logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: historia-polski
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-09-16 10:40
Polak potrafi...
Historia Polski 2.0: Polak potrafi, Polka też... czyli o tym, ile świat nam zawdzięcza - Ewa Wróbel,Jan Wróbel

Gdy po raz pierwszy zajrzałam do książki ,,Polak potrafi, Polka też", na mojej twarzy na pewno było można zauważyć zaskoczenie. Nie spodziewałam się takiej formy wydania książki. Oprócz zwyczajnego teksu, który zawsze można spotkać w książkach, moim oczom ukazały się przeróżne obrazki, mini-komiksy. Nie ukrywam, taka forma, jak najbardziej mnie zaintrygowała. Sprawiła, że czytanie tej książki było jeszcze większą frajdą niż się spodziewałam. 

Uważam, że dzięki niezwykłej formie, tę książkę może przeczytać każdy w rodzinie, nie zależnie od wieku. Młodszy, starszy, każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Każdy rozdział to nowa osoba, nowa historia, która w prosty i konkretny sposób przekazuje ważniejsze i ciekawsze fakty na temat jakiegoś Polaka, czy też Polki. Nikt nie jest zobowiązany do czytania tej książki rozdział po rozdziale. Można swobodnie po niej skakać oraz czytać to co zaintryguje nas bardziej i nie poczuje się w żadnej chwili, że coś ważnego się ominęło, gdyż większość postaci nie jest ze sobą w żaden sposób połączona. Jednak ja tego nie zrobiłam, gdyż przeczytałam każdą stronę, po kolei, jaką tylko miałam i ani razu nie poczułam znużenia. 

,,Polak potrafi, Polka też... czyli o tym, ile świat nam zawdzięcza" to ciekawa książka, która posiada dość krótkie rozdziały poświęcone przeróżnym Polaków, którzy żyli wiele lat temu, jak i pojawiają się ludzie z obecnych czasów. Kilka razy poczułam, że niektóre z tych rozdziałów są za krótkie, posiadają za mało informacji, a ja chciałabym dowiedzieć się więcej o danym człowieku. Jednak to zmotywowało mnie do tego by poszperać w innych źródłach i uzupełnić braki własnej wiedzy. Polecam zapoznanie się z tą książką. 

Source: ksiazki-bo-kocham-czytac.blogspot.com/2015/09/polak-potrafi-polka-tez-czyli-o-tym-ile.html
Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-06-13 14:31
Walka z apokalipsą
Rozkaz: Trzaskać! Zapomniane akcje polskiego podziemia - Remigiusz Piotrowski
"Książka przedstawia wybrane akcje polskiego podziemia w okupowanej przez Niemców Warszawie i Krakowie, a także na ziemiach zagarniętych po 1939 roku przez ZSRR. Zostały w niej opisane zamachy, akcje likwidacyjne, akcje odbicia więźniów – niektóre nieznane lub wręcz zapomniane. Każda z tych historii nadaje się na scenariusz dobrego kina sensacyjnego… Autor opisuje przygotowania to wybranych akcji i ich przebieg, ale zwraca także uwagę na motywację i pomysłowość uczestników, a także podłoże emocjonalne i konsekwencje."
 
 
Osiemdziesiąt lat temu świat był inny. Czarno-biały, pokryty patyną i zamazany jak stare fotografie. To przeszłość odległa niczym epoka kamienia łupanego. Niedawno skończyła się wojna, zaborcy przestali nas gnębić, ale ludzie, nauczeni doświadczeniem, nie przestali spodziewać się kolejnych ciosów. Wiedzieli, że nie wolno żyć spokojnie, oddychać pełną piersią, chodzić na spacery i cieszyć się życiem rodzinnym, bo w każdej chwili może nadejść cios, który całe to szczęście zniszczy. Byli gotowi na utratę wszystkiego, nieustannie spięci. Tak bardzo różnili się od nas, martwiących się o spłatę kredytu, o to, żeby znaleźć pracę, żeby mieć pieniądze na edukację dzieci. Młodzież z tamtych lat była wychowywana do walki, więc gdy okazja do niej nadeszła, nikt nie był zaskoczony. Teraz młodzi ludzie mają zupełnie inne sprawy na głowie. Oni i my - dwa różne światy, dwie różne planety. Czy aby na pewno?
 
Wierzcie mi lub nie, ale niejednokrotnie zetknęłam się z taką filozofią. "Oni" byli inni - nie żyli tak jak My, potrafili walczyć, wiedzieli, co się robi z bronią, jak się zabija. Ich świat był uboższy, nie mieli tego wszystkiego, co dzisiaj sprawia, że nasze życie jest ciekawsze. A zresztą Unia Europejska... prawa człowieka... cywilizacja... Ich świat został zburzony przez wojnę, ale przecież to był inny świat... 
 
Współczesnemu człowiekowi czasami ciężko pojąć, że jego dziadkowie i pradziadkowie mieli dokładnie takie samo życie jak my, że ludzie, którzy wówczas stanęli u wrót piekła, którym do domów zapukała śmierć i rozpacz, którym odbierano wszystko co mieli i co kochali, mieli żywe ciało, serca pełne marzeń i nadziei oraz głowy, w których nie mieściła się myśl o nadchodzących potwornościach. Ich świat był taki sam jak ten za naszymi oknami, ich domy były identyczne jak te, w których mieszkamy, problemy - kropka w kropkę jak nasze. Zapominamy o nich, machamy ręką na przeszłość, nie chcemy się oglądać. Oni walczyli z bronią w ręku, bo musieli. My nie musimy - po co więc mamy o nich pamiętać? 
 
Moja wyobraźnia serwuje mi czasami trudne obrazy: siedzę przed komputerem i piszę, gdy nagle drzwi z hukiem wypadają z zawiasów, a do mieszkania wpada ktoś, kto uzurpuje sobie prawo do niszczenia i zabijania; jestem na spacerze w parku, oddycham świeżym powietrzem i bawię się z synem, nieświadoma, że za moment w to miejsce spadnie bomba... Nie odsuwam od siebie tych wizji, nie macham na nie ręką, nie uśmiecham się lekceważąco z przekonaniem, że to przecież dzisiaj nie jest już możliwe. W takich chwilach usiłuję zrozumieć, co mogli czuć ludzie, którzy przeżyli to naprawdę i którzy tak samo jak ja nie spodziewali się, że hekatomba jest jeszcze możliwa. I stają mi się przez to jeszcze bardziej bliscy, a ich ból i przerażenie nie są abstrakcją z podręcznika do historii, ale uczuciami kogoś takiego jak ja. Chcę o nich pamiętać, by ich życie nie ginęło w mrokach, by tragedie, których byli uczestnikami, nie stały się nieważne, nieistotne. 
 
Nie chcę zapomnieć, że ludzie pełni życia, pragnący realizować swoje pasje i cele, kochający i mający takie samo jak ja prawo do wolności i spokoju, zostali postawieni przed koniecznością wzięcia do ręki broni i wyjścia na ulicę, by zabijać wroga. Tym trudniej było mi przejść do porządku dziennego nad podtytułem książki Remigiusza Piotrowskiego "Rozkaz: Trzaskać!", który brzmi: "Zapomniane akcje polskiego podziemia". Smutne to i przykre, że już się o tej historii nie pamięta. Dla mnie większość wydarzeń opisanych w książce to opowieści o ludziach, z którymi zaprzyjaźniłam się wiele lat temu - dzięki mojej fascynacji wspomnieniami z okresu wojny. Tym bardziej mi żal, że ich losy są dzisiaj niemal nieznane.
 
Czego w książce Piotrowskiego nie ma? Suchych faktów, wyliczania nazw, podnazw i podpodnazw ;) najróżniejszych organizacji składających się na polskie wojsko podziemne oraz natłoku dat potykających się o siebie nawzajem. Mimo to "Rozkaz: Trzaskać!" jest pozycją niezwykle wiarygodną historycznie, znakomicie udokumentowaną, prawdziwą. Miło jest od czasu do czasu wziąć do ręki książkę opartą na faktach i poczytać o przeszłości bez poczucia, że każdą informację należy sprawdzić i zweryfikować. Czasami ma się ochotę odpocząć od reaserchu i po prostu zaufać autorowi. Bibliografia umieszczona na końcu książki, a do tego moja własna wiedza i pamieć o całej pochłoniętej niegdyś literaturze faktu, wspomnieniach oraz dziennikach, pozwoliły mi w spokoju zatracić się w lekturze - wiedziałam, że tutaj błędów raczej nie będzie.
 
 
 
Ci z Was, którzy nigdy nie mieli obsesji na punkcie czytania o wojnie, którzy nie przeżyli fascynacji biografiami młodych żołnierzy polskiego podziemia i nie kochali się w Bronku "Locie" Pietraszewiczu i Jurku "Słoniu" Gawinie (lub - w przypadku męskiej części moich Czytelników - w Krysi Krahelskiej), mają świetną okazję do tego, by nadrobić zaległości. Może dzięki temu określenie "zapomniane akcje" przestanie mieć rację bytu. 
 
Poczytajcie o Janku Kryście, jedynym okupacyjnym kamikadze, o akcji "Góral", dzięki której podziemne wojsko zyskało olbrzymią sumę pieniędzy (przeznaczoną potem m.in. na szkolenia, wykupywanie więźniów Pawiaka i pomoc najbardziej prześladowanym), o akcjach szybkich i brawurowych, ale także o takich, które latami narażały ich uczestników na śmierć - jak akcja "N", mająca na celu podkopywanie w Niemcach wiary w sens wojny i zaufania do dowódców. "Rozkaz: Trzaskać!" jest książką, w której znalazło swoje miejsce kilkanaście akcji ważnych, ciekawych i różnorodnych, dobranych tak, by nie nudzić i oddać w nasze ręce obraz okupacji w pigułce. 
 
"W kieszeniach i pod płaszczami każdego z wymienionych "przechodniów" znajdowały się steny, empi 40, visy i granaty. Ot, chciałoby się powiedzieć, typowi obywatele Generalnego Gubernatorstwa".
 
Autor pełnymi garściami czerpał ze znakomitych źródeł, przytoczył wiele wypowiedzi kombatantów zamieszczonych swego czasu we wspomnieniach wojennych. W wielu miejscach znalazły się z lekka przerobione fragmenty pozycji wydanych lata temu i w sumie miał to być zarzut, ale ostatecznie machnęłam ręką - dzięki temu ton narracji całej książki przypomina dawne, najciekawsze, pochłaniane przeze mnie z zapartym tchem, opowieści z takich książek jak "Cichy front" Aleksandra Kunickiego czy "Zaczęło się pod Arsenałem" Stanisława Jastrzębskiego. Remigiusz Piotrowski nie ograniczył się do siedzenia w książkach i przytaczania źródeł. Przeprowadzał wywiady, własne "śledztwa", dotarł do nigdy niewydanych wspomnień. Dokonał rzeczy wspaniałej - ożywił historię. 
 
Warto zwrócić uwagę na uczciwość autora, który docenia bohaterstwo i szanuje pamięć każdego uczestnika akcji, ukazuje niezwykłą inteligencję, z jaką operacje były planowane, wymienia ich zalety, pozytywne skutki, a mimo to nie mówi jednoznacznie i dobitnie, że były jedynym rozwiązaniem, nie ocenia dowódców i ich rozkazów. Dowiadujemy się także o tragicznych skutkach działań polskiego podziemia - rozstrzelania, aresztowania... Piotrowski trafnie zauważa, że Niemcy nie potrzebowali pretekstu. Egzekucje, łapanki, wywózki, tortury - to wszystko było na porządku dziennym i odbywałoby się tak samo, nawet bez naszych akcji. Powyższe fakty dostajemy do samodzielnej oceny - czy było warto? Tylko czy nasze dzisiejsze osądzanie ma jakikolwiek sens?
 
Wielką zaletą książki jest brak bezbrzeżnej gloryfikacji. Armia Krajowa nie składała się z samych nieomylnych świętych. Piotrowski opowiada nam o zdrajcach i ich działalności, o tragicznych pomyłkach. Akcje w pełni udane zajmują tyle samo miejsca, ile działania zakończone fiaskiem.
 
Autor od nowa przywołał pamieć o tych ludziach, którzy nie byli Spartanami, od maleńkości szkolonymi w zabijaniu i wymachiwaniu bronią, lecz żyjąc w spokoju i marząc o przyszłości zostali brutalnie wrzuceni w surrealistyczną rzeczywistość. Ich twarze znów nabierają kolorów. Nie walczyli dla sławy, ale na nią zasługują. I może - może... - uda się zachować dzieje tych ludzi w pamięci.

Paplanie na zakończenie: 
Te nietypowe mapki widoczne na moich zdjęciach i robiące za tło dla książki, to graficzne przedstawienie niektórych akcji zbrojnych polskiego podziemia. Na plan ulic naniesiono miejsca, w których stały poszczególne osoby i samochody, strzałki pokazują ich ruch lub kierunek, w którym leciały kule. Takie mapki stanowią bardzo ciekawe uzupełnienie tekstów, ale te konkretne nie zostały dołączone do książki "Rozkaz: Trzaskać". Wyjęłam je ze stareńkiego i zaczytanego egzemplarza "Zaczęło się pod Arsenałem" Jastrzębskiego, którą to pozycję zainteresowanym zdecydowanie polecam! ;) 
 
 
Tytuł: Rozkaz: Trzaskać! Zapomniane akcje polskiego podziemia
Autor: Remigiusz Piotrowski
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy PWN
Rok wydania: 2015
ISBN: 9788377058572
Ilość stron: 396
Format: 15.0x21.0cm
Oprawa: Twarda
 
Recenzja powstała dla portalu:

 

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-05-27 20:41
W odwiedzinach u Mieszka
Lubonie. Powieść z X wieku - Józef Ignacy Kraszewski
"Jest rok 964. Nieopodal Gniezna do dworu należącego do rodu Luboniów nieoczekiwanie powraca z niewoli niemieckiej Włast, syn zamożnego władyki. Nikt nie wie, że ukrywa pewną tajemnicę. Jest bowiem chrześcijańskim duchownym, który przybrał imię Matia. Dowiaduje się o tym władca Państwa Polan, książę Mieszko, na którego dworze panują obyczaje pogańskie. Docierają tam jednak wieści o potędze kneziów i panów, którzy się ochrzcili. Ci zaś uchodzą za zdrajców i niemieckich przyjaciół, a lud, nie dowierzając im, stroni od nich i czyha tylko, by się ich pozbyć. Książę Polan także nie okazuje ochoty do nawrócenia. Tymczasem na ziemie polskie przybywa księżniczka czeska Dobrawa. Mieszko ją poślubia i przyjmuje chrzest. Wypowiada potajemnie wojnę starej wierze i rozpoczyna długotrwały proces chrystianizacji swojego państwa. Pomaga mu w tym ojciec Matia..."
 
Dawno, dawno temu, nie za siedmioma górami i nie za siedmioma rzekami, ale tutaj, gdzie większość z nas mieszka (metaforycznie w przypadku wszystkich, którzy do Poznania mają dość daleko), miał swoją siedzibę potężny władca. Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia, więc potężny to on może był dla swoich poddanych i dla mniejszych sąsiadów, jednak dla jednoczącej się chrześcijańskiej Europy był Mieszko I jedynie pogańskim książątkiem, które nie miało dość siły, by przeciwstawić się wchłonięciu go przez niezwyciężone Cesarstwo Rzymskie. I choć robił chłopak co tylko się dało - pracował nad łączeniem w jedno państwo rozsypanych plemion słowiańskich - to ciągle musiał obawiać się łakomych spojrzeń rzucanych nań zza zachodniej i południowej granicy.

Cóż my możemy wiedzieć o czasach, w których Mieszko I galopował po puszczy, by upolować niedźwiedzia na kolację? Trochę suchych faktów, z których w głowie pozostają niewiele mówiące hasła: władca Polan, żona Dobrawa, chrzest Polski w 966 roku. Przed oczyma staje nam brodacz, pewnie dzierżący krzyż na portrecie Jana Matejki - ot, władca, który postanowił zmienić wiarę, nakazał to samo wszystkich swoim poddanym i cyk!, załatwione. Problem pod postacią cywilizowanych państw europejskich, które patrzyły na lechickie plemiona zachłannym wzrokiem, rozwiązał się szybko i bezboleśnie. Pogaństwo, a wraz z nim Światowidy, Peruny i Jasze, w momencie odeszło w niepamięć. A przecież było dokładnie na odwrót...

 


Istnieje sporo tekstów, które mogą dać nam jakie takie pojecie o egzystencji żyjącego w tamtych czasach człowieka, o funkcjonowaniu Mieszkowego dworu, czy o modzie panującej wśród niewiast, ja jednak nie trafiłam jeszcze na taki, który efektywnie nakarmiłby moją wyobraźnię, tę wybredną, nienasyconą bestyjkę. Lubi ona klepać się po brzuszku po obfitym posiłku, leżeć z głową w chmurach i przetwarzać informacje, które jej dostarczam. Ja ją tuczę, a ona z wdzięczności sprawia, że czytam książki tylko pozornie. Postronni widzą mnie zwiniętą w kłębek na fotelu i wlepiająca nieprzytomny wzrok w stronice kolejnego tomu, a ja cichaczem przenoszę moje ciało astralne w świat przedstawiony i biorę udział w wydarzeniach, o których sporej części ludzkości nawet się nie śniło.
Funkcjonowanie tego specyficznego paktu pozwala mi patrzeć na postaci historyczne jak na ludzi z krwi i kości, zupełnie różne od nieruchomych portretów i abstrakcyjnych obiektów opisywanych w notkach biograficznych. Daje mi możliwość chwycenia za szablę i szarżowania na wroga, zamiatania suknią posadzki pałacu należącego do Ludwika XVI, czy malowania obrazu pod okiem Claude'a Moneta. Moja wyobraźnia przetwarza odpowiednie pożywienie w realistyczne podróże w czasie (nie martwcie się o mnie, jestem przy zdrowych zmysłach i niczym się nie odurzam!), dlatego tak bardzo lubię książki o pogłębionym tle społeczno-obyczajowym, pełne rozbudowanych i barwnych opisów.

 
 
 
Jest wiele okresów historycznych, o których mam słabe pojęcie, do których moja wyobraźnia nie sięga - albo milczą o nich źródła, albo nie znaleźli się autorzy, potrafiący przekształcić ciężkostrawne, drętwe fakty w fascynującą przygodę. Należy do nich - wspomniany wyżej - dziesiąty wiek na ziemiach polskich.

 

Józef Ignacy Kraszewski, dziewiętnastowieczny człowiek renesansu - filolog, historyk, poeta, dziennikarz, polityk i wydawca, a przede wszystkim powieściopisarz o imponującym dorobku, miał chyba problem podobny do mojego. Trwały zabory, Polski od dawna nie było na mapach Europy, ale walka o zachowanie tożsamości narodowej nie ustawała, a pisarze historyczni dysponowali w tym boju jedną z najpotężniejszych broni. Kraszewski postanowił wziąć na warsztat czasy pierwszego władcy zjednoczonych plemion słowiańskich i ożywić postaci, w mrokach przeszłości nie mające nawet wyraźnych zarysów. Chciał napisać książkę, która dawałaby czytelnikowi możliwość wyobrażenia sobie okresu niemal mitycznego, będącego dla Polaków jedynie kilkoma zdaniami w zakazanych podręcznikach. 
"Czasy, które się tu malują, szare okrywają mroki, wrócić im cokolwiek życia, starać się je z niemnogich skazówek i pomników odgadnąć, zaprawdę trudnym było".         J.I.Kraszewski, z przedmowy do powieści "Lubonie"
Autor zakasał rękawy i wiele godzin spędził na studiowaniu opracowań historycznych, przede wszystkim jednak wsadził nos w stare kroniki - Thietmara i Długosza. Opierając się na lakonicznych i nie do końca wiarygodnych źródłach, zdołał stworzyć barwną i plastyczną opowieść o początkach naszej państwowości.
 
"Lubonie" mają jedną podstawową zaletę, stojącą ponad wszystkimi wątpliwymi (acz przyjętymi ze zrozumieniem) faktami historycznymi - znakomicie i przejmująco ukazuje problemy, jakimi kipiał okres przechodzenia ludów podległych Mieszkowi na chrześcijaństwo. Nowa wiara nie pojawiła się wraz z decyzją władcy o chrzcie. Proces był długi i złożony, ludzie od lat stykali się z doniesieniami o Chrystusie, wielu już w niego wierzyło, jednak większość obawiała się zmian. I to wcale nie ze względu na gniew starych bóstw.

 

Jan Matejko, Chrzest Polski

 

Krzyż kojarzył się przede wszystkim z Niemcami, z wrogiem. To była obca wiara i obce zwyczaje, czegoś takiego nie da się przyjąć ze wzruszeniem ramion i bez dyskusji. Poganie pragnęli swobody i pozostawienia wszystkiego takim, jakie było za czasów ich ojców i dziadów, za czasów legendarnego Piasta Kołodzieja, a wejście chrześcijaństwa jawiło im się niczym rewolucja wywracająca wszystko do góry nogami. Jednożeństwo, posty, wyższa władza duchowa w miejsce armii starych kapłanów - to wszystko brzmiało w uszach Polan niczym czarnoksięskie sztuczki.
"Krzyż ten już stał nad polańską granicą, uznać tego boga poganinowi zdało się przejściem ze swobody i bezkarności do niewoli i posłuszeństwa".
Zakorzenionej w sercach wiary oraz ugruntowywanych zwyczajów nie da się spłukać kilkoma chlupnięciami wody zaczerpniętej z Warty, nie można ich unicestwić jednym książęcym ukazem. Proces chrystianizacji polskich plemion, rozproszonych, walczących między sobą, a przede wszystkim nieufnych wobec centralizacji władzy, był długi i bolesny, z czego nie zawsze zdajemy sobie sprawę.
"Na rozdartych ziemiach Słowian działo się różnie, walka wrzała ciągle. To się Niemcom poddawano z haraczem, to się burzono i opierano, szli jedni im hołdować i chrzest przyjmowali, drudzy się łączyli ku obronie. Pokoju godziny nie było. Samopas większa część plemion ratowała się, jak mogła, w kupę się zebrać nie umiejąc. Każdy z małych wodzów chciał wielkiej władzy. (...) Gdy Morawy i Czechy już się były zlały w państwo jedno przeciw nieprzyjaciołom, chytrością walcząc z nimi, Polanów dopiero Mieszko skupiał, aby szli razem, sięgając i po dalsze, rozbite plemiona".
Warstwa fabularna powieści wciąga niczym ruchome piaski. Opowieść o Właście Luboniu, który wraca odmieniony z niemieckiej niewoli, ląduje na dworze księcia i staje się aktywnym uczestnikiem kulminacji procesu przyjmowania chrztu przez współplemieńców, została skonstruowana z ogromnym talentem, zapełniona żywymi, różnorodnymi i realnymi postaciami. Nieprzekonany i mający wyrzuty sumienia Mieszko przemawia do wyobraźni o wiele bardziej, niż butny i nakazujący chrzest "bo tak i już!" brodacz ze znanych nam obrazów.
 
Kraszewski opisuje wydarzenia bez wartościowania, bez potępiania starych zwyczajów. Przekazuje nam swoją sympatię dla wiary przodków i szacunek dla ludzi, którym odebrano to, czym żyli od pokoleń, którym burzono świątynie, niszczono posągi, a na ich miejscu stawiano nowe, nieznane symbole. Bez wygładzania i retuszu, ale i bez nacisku pokazuje, że nowa wiara została przez Mieszka przyjęta z wyrachowaniem, po to tylko, by ratować kraj i ludzi przed ekspansją niemiecką, przed wyniszczeniem i wchłonięciem przez cesarstwo.

 

Język powieści jest malowniczo archaiczny, początkowo trochę zniechęcający, po jakimś czasie wynagradzający z nawiązką tego, kto się nie zniechęcił i wytrwał. Miło czasem wrócić do czasów, w których wszyscy autorzy dopieszczali styl i dotąd pracowali nad każdym zdaniem, aż stawało się idealne, napisane piękną polszczyzną.
 
Moja wyobraźnia, mimo iż wybredna wielce i czepiająca się nieścisłości we wszystkim, co opowiada o czasach dobrze udokumentowanych, w tym wypadku przyjmuje historię Kraszewskiego z całym dobrodziejstwem inwentarza. Zastrzega sobie prawo do twierdzenia, że zdaje sobie sprawę z nieidealności obrazu jaki przed jej oczyma odmalował pisarz, a mimo to czuje się usatysfakcjonowana i już potrafi przekazać mi klarowną, żywą, wręcz hałaśliwą wizję barczystego, uwielbianego przez druhów księcia, wściekłych kapłanów starego porządku, którzy zdawali sobie sprawę z nadchodzącego bezrobocia, zagubionych w lasach dworów, niszczonych miejsc kultu pogańskich bóstw i wzrastających z mozołem świątyń nowego Boga.
 
Zapraszam na bloga ZIELONO W GŁOWIE :)
 
 
 
Tytuł: Lubonie. Powieść z X wieku
Autor: Józef Ignacy Kraszewski
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2014
ISBN: 9788377856178
Ilość stron: 304
Format: 15.0x23.0cm
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
 
 

 

Like Reblog Comment
review 2014-10-22 20:05
Historia Polski w pigułce
Historia Polski w pigułce - Marian Topor... Historia Polski w pigułce - Marian Toporek Zbiór najważniejszych wydarzeń w historii polski. Książka ta bardzo pomogła w przygotowaniu do matury. Niestety wszystko napisane jest ciurkiem i mimo pogrubień dat i podkreśleń wydarzeń nie jest dość przejrzysta.
More posts
Your Dashboard view:
Need help?