logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: literatura-francuska
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2016-06-28 21:30
Anarchy In The FR, czyli „Vernon Subutex, t. 1” V. Despentes
Vernon Subutex, 1: roman (Littérature Française) (French Edition) - Virginie Despentes

Vernon Subutex został pokonany przez Napstera i jego następców – Kaazę, eMule, torrenty, pliki na RapidShare. Ale zamiast pójść do urzędu pracy po zasiłek, Vernon postanawia zrobić to, czego nauczyły go rockowe piosenki – odpalić szluga, otworzyć pierwszą lepszą butelkę i odwiedzić starych znajomych. Albo jeszcze lepiej, powaletować trochę u koleżanek, byłych kochanek oraz przygodnie spotkanych kobiet. Tak zaczyna się pierwszy tom trylogii Vernon Subutex Virginie Despentes, który szybko stał się głośnym wydarzeniem we Francji i niedawno trafił do Polski.

 

Vernon Subutex przez całe życie robił to, co kochał – grał w kapeli punkrockowej i sprzedawał płyty. Ale splajtował, jak żebrząca na ulicy laborantka wywołująca niegdyś papierowe zdjęcia i wszyscy przedstawiciele wymierających zawodów opartych na przestarzałych technologiach. Płyty CD miały być wieczne, a nie przetrwały nawet trzydziestu lat. Ideały pokolenia ’68 i punkrocka ’77 też trafiają na śmietnik, razem z niepotrzebnym nikomu sprzedawcą płyt. You can’t always get what you want.

 

Lost In The Supermarket

 

Dla Virginie Despentes śmierć punkrocka (bo ile można udawać, że Punk’s Not Dead) stała się punktem wyjścia do bezkompromisowej i wyjątkowo zjadliwej krytyki współczesnego społeczeństwa francuskiego, popkultury, populistycznych idei politycznych, internetowego bełkotu (szczególnie Twittera) oraz wszechobecnego konsumpcjonizmu. Satyra Despentes jest szczera, wulgarna i brutalna, jak najlepsze płyty Dead Kennedys i Killing Joke. I dlatego jej głos przebija się wyraźnie pośród ton współczesnej literackiej papki – tak samo, jak wymieniane w powieści kapele grające ostrą muzykę.

 

Powieść Despentes bardzo wiele łączy z książkami Jakuba Żulczyka i Krzysztofa Vargi. We wszystkich jest dużo popkultury, punkrocka, języka internetu i satyry na ponowoczesność. Odnoszę jednak wrażenie, że paryska pisarka idzie znacznie dalej – jej całkowity brak poprawności politycznej i programowa bezczelność sprawia, że Vernon Subutex przesuwa granice literatury trash w rejony wciąż niedostępne polskim pisarzom, a przy okazji trafia do mainstreamu. Udało jej się to samo, co Sex Pistols, The Clash czy Kennedysom.

 

Too Drunk To Fuck

 

Bardzo ważne jest też, że Despentes daje się wypowiadać bohaterom o najprzeróżniejszych, choć zwykle radykalnych poglądach politycznych. I dlatego dostaje się wszystkim, od lewej do prawej – lewakom, liberałom, ekologom, prawicowym populistom, neonazistom, a przy okazji muzułmanom, chrześcijanom, Żydom i ateistom. Mała próbka stylu: Putin jest sexy. Putin jest tym bardziej sexy, że to kawał skurwiela, który ma wielką władzę, ale nawet bez tego byłby jednak sexy. Półnagi na koniu, naprawdę daje czadu. Uda ściskające wierzchowca. To przywodzi na myśl całą masę rzeczy. Lydia, jak wszystkie samice, jest wrażliwa na bezwstydne argumenty. Nigdy nie przespała się z Rosjaninem. Ma jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. (s. 155)

 

Vernon Subutex przypomina trochę Masakrę Vargi, jednak ta jest dość wyraźną satyrą na Polskę prawicową i smoleńską. Paryska pisarka uwielbia wyzłośliwiać się na francuski Front Narodowy, ale lewicy również nie żałuje ostrej krytyki. Fala pomyj leje się wartkim strumieniem. W końcu, jak stwierdza jeden z bohaterów książki, od kiedy w Europie znów wygrywa prawica, można mówić głośno wszystko, nawet jeżeli będzie to seksistowskie i rasistowskie. Nie przypadkiem monologi bohaterów tak często przypominają pijacki bełkot.

 

Despentes nie brakuje ani odwagi, ani dowcipu. A jednak Vernon Subutex gdzieś w środku trochę zaczyna nużyć, jak przydługie płyty, których nie da się odsłuchać za jednym razem, choć zawierają świetne piosenki (Sandinista!). Pewnie winien jest brak wciągającej historii. Niby jest tam jakaś intryga, jakiś wątek sensacyjno-polityczny związany z taśmami zawierającymi wywiad z przedwcześnie zmarłym muzykiem rockowym (trochę przypominającym Kurta Cobaina), ale powiedzmy sobie szczerze, że wszyscy – autorka, bohaterowie i czytelnik – mają go gdzieś. W tej książce żywiołem są obserwacje socjologiczno-kulturowe, podobnie zresztą, jak u Żulczyka i Vargi. Może dlatego czytanie Vernona Subutexa idzie momentami opornie, jak słuchanie Clashów na trzeźwo?

Ale to przecież dopiero pierwszy tom trylogii. Może się jeszcze rozkręci. Ja na pewno biorę kolejne dwa w ciemno.

 

Tekst ukazał się pierwotnie na blogu pod adresem http://www.literaturasautee.pl/vernon-subutex-despentes/

 

www.facebook.com/literaturasaute

Source: www.literaturasautee.pl/vernon-subutex-despentes
Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-10-03 10:34
Apokalipsy nie było, czyli „Uległość” Michela Houellebecqa
Uległość - Michel Houellebecq,Beata Geppert

Najgłośniejsza książka tego roku? Na pewno taka, która wywołuje najwięcej emocji. W Europie sparaliżowanej lękiem przed islamem, w której każdego uchodźcę z ogarniętego wojną domową kraju podejrzewa się o terroryzm, antyutopia o islamizacji Francji w 2022 roku musi budzić kontrowersje. Czy Uległość Houellebecqa rzeczywiście jest trafną diagnozą europejskiej islamofobii?

 

Już z pierwszych polskich recenzji poświęconych Uległości (przede wszystkim z tekstu Z perspektywy szui, czyli jak umiera demokracja Wojciecha Orlińskiego) jasno wynika, że to nie strach przed islamem jest głównym tematem nowej powieści Houellebecqa. Jest nią obojętność. Marazm, w jaki popadła europejska lewica (która nie ma nic interesującego do zaproponowania, za to jest skłonna układać się z Bractwem Muzułmańskim, bo jest to jedyna realna przeciwwaga dla neofaszystów) sprawia, że demokracja kapituluje przed szariatem. Nie trzeba dodawać, że wszelkie partie umiarkowane w powieści Houellebecqa zupełnie tracą prawo głosu. Podobnie jak kobiety, mniejszości wyznaniowe, ekolodzy, Żydzi (ci ostatni albo emigrują do Izraela albo słuch o nich przepada – co chyba również jest na rękę sympatykom prawicy).

 

Zatem to nie islam jest u Houellebecqa straszny. Przerażający jest rozkład europejskich wartości. Demokracji, która sama siebie unicestwia. Modernizmu, który staje się tylko przedmiotem akademickich rozpraw (piękny secesyjny bar w Brukseli zostaje zamknięty). Chrześcijaństwa, które traci metafizyczną moc wznoszenia katedr (utyskiwanie na brzydotę współczesnych kościołów jest tu bardzo wymowne). I wreszcie literatury, która staje się najczęściej nośnikiem dla niebezpiecznych idei (rasizmu i innych fanatyzmów – i to już od czasów Nietzschego i Huysmansa).

 

Co można zarzucić nowej powieści Houellebecqa? Że pisarz właściwie nic nowego nie zaproponował – skierował tylko kilka ogranych już przez siebie wątków na nowe tory. Upadek cywilizacji europejskiej mieliśmy już i w Cząstkach elementarnych, i w Możliwości wyspy. Bohater nowej powieści Houellebecqa to ten sam mizantrop, którego znamy już ze wszystkich poprzednich książek pisarza. Franҫois to erotoman, tak samo jak bohater Platformy, tyle że po wejściu w zaawansowaną fazę andropauzy. Jest też rasistą (choć stara się z tym za mocno nie obnosić, w końcu ma doktorat), a Orliński słusznie nazywa go zwykłym szują.

 

Franҫois szuka jakichkolwiek zdolnych go jeszcze poruszyć doznań – w literaturze, religii (próbuje metafizyki w klasztorze, ale nie udaje się) i ostrym, pornograficznym seksie. Oczywiście nie znajduje już w nich żadnej podniety, żadnego ukojenia. I to również znamy już z poprzednich książek Houellebecqa. Różnica jest tylko taka, że tym razem bohater przechodzi na islam. Dlaczego? Bo jest mu wszystko jedno.

 

Pod względem literackim Uległość nie jest najlepszą książką Houellebecqa. Kontrastowanie ze sobą wątków filozoficznych i pornograficznych to u niego wyświechtany chwyt, który już chyba nie szokuje – a na pewno nie skłania do pogłębionej refleksji nad stanem kultury europejskiej. Brakuje mi też wyrafinowanej gry z elementami SF (Możliwość wyspy) bądź gry własnym wizerunkiem (Mapa i terytorium). Jest za to zanurzenie w zbiorowym lęku przed islamskim terroryzmem (proroczą aurę książki podkręciło zgranie się dat jej premiery z tragedią w redakcji „Charlie Hebdo”). Ale to nie wpływa na poziom literatury, tylko na jej wysoką referencyjność, czyli w tym wypadku przekładalność na zbiorowe paranoje.

 

Do jakich przemyśleń dojdzie w kolejnej powieści? I czy będzie to rzecz warta uwagi, czy też marudzenie starego mizantropa? Mam nadzieję, że następna książka odetnie się od islamofobicznej atmosfery. Choć w sumie autorowi już wszystko jedno – Houellebecq i tak ma już u muzułmanów przechlapane.

 

 

 

www.facebook.com/literaturasaute

 

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-02-15 13:35
Z wąsem pewniej i bezpieczniej – Emmanuel Carrère „Wąsy”
La moustache - Emmanuel Carrere

 

Wąsy to nie rurki z kremem. Mogą symbolizować różne sprawy, które zawsze mają znaczenie fundamentalne. Dla statystycznego polskiego Janusza wąsy oznaczają przynależność do tej części męskiej populacji, która grilluje, kupuje taniej, sama naprawia sobie samochody, nie pozwala kobietom nimi jeździć i pije wódkę normalnie, a nie jakieś drineczki. Nie wiem, jak to dokładnie jest we Francji, ale wyobrażam sobie, że wąsy (bez brody) to wizytówka porządnego mieszczanina (takiego taty Mikołajka), jeżdżącego do pracy starym Peugeotem, dostającego deskę z serem po każdym obiedzie i oburzającego się na chamskie zwyczaje obcokrajowców dzwoniących w porze sjesty. Natomiast bohater książki Carrèrego to wąsaty hipster - architekt z długimi włosami, który dobrze się ubiera i co roku lata na wakacje na Bali, a wąs to dla niego element układanki, za pomocą której definiuje swój styl. Tak czy owak, wąsy to zakotwiczenie w rzeczywistości.

 

W debiutanckiej powieści Carrèrego, świetnego francuskiego pisarza, autora genialnego Limonowa, na którego nową, wzbudzającą już we Francji kontrowersje książkę o religii czekam z niecierpliwością, wąsy symbolizują właśnie coś, co pozwala bohaterowi zachować zdrowy rozsądek. Po ich zgoleniu Marc zachowuje się jak postać z Powiększenia, np. pływa przez cały dzień w te i wewte promem, maniakalnie zerka na bezużyteczny magnetofon od odłączonej automatycznej sekretarki, wsiada w pierwszy lepszy samolot i leci w nieznane. A jego życie stopniowo zamienia się w koszmar.

 

Najgorsze jest to, że nikt nie zauważa przyczyny obłędu. Żona, przyjaciele, przypadkowi nieznajomi – wszyscy utrzymują, że Marc nigdy nie miał wąsów. Przypomina to trochę Przemianę Kafki, w której nikogo nie dziwiło, że Gregor Samsa zamienił się w robala. Nic dziwnego, że bohater Wąsów wszędzie dopatruje się spisku przeciwko niemu, a cała jego historia to studium szaleństwa umysłu cierpiącego na manię opartą właśnie na wietrzeniu spisku tam, gdzie go nie ma.

 

W Powiększeniu Antonioni wtrąca całą historię w nawias, jaki kreuje scena, w której bohaterowie odbijają niewidzialną, wyimaginowaną piłeczkę. Świat jest tu ukazany jako gra pozorów, dostosowywanie się do absurdalnych reguł, szaleństwo, z którym trzeba się zmierzyć, ale chyba można liczyć na jakąś formę absurdalnego zwycięstwa – gdy poznamy zasady zabawy i spróbujemy się ich mimo wszystko trzymać. W Wąsach nigdy do końca nie wiadomo, kto jest obłąkany – Marc czy reszta świata.

 

Z szaleństwem z powieści Carrèrego nie można wygrać. Przynajmniej nie na tym poziomie świadomości, jakim dysponuje główny bohater Wąsów, bo już Limonow będzie sobie z tym radził świetnie. Mało tego, zarazi swoim szaleństwem innych, jak Tyler w Fight Clubie, a następnie uczyni z ogarniętych jego manią półgłówków prywatną armię, na poły faszystowską, na poły bolszewicką. Ale to już inna historia.

 

 

www.facebook.com/literaturasaute

 

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-02-10 17:58
Nobel noir, czyli styl i klasa Patricka Modiano
Przejechał cyrk - Patrick Modiano

Młodociany bohater w garniturze na wyrost, udający doświadczonego amanta, piękna kobieta w małej czarnej i sweterku (bo nie wiadomo, o co chodzi), lekko przeterminowany sybaryta w wytartej od lat marynarce i tajemniczy nieznajomi w drogich samochodach, pojawiający się znikąd i znikający w mroku – brzmi dobrze, prawda? Sceneria, postaci i rekwizyty rodem z filmów noir plus delikatnie surrealistyczna, nieco senna aura i nienachalny posmak egzystencjalizmu (ale bardziej przypominający Obcego niż Mdłości) to przepis na mikropowieść w stylu Patricka Modiano. Wspaniała mikstura.

 

Nie trzeba przejmować się tym Noblem, całym ciężarem niedocenionego, kurzącego się na półkach autora, którego wstyd nie znać, ale i tak nikt nie zna. To wyborna, wysmakowana literatura, która daje mnóstwo przyjemności – plasuje się gdzieś pomiędzy kryminałami Chandlera i filmami Antonioniego. Idealnie pasuje do niej Miles Davis ze ścieżki dźwiękowej do Windą na szafot. Zresztą, bohater trochę przypomina postać zamkniętą w windzie po dokonaniu zabójstwa. Niby decyduje o własnym losie, ale z drugiej strony biernie czeka na wyrok.

 

Przejechał cyrk to przypowieść o nieuchronności losu, ale daleko jej do ciężaru greckiej tragedii. Fatum wypełnia się niejako gdzieś obok głównego toru wydarzeń, bohater nie zdaje sobie sprawy ze swojego losu, a cierpienie pojawia się w zasadzie przypadkowo, co może być nieco zaskakujące dla czytelnika przyzwyczajonego do egzystencjalizmu w wydaniu Sartre'a i Camusa. Ale to wcale nie czyni koncepcji ludzkiego losu według Modiano mniej interesującą i wartą namysłu. A że w kryminałach Chandlera jest podobnie – tym lepiej, bo nie musimy śledzić kolejnej przydługiej i wiejącej nudą rozprawy filozoficznej. U Modiano bohaterowie są pokazani w działaniu, a nie w trwaniu (jak w Mdłościach).

 

Szkoda tylko, że po Noblu Modiano nie doczekał się sensownych, krytycznych wydań. Powznawiane mikropowieści wydane jak kieszonkowe powieści do pociągu już w kilka miesięcy po przyznaniu autorowi nagrody wysypują się z półek z przecenami – zupełnie niepotrzebnie. Gdyby je wszystkie złożyć w tom lub dwa i wydać jako dzieła zabrane, dorzucić porządny wstęp i tekst krytyczny, wstyd byłoby nie kupić, a jeszcze większy nie czytać. A tak Modiano chyba podzieli los tych wszystkich nieczytanych Noblistów, z Dario Fo i Le Clézio na czele. A szkoda, bo złą passę dla książek Modiano rozpoczęła już francuska minister kultury, która lunch z Modiano jadła, ale książek jego nie czytała (stan wiedzy z października, Fleur Pellerin jakoś nie wracała od tego czasu do tematu). Czy ktoś wie, co zamówili?

 

 

www.facebook.com/literaturasaute

 

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2014-12-29 20:33
"Ostatnie tango w Paryżu" bez sceny z masłem, czyli kto się boi Patricka Modiano?
Zagubiona dzielnica - Patrick Modiano

 

91 słów, 639 znaków – tyle liczy całe hasło w polskiej Wikipedii o tegorocznym laureacie Nagrody Nobla w dziedzinie literatury, Patricku Modiano (bez bibliografii i przypisów). Trochę to nie w porządku, bo przecież od ogłoszenia decyzji komisji noblowskiej mija już kwartał, a hasło po angielsku jest trochę bardziej rozbudowane i można je śmiało przetłumaczyć, choć rozmiar tej notki też nie powala. Pani minister od francuskiej kultury Modiano nie czytała. Może już nadrobiła zaległości, bo miała na to trochę czasu w święta. Nie ma zatem powodu, by dziwić się, że w Polsce autor ten był niemal nieznany (pięć krótkich książek było przed laty wydanych przy różnych okazjach i kurzyło się w bibliotekach, ale wznowienia pojawiły się dopiero późną jesienią 2014). Co straciliśmy i czy trzeba te straty nadrabiać gorączkowo?

 

Powiedzmy sobie szczerze – no jasne, że mamy w lekturze dobrej współczesnej literatury mnóstwo zaległości i nie dotyczy to tylko książek Modiano. Wspaniale, że wreszcie można kupić po polsku całą Munro, pojawiają się dobrze przygotowane wznowienia oraz pierwsze przekłady Toni Morrison, Ismaila Kadarego, Philipa Rotha i innych klasyków współczesności. W ramach odrabiania lekcji nie można zatem nie zajrzeć do cudem na ojczyzny łono przywróconego Patricka Modiano. Po lekturze Zagubionej dzielnicy mam jednak wrażenie, że komisja noblowska doceniła go co najmniej o kilkanaście lat za późno.

 

Skąd takie wrażenie? Gdzieś w sieci przeczytałem, że Zagubiona dzielnica to taki ekstrakt stylu autora, bo znajdziemy w niej zarówno proustowskie przywracanie pamięci i ustalanie poprzez to działanie własnej tożsamości, jak i ograniczenia formy utrzymane w duchu grupy OuLiPo, wcześniej jakimś cudem przez kapitułę ze Sztokholmu przeoczonej. Książka od razu przypomniała mi poetykę filmów Nowej Fali – bohaterowie przemierzają Paryż w sposób chaotyczny, przypadkowy niemal, podobnie jak postaci z dzieł Godarda i Malle'a. Jak się później okazało, moje skojarzenie nie było bezpodstawne – ze zdawkowych informacji na polskiej Wikipedii wynika, że Modiano napisał scenariusz filmowy we współpracy z Louisem Mallem.

 

W Zagubionej dzielnicy punkt wyjścia jest trochę podobny do sytuacji w filmie Tam, gdzie rosną poziomki Bergmana – uznany twórca (u Modiano – autor poczytnych kryminałów) przybywa do dawno zapomnianego miejsca (tym razem jest to Paryż), a przy okazji odbywa podróż sentymentalną po zakamarkach własnej podświadomości. Rolę proustowskiej magdalenki pełni w Zagubionej dzielnicy podany bohaterowi przez recepcjonistę hotelu kartonik, na którym widnieje nazwisko uruchamiające lawinę wspomnień, podsycanych przez odwiedziny u dawno niewidzianej znajomej. Pojawiają się też wątki kryminalne i erotyczne, ale mocno wpisane w wielowarstwową strukturę fabularną, utkaną z przenikających się nieustannie wspomnień i kolejnych magdalenek (stary zeszyt, notki z gazet itp.) wywołujących z niepamięci coraz to nowe obrazy paryskiego dolce vita sprzed lat.

 

Czyta się to wszystko z niekłamaną przyjemnością. Tak samo, jak ogląda się po latach filmy francuskich i włoskich reżyserów nowofalowych, opierających często swoje obrazy na podobnych fabułach (np. Noc Antonioniego) i tworzonych za pomocą podobnych środków wyrazu (skrótowość, wystrzeganie się sentymentalizmu, matematyczna precyzja w strukturze formalnej).

 

Ale też po lekturze Modiano pozostaje pewien niedosyt. Nie wiem, jak pozostałe książki tegorocznego Noblisty, do których jeszcze nie miałem okazji zajrzeć, ale Zagubiona dzielnica wydaje mi się trochę anachroniczna. Czytałem ją w taki sam sposób, w jaki oglądałem filmy Malle'a i Antonioniego – z perspektywy historycznej, bez poczucia, że twórca mówi o czymś bardzo ważnym dla mnie, że dotyka mojego świata. Na pierwszych stronach Paryż wygląda jak w turystycznym folderze, dalej śledzimy bohaterów ukształtowanych przez rok 1968 i dokonaną wtedy rewolucję obyczajową, ale w moim odczuciu wygląda to tak, jakby oglądać Ostatnie tango w Paryżu i przespać większość scen erotycznych, w międzyczasie przypominając sobie jakiś kryminał, Obsługiwałem angielskiego króla (trochę podobny główny bohater i jego historia) oraz wyjątki z Prousta.

 

Mam nadzieję, że jestem niesprawiedliwy i że w innych książkach Modiano znajdę dla siebie coś więcej. Zwłaszcza, że teraz kupić je można w każdym kiosku na dworcu kolejowym (sprawdziłem to przed świętami). Szkoda, że te króciutkie książeczki pojawiły się na naszych półkach bez wstępów i tekstów krytycznych, które byłyby bardzo przydatne jako wprowadzenie do lektury Modiano. Szkoda też, że wznowienie Zagubionej dzielnicy niczym nie różni się od wydania z 1993 roku poza gorszym papierem i brzydszą okładką. Ja akurat wypożyczyłem książkę z biblioteki, bo ktoś ją roztropnie przeniósł z półki „literatura francuska” do nowości. Sprytnie, naprawdę sprytnie.

 

 

 

www.facebook.com/literaturasaute

 

 

 

More posts
Your Dashboard view:
Need help?