W gimnazjum będąc czytało się Trudi. Z tego co pamiętam, może i super ambitne to dzieła nie były, ale idealne dla miłego spędzenia czasu. Po kilkunastu latach uznałem, że czas sobie odświeżyć zapomnianą trochę autorkę i zabrać się za trylogię, której nie udało mi się przeczytać w tamtym okresie. Tak oto wziąłem się za "Misję Ambasadora".
Czego możemy spodziewać się po tej powieści? Otóż minęło 20 lat po wydarzeniach z pierwszej trylogii, przez co bohaterowie mocno się zmienili. Sonea, będąca wtedy w centrum uwagi jest teraz jedna z Czarnych Magów i ma zakaz opuszczania Gildii. Do głosu dochodzi jej syn Lorkin, który niedawno zdał egzaminy na pełnoprawnego Maga. Nie wiedząc czego oczekiwać w życiu zgłasza się jako asystent ambasadora mającego wyruszyć do ... Sahaki. Tak jest, do kraju, który 20 lat wcześniej najechał Kyralię i jej magów. Trochę wody upłynęło i stare konflikty się przedawniły, ale pozostało aktualne pytanie , czy tamtejsze rody nie będą się chciały zemścić na młodym za opór jaki postawili wtedy jego rodzice. Sonea oczywiście jest przeciwna i pełna obaw (i słusznie) ale co ona może w konfrontacji z młodą i gorącą głową. Lorkin wyrusza i... reszta jest chyba oczywista.
Z drugiej strony mamy akcję dziejącą się w samej Kyralii, gdzie od dłuższego czasu grasuje zabójca złodziei. W momencie, gdy zabija on rodzinę starego znajomego Sonei, sprawa przyjmuje charakter osobisty. Matka, której przed chwilą dziecko wyfrunęło z gniazda rozpoczyna poszukiwania na własną rękę. Sprawa się komplikuje w momencie, gdy podejrzany może okazać się dzikim magiem.
Tak na prawdę mamy tu dwa główne wątki przedstawione powyżej. Pierwszy jest bardzo oczywisty. Czy ktokolwiek by mi uwierzył, gdybym powiedział, że Lorkin spokojnie osiadł w Sahace i nawiązywał kontakty dyplomatyczne, podczas stare Rody wyrzekły się zemsty? Przecież nie było by wtedy o czym pisać. Oczywiście, że coś się wydarzyło i musiał uciekać. Z kim i gdzie to już nie zdradzę, pobawcie się sami. Może i by to jeszcze było bardziej wciągające, ale uczucie, którym zapałał do jednej z kobiet jest wręcz szczeniackie. Jakby to była jego pierwsza miłość to jeszcze jestem w stanie zrozumieć. Ale z treści wynika, że w Gildii dość swobodnie sobie folgował w przyjemnościach fizycznych z innymi dziewczynami. Więc skąd tu nagle opisy jego przemyśleń żywcem wyciągnięte z pamiętniczka prawiczka? Coś mi się tu nie zgadza.
Natomiast akcja dziejąca się w Kyralii była bardziej zajmująca ale i też nie obyło się bez kilku zgrzytów, jak choćby zatrudnienie przez złodzieja swojej córki, która ukrywała się przez lata w charakterze ochroniarza. Serio? Młodą dziewczynę, która gdzieś lekko liznęła walki wystawiasz na pierwszą linię obrony podczas nieczystych zagrań półświatka? Który konkurent by w to uwierzył? CHyba taki, co się wczoraj urodził.
"Misja ambasadora" to świetny przykład książki przeciętnej. Anie mnie grzeje, ani ziębi. Czytało się ok, ale sporo było zgrzytów. Postacie mnie nie przekonały do siebie, ale za to cały zarys obcej kultury był bardzo ciekawy. Najprawdopodobniej jakbym przeczytał tą książkę kilkanaście lat temu przypadła by mi dużo bardziej do gustu. Zarówno ze względu na tematykę jak i brak znajomości innych tytułów. A tak przeczytałem i pewnie za kilka miesięcy zapomnę.