...często w nocy zdawało mi się, jakbym wszystkie książki, które w swym życiu przeczytałem kładły się na mojej piersi i nie pozwalały oddychać
Kiedy znany i ceniony pisarz tworzy historię o sobie samym, można spodziewać się humorystycznego spojrzenia na siebie, publicznej spowiedzi, bardziej lub mniej podkręconego peanu na swoją cześć.
...w tym szczerym opowiadaniu usiłowałem jednak przedstawić rzeczywistość, bo moim zdaniem pisanie nie rekompensuje trudów, jeśli nie będzie się człowiek starał powiedzieć prawdę
Na szczęście u wielu ludzi przekraczanie wieku średniego i zbliżanie się do jego górnych stref wiąże się ze wzrostem cierpliwości, łagodności, szczerym spojrzeniem na własne wady, błędy, głupotę.
… coś gorzko we mnie łkało i pragnąłem, by pies był obok i strzegł mego snu, by ktoś choćby obcy, wziął mnie za rękę, abym mógł zasnąć. Ale ludzie niechętnie trzymają dłoń kogoś obcego, choć często i namiętnie się całują. Dlatego sądzę, że ręką można dużo więcej powiedzieć niż ustami...
Z przyjemnością przyglądałem się z bliska człowiekowi, którego znałem i domyślałem się przez najpiękniejsze momenty Egipcjanina Sinuhe, Mikaela, Czarnego Anioła, Turmsa nieśmiertelnego.
Imperium Osmańskie (inaczej: imperium dynastii Osmanów lub imperium ottomańskie) było tureckim państwem położonym na Bliskim Wschodzie i założonym przez jedno z plemion tureckich w zachodniej Anatolii. Od XIV do XX wieku obejmowało Anatolię, południowo-zachodnią część Azji, północną Afrykę oraz południowo-wschodnią Europę. W kręgach dyplomatycznych, aby określić dwór sułtana, a potem również całe państwo tureckie, stosowano termin Wysoka Porta. W XVI i XVII stuleciu Imperium Osmańskie było jednym z najpotężniejszych państw świata pod względem politycznym i militarnym. Wtedy też kraje europejskie poczuły się poważnie zagrożone permanentnym rozwojem imperium na Półwyspie Bałkańskim.
Imperium dynastii Osmanów zostało założone przez Osmana I (1258-1324). W języku arabskim jego imię brzmi Uthman, dlatego też alternatywna nazwa sułtanatu to imperium ottomańskie. W pierwszych wiekach swego istnienia było to państwo dość agresywne i prowadziło politykę skierowaną na bezustanne podboje. W XIII i XIV stuleciu tureckim władcom udało się dokonać podboju całej Anatolii, a także rozpocząć trwające od ponad dwóch wieków okupowanie Półwyspu Bałkańskiego, przez co etapowo podporządkowywali sobie skonfliktowane i słabe państewka feudalne, w których rządy sprawowali chrześcijańscy władcy. Późniejszy rozwój imperium został jednak powstrzymany przez islamskich przywódców religijnych, którzy byli przeciwni wdrażaniu wszelkiego rodzaju wynalazków zapożyczonych z Europy, takich jak kompas czy zegar. Uważali oni bowiem, że rytm dnia muzułmanina powinien być uzależniony i regulowany przez cykl modlitw. Porażka w bitwie pod Wiedniem w dniu 12 września 1683 roku dała początek wypieraniu Turków z terenów Europy.
W XVI wieku w Europie powstał ruch chrześcijański, który nazwano reformacją. Była to reakcja na pojawianie się negatywnych zjawisk, które w tamtym okresie bardzo poważnie trapiły Kościół Katolicki. W związku z tym reformacja skłaniała się także ku dokonywaniu korekt dogmatycznych. Początek reformacji datuje się na 1517 rok, czyli odnosi się do wystąpienia Marcina Lutra (1483-1546). Konsekwencją reformacji było doprowadzenie do zmian nie tylko w samej doktrynie Kościoła Katolickiego, ale również w jego ustroju, co z kolei sprawiło, że powstały niezależne od papieża wyznania protestanckie, jak luteranizm, anglikanizm, kalwinizm, husytyzm, anabaptyzm oraz nowożytny antytrynitaryzm.
Wśród przyczyn reformacji wymienia się przede wszystkim przekonanie o zepsuciu elit Kościoła Katolickiego, czyli rozpustę, materializm, zeświecczenie oraz obojętność dotykające głównie dwór papieski. Elity polityczne niektórych państw uznawały Kościół Katolicki za swojego przeciwnika w walce o władzę. Z kolei papiestwu zarzucano systematyczne bogacenie się. Przedstawicielom reformacji nie podobało się też to, że duchownym nadawane są liczne przywileje. Negowano przymus uiszczania wysokich podatków na rzecz Kościoła, czyli tak zwanej dziesięciny. Nie bez znaczenia było także pojawienie się zjawiska sprzedaży odpustów, natomiast posługiwanie się w Kościele tylko językiem łacińskim ograniczało liczbę osób, które były w stanie czytać i interpretować Biblię. Czynniki te sprawiły, że nastąpił wzrost niezadowolenia społecznego, co w efekcie doprowadziło do rzeczonej reformacji. Oprócz Marcina Lutra przedstawicielami ruchu byli między innymi Jan Kalwin (1509-1564) czy sam Henryk VIII Tudor (1491-1547).
Nie lubię, kiedy jest zimno. Nie lubię, kiedy zastaję w skrzynce na listy awizo z datą wsteczną. A już najbardziej nie lubię, kiedy rozczarowują mnie ukochani autorzy.
Pamiętam fascynację, z jaką połykałam kolejne strony „Egipcjanina Sinuhe”. Waltari był dla mnie wtedy prawdziwym odkryciem. Perełką. Nic więc dziwnego, że zakup „Trylogii rzymskiej” chodził mi po głowie od bardzo dawna. Raczej oczywiste było to, że kiedyś ulegnę tej pokusie. W takich chwilach na moich słabościach najczęściej żeruje Matras. Korzystna promocja, konto bankowe odchudzone niemal o stówkę, za to regał rozepchany o kolejne trzy książki. Nie żałuję, bo wydanie jest obłędne. Mogę patrzeć na te okładki godzinami… Ale treść „Tajemnicy Królestwa”… O Boże… Dosłownie.
W dużym skrócie: obywatel rzymski o imieniu Marek jest świadkiem śmierci Chrystusa na krzyżu. Wydarzenie to wywiera na niego taki wpływ, że nasz bohater nie jest w stanie myśleć o niczym innym. Bez reszty postanawia się poświęcić poszukiwaniom uczniów Jezusa Nazarejczyka. Wkrótce zaczyna być pewien, że udaje mu się doświadczać obecności samego Syna Bożego. Teraz uwaga, nikt się tego nie spodziewał - na kolejnych stronach książki Marek przechodzi wewnętrzną przemianę. Z niestroniącego od uciech i rozpusty Rzymianina staje się osobą, której codzienność nabiera wymiaru duchowego. Docenia zalety mniej wystawnego, ale przepełnionego miłosierdziem życia. Że niby spojler? Nie wydaje mi się…
A teraz trochę o przypale, który uskutecznia w książce pan Waltari. Zacznę od tego, że wkład autora w fabułę jest niemal żaden. „Tajemnica Królestwa” to po prostu fragment Nowego Testamentu, ale ujęty w innej formie literackiej. Powieść jest tak silnie nasycona fragmentami z Pisma Świętego, że miałam wrażenie, iż zaliczam jakąś przymusową powtórkę z lekcji religii. Nie zrozumcie mnie źle, ciężko by było nie wzorować się na Nowym Testamencie, zważywszy na tematykę powieści. Czasem miałam jednak wrażenie, że przygody naszego głównego bohatera są wepchane do książki na siłę. A kiedy się je wywali z utworu, zostaje wszystko to, co znaleźć możemy w Biblii.
Gorąco liczyłam na to, że autor urealni postać Jezusa. Tak w stu procentach. Obedrze go z mistycznej, nadprzyrodzonej otoczki, za to podkreśli charyzmę i charakter tej postaci. Nic z tego. Ba, Waltari dorzucił trochę efektów specjalnych typu ciemności i grzmoty (nie pamiętam, czy pojawiają się one w tych samych momentach w Piśmie Świętym, wybaczcie).
Wykończyły mnie miałkie dialogi… Mniej męczące jest chyba nawet mycie okien (tak, jestem świadoma tego, co piszę). Można było się pokusić o fantastyczne dysputy na temat zmartwychwstania. Marek spotyka rozmówców pochodzących z różnych krajów i grup społecznych – idealna okazja, żeby podkreślić, jak postrzegana była postać Nazarejczyka i jak ciężkie było jego życie wśród ludzi. Autor chyba podejmował takie próby, ale niekoniecznie mu wyszło.
W przeciwieństwie do przemyśleń ukazanych w „Egipcjaninie Sinuhe”, te z „Tajemnicy Królestwa” były naprawdę banalne. O ile w ogóle się pojawiały, bo pisarz raczej nam ich skąpi. Jest to dla mnie przedziwna sytuacja – narracja prowadzona jest przez Marka, który pisze listy do swej ukochanej Tulii. Wymarzona okazja, żeby popłynąć z dialogiem wewnętrznym. Tymczasem relacje Marka bardzo często są suche jak moje żarciki, kiedy mi się akurat włączy dowcip gimnazjalny.
Podsumowując – nie polecam. Jeśli przymierzacie się do pierwszego spotkania z autorem, niech to będzie „Egipcjanin Sinuhe”. „Tajemnicę Królestwa” oceniam na 5/10, przy czym jedno pełne oczko załatwia okładka. Cykl jak najbardziej doczytam (w końcu zakupiłam od razu całą trylogię), ale trochę się boję, że zabrnę w jeszcze większe bagno…