Ok, pojawiam się trochę spóźniona. Zaznaczę, że zostało mi jeszcze 20% do przeczytania, więc może poznanie zakończenia trochę zmieni moje odczucia.
Mój problem z główną postacią sprowadza się do jednego zdania:
Emerenc jest szczodra, ofiarna, dobra i nawet jeśli zapiera się Boga, to czci go swoimi uczynkami.
Mam wrażenie, że autorka
opisuje postać, ale jej nie
pokazuje. Czytam więc o tym, jaka Emerenc jest dobra i wspaniała, ale tego nie widzę, bo prawie nic co Emerenc robi lub mówi nie potwierdza z góry narzuconej przez autorkę tezy. Dla mnie Emerenc jest głupia i okrutna. Nie potrafię zrozumieć, czemu którakolwiek z innych postaci ją lubi, nie potrafię zrozumieć miłości między nią a autorką, dlatego właśnie, że poza w kółko powtarzanym, jak to wszyscy się kochali, nie jest to w ogóle pokazane. No, może na początku są te dwie sceny, jak Emerenc opiekuje się autorką, gdy gospodarz jest chory, a potem autorka robi coś dla Emerenc (już nie pamiętam, co to było). Te dwie sceny rzeczywiście budują jakąś więź, ale w zalewie innych, dziwnych działań i wydarzeń nie są dla mnie wystarczającym usprawiedliwieniem wielkiej sympatii do Emerenc.
Szabo nie do końca udało się chyba zrobić to, co zaplanowała. Emerenc miała być takim symbolem ludowej mądrości, postacią niewykształconą, zdziwaczałą, a jednocześnie naturalnie pojmującą dobro i zło; miała być postacią dającą ludziom szorstką miłość, niby obojętną, a jednak troskliwą. Ale, przynajmniej w moim odczuciu, to się nie udało. Emerenc, jak napisałam wyżej, jest w moich oczach głupia i okrutna. Zamiast prosta wyszła prostacka, zamiast szorstkiej miłości wyszła patologia. Jest uparta i zacietrzewiona, niby nie wpada w histerię, a każdą rzecz wyolbrzymia, jad tak pryska jej z ust, że prawie dziury w podłodze nie wypali. Traktuje wszystkich jak dzieci, wchodzi innym w życie z buciorami nie dając nic w zamian, poucza, ciągle ocenia.
Do szału doprowadza mnie też w tej książce jedna rzecz - kompletny brak komunikacji. Nikt tu ze sobą normalnie nie rozmawia, nikt nikogo nie może o coś normalnie poprosić, wszystko musi się odbywać jakimiś półsłówkami, rozkazami, a potem jest obrażanie się, histeria, pouczanie. Nie mogę patrzeć na ludzi, którzy nawet nie próbują się porozumieć. Emerenc mnie denerwuje, bo nie da się z nią niczego po ludzku ustalić, trzeba odtańczyć jakiś taniec wokół jej osoby w myśl zasady:
Emerenc stawiała warunek: jeśli ktoś ją kocha, ona musi być główną postacią w jego życiu.
Co zapewne zupełnie przypadkowo i wbrew intencjom Szabo najlepiej opisuje jej bohaterkę, nie te wszystkie suche zapewnienia o tym, jaka to Emerenc jest wspaniała, choć głównie krzyczy na ludzi, obraża ich i obraża się o byle głupotę.
Nie sprawiła mi ta lektura przyjemności, głównie dlatego, że jestem osobą zamkniętą i introwertyczną, przez co nie wytrzymałabym z Emerenc nawet kilku godzin. Ta postać budzi we mnie po prostu wszystkie możliwe lęki o naruszaniu sfery prywatnej. Plus uważam, że jest nieudanym konceptem.
Szkoda mi tej książki, bo przeczytałabym coś z tego typu literatury pięknej, ale jednak innego.