na więcej, niż ma, jest wiecznie niedoceniany, a najbliżsi zamiast pomagać, tylko przeszkadzają i w ogóle na nikogo liczyć nie można. Jest takim Polakiem, jakich dookoła nas są setki i tysiące, jakimi często jesteśmy (lub przynajmniej bywamy) my sami, i patrząc na niego i jego stosunek do żony, syna, matki, kochanki, rzeczywistości i poezji chce się tylko strzelić takiego w pysk i przypomnieć, że mężczyzna powinien przynajmniej udawać mężczyznę. I wziąć się do uczciwej pracy. I przestać mówić “kiedyś będę”, tylko zacząć być.

Fajna książka, tylko strasznie skomplikowana przedziwnymi wizjami i obrazami, jakie Autor nagromadził a potem skrupulatnie przelewał na papier, czy też na ekran jakiegoś PeCeta. Da się czytać, ale raczej z przerwami na złapanie oddechu i nabranie lekkiego dystansu. Z pewnością nie jest to lektura łatwa, szybka i przyjemna, bywa też monotonna i trudna, zdarza się nawet, że wywołuje zdrowy i spokojny sen, ale z drugiej strony na pewno nie można zaliczyć “Widm” do zwykłej literatury rozrywkowej. Nie, “Widma” zasługują na miejsce na osobnej półce, przeznaczonej dla tych nieco odważniejszych autorów, z których książkami trzeba nieco powalczyć, czasem nawet przy nich nie osiągnąć spełnienia - ale o których też przez bardzo długi czas się nie zapomni. Nawet, jeśli czytelnik czuje, że wracać do takiej też już nie będzie.

 

Widma

Wydawnictwo Literackie 2012

Like Reblog Comment
review 2013-03-07 07:40
John Irving - "Świat według Garpa"
Świat według Garpa - John Irving

Najpierw książka mi się kompletnie nie spodobała. Swoim początkiem idealnie wpasowała się w to, czego tak bardzo nie lubię: wydawałoby się że sztucznie kreowaną kontrowersję, której jakość widoczna jest przede wszystkim dla różnych pechowych literatów, a ci, nie potrafiąc sklecić kilku rozdziałów, zostają polonistami, męcząc następnie pokolenia błazeńskim pytaniem “co autor miał na myśli?”. W pierwszej chwili “Świat według Garpa” był stanowczo zbyt wulgarny, by mógł mi się ot tak, po prostu, spodobać. Nie żebym był tak delikatnym czytelnikiem, że wulgaryzm mi przeszkadza - zwyczajnie wydawał mi się bezcelowy. A więc sztucznie kontrowersyjny.

Strasznie ciężko było do lektury wrócić. “Świat według Garpa” zajmuje mało zaszczytne miejsce wśród moich książek - jest jedną z tych, które czytałem całymi miesiącami. Kompletnie do mnie nie trafiła młodość Jenny Fields, jej sposób bycia, zachowanie i mentalność. Tak samo nudne było dzieciństwo Garpa. Sytuacja zmieniła się dopiero, gdy dorósł, pojechał z matką do Wiednia i zaczął pisać. Wtedy powrót do książki po przerwaniu lektury stał się wpierw nieco łatwiejszy, a rozdział czy dwa dalej od lektury było już trudno się oderwać.

Co śmieszne, powodem dla którego lektura zrobiła się tak bardzo zajmująca jest dokładnie to samo, co wcześniej mi nie odpowiadało. Zabawa z czytelnikiem w kreację - oto jest młody mężczyzna, nazywa się Garp. Pisze, proszę ja Was, opowiadanie. Tekst jest skonstruowany w taki sposób, że ja - prosty człowiek - znajdę w nim to i owo. Ale i ów krytyk, polonista, “znawca” będzie miał o czym myśleć. Poznając kolejne płody Garpa umierałem ze śmiechu widząc jak cudownie zawarł w nich tak dużą ilość kontrowersji, że niemalże widziałem “mistrzów krytyki literackiej”, jak męczą się z nimi, by w końcu poddać je tak wnikliwej analizie, że po prostu śmiech na sali. I to mi się bardzo podobało. Poza tym owe opowiadania i powieści Garpa naprawdę mają niezły wydźwięk, szczególnie “Świat według Bensenhavera”, którego pierwszy rozdział w całości możemy przeczytać. Oto jest coś, co zwala z nóg! A dalsza konstrukcja, jaką Garp wymyślił, to już pokaz tak genialnego połączenia dramatu z groteską, że normalnie samo życie :-)

No i ostatecznie “Świat według Garpa” okazał się być rewelacyjną powieścią, po zaliczeniu której nawet ów początek, który tak mi do gustu nie przypadł, okazuje się mieć sens i być jak najbardziej na miejscu. To piękny dramat, opowiadający o wielu ważnych kwestiach, przedstawiający punkt widzenia mężczyzny, próbujący także zrozumieć punkt widzenia kobiety. John Irving pokazał kilka tak potężnych przykładów ludzkiej głupoty, że natychmiast czytelnik doświadcza uczucia pokory, wynikającej ze zrozumienia. Każdy z nas czasem zachowuje się jak Garp-ojciec czy pani Ralph. Dobrze jest to zauważyć, dobrze jest sobie o tym przypomnieć.

Choć narracja powoduje, że często powaga jest nieobecna, chwilami Irving atakuje z całej siły, mocną pięścią prosto między oczy pokazuje także dramat. Zarówno taki codzienny, wynikający z pecha, także ten, który jest efektem tępoty ludzkiej, a wreszcie ten najgorszy, nieodwracalny, który czytelnik musi długo przełykać, nim wreszcie go strawi i będzie w stanie dalej czytać.

“Świat według Garpa” daje popalić. To zdecydowanie coś innego, coś odróżniającego się od tysięcy, jak nie setek tysięcy książek dostępnych na rynku. Jednocześnie komedia, jak i dramat, śmiertelna powaga obok groteski, sprawy niezwykle istotne obok tak błahych, że chwilami szkoda papieru, na którym zostały zapisane. No i ten niezwykły sposób przekazu, mówiący o tak wielu rzeczach w taki sposób, że różni ludzie zrozumieją go kompletnie w różny sposób. Co bardzo mnie bawi, i strasznie mi się podoba.

 

The World According to Garp

Prószyński i S-ka 2007

More posts
Your Dashboard view:
Need help?