Jakub Wędrowycz jest postacią literacką szeroką znaną w różnych kręgach, zwłaszcza wśród fanów twórczości Andrzeja Pilipiuka. Ten napędzany samogonem egzorcysta-amator z miasteczka Wojsławice na stałe zagościł w kanonie polskich bohaterów fantastyki. Ósmy zbiór opowiadań o Jakubie nosi tytuł "Konan Destylator". Książkę czytałam z ogromnym uśmiechem na twarzy. Przygody Wędrowycza i jego najlepszego przyjaciela Semena Korczaszko z pewnością rozbawią każdego czytelnika. Tym razem autor odwołał się do wielu znanych pozycji literackich. "Szkolne wspominki" nawiązują do "Akademii Pana Kleksa" Jana Brzechwy i to właśnie tutaj dowiadujemy się z jakich przyczyn główny bohater spalił niegdyś swoją szkołę. W opowiadaniu "Źródło" poznajemy sekret długowieczności Semena. W książce pojawił się oktoelefant, tajemniczy ninja i ufoludki. Moje odczucia po przeczytaniu wszystkich opowiadań były jak najbardziej pozytywne. Przy lekturze uśmiałam się jak głupia. Przypomniały mi się czasy, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z tym bohaterem. Na tle "Kronik Jakuba Wędrowycza" i jak reszty tomów, "Konan Destylator" nie wypada źle...jednak na pewno trochę słabiej. Widać, że autor nadal ma pomysły na nowe opowiadania i potrafi je przedstawić w lekkostrawny sposób. Andrzej Pilipiuk nie byłby sobą, gdyby nie posłał swoich facetów w gumiakach w przeszłość lub do alternatywnej historii. Właśnie o tym jest tytułowy "Konan Destylator", w którym występują mamuty i Arni. Podsumowując kolejny tom o Jakubie Wędrowyczu, autor nie pozostawia suchej nitki na wszystkim i wszystkich. Satyra na wysokim poziomie, choć mamy mniej grozy. Za to dużo więcej jest wyjaśnienia wcześniejszych niedokończonych wątków. Widać, że autor skupia się bardziej na otaczającym Jakuba świecie. Częściej i bardziej odważnie opisuje przygody Semena, oraz Birskiego czy Rowickiego. Daje nam to nowy pogląd na cały świat mieszkańców Wojsławic. Nie zmienia faktu, że Wędrowycz jest tutaj perełką i nadal pozostaje oczkiem w głowie pisarza. Autor z niezwykłą swobodą operuje słowami. Lektura jest lekka i przyjemna. Gorąco polecam książkę na długie, nudne zimowe wieczory, dostarczy wam sporo rozrywki. Jest wspaniałą alternatywą dla "odmóżdżaczy" w telewizji czy Internecie.
Lubię dawać szansę autorom, po których wcześniej nie sięgałam. Jestem pewna, że większość z was słyszała o książkach tej autorki. Katarzyna Berenika Miszczuk zawojowała polski rynek wydawniczy słowiańskimi klimatami. Postanowiłam sprawdzić, co takiego niezwykłego jest w tej serii.
Popuść wodze wyobraźni i pomyśl, co by było, gdyby Mieszko I nie przyjął chrztu...Seria "Kwiat Paproci" to opowieść o alternatywnej wersji Polski, gdzie pomimo XXI wieku wierzenia słowiańskie maja się bardzo dobrze. Budzik z odgłosem piania koguta, kosmetyki sprowadzane od szeptuchy, wiara w licznych bogów i hucznie obchodzone święta.
"Szeptucha" to pierwszy tom "Kwiatu Paproci". Poznajemy Gosławę Brzózkę, która właśnie ukończyła studia. Teraz czas na roczną praktykę, która ku jej rozpaczy odbędzie się u szeptuchy w jej rodzinnej wsi. Gosia, która marzy o byciu lekarzem, nie wyobraża sobie spędzenia dwunastu miesięcy gdzieś w środku lasu, zbierając zioła i przygotowując magiczne specyfiki.
Podczas nauk dziewczyna poznaje ludowe wierzenia, tradycje i obrzędy. Zaprzyjaźnia się z uczniem lokalnego żercy - Mieszkiem. Szybko okaże się, że świat naszej bohaterki wywróci się do góry nogami. Niewiara Gosi zostanie skonfrontowana z brutalną rzeczywistością, w której leszy, ubożęta i wąpierze to nie tylko mistyczne stwory do straszenia dzieci, a słowiańscy bogowie nie dość, że istnieją i kroczą między ludźmi, to jeszcze mają wobec Gosławy ściśle określone plany, bo tylko ona może odnaleźć kwiat paproci.
Katarzyna Berenika Miszczuk zgrabnie połączyła polską historię i wierzenia naszych przodków ze znaną nam teraźniejszością - to, że po ulicach jeżdżą samochody, wcale nie wyklucza tego, aby kierowcy czcili Welesa i innych słowiańskich bogów, z problemami zdrowotnymi udawali się do szeptuchy, wierzyli w leczniczą moc nalewek i obchodzili Jare Gody. Wszystko zgrywa się ze sobą na tyle dobrze, że nie budzi w czytelniku nieprzyjemnego odczucia, pozwalając czerpać z obcowania z wydarzeniami w książce.
"Szeptucha" to rewelacyjna odskocznia od szarej rzeczywistości i piękna, romantyczna przygoda. Powieść jest przezabawna, pełna bezceremonialnej dawki humoru, który idealnie dopełnia całość historii.
Potraktowałam ją jako rozrywkę i nie szukałam pod lupą niedoskonałości. To nie "Stara Baśń". Jedyne wymagania jakie miałam od tej książki to dobrze spędzić czas. I to mi właśnie dała. Także polecam - na wakacje, do zatłoczonego autobusu lub na piątkowy wieczór.
Książka Mariusza Czubaja "Zanim znowu zabiję" zaczyna się mocnym wejściem - uprowadzony wprost z ulicy chłopiec zostaje zamknięty w jakimś pomieszczeniu. Jego niewola trwa wiele dni, jednak udaje się mu uciec porywaczowi, zanim ten wyrządzi mu jakąś krzywdę. Po takim wstrząsającym prologu, przechodzimy do spraw związanych z zasygnalizowanym na wstępie wątkiem. Sławny piłkarz - Jacek Kos, grający na co dzień w zagranicznych klubów, przyjeżdża do Polski, wykonuje jeden telefon, po czym rzuca się pod pędzący pociąg. Co też nim wstrząsnęło? Nieprędko się o tym dowiemy. A dowiemy się tylko dlatego, że sprawa zdesperowanego piłkarza mocno poruszy osobę blisko związaną ze świata piłki. Jest nią "marnotrawny" ojciec Rudolfa Heinza. Profiler postanawia powęszyć w sprawie dziwnego samobójcy, a jego prywatne śledztwo zawiedzie go do Sandomierza pogrążonego w chaosie powodzi oraz na wybrzeże. To jest pierwszy wątek.
Drugi wątek to natomiast ponowna ucieczka Inkwizytora ze szpitala psychiatrycznego. I znów Heinz musi się mieć na baczności, bo zdaje się, że morderca tym razem już mu nie przepuści. Dodatkowo Rudolf jest odsunięty od sprawy mającej na celu uchwycenia zbiega, a ta, ze względu na opieszałość śledczych, którzy się nią zajmują, wciąż stoi w miejscu. Inkwizytor przebywa na wolności i w każdej chwili może dopaść Rudolfa.
Duży plus należy się autorowi za dobór tła. Jest rok 2010: katastrofa smoleńska, pył wulkaniczny nad Europą, deszczowy maj i powódź. Wszystkie te elementy tworzą doskonały klimat dla opisywanych zdarzeń.
"Zanim znowu zabiję" od samego początku wydaje się nieco inna od poprzednich części. Sam Heinz również musi mierzyć się z innymi problemami. Jest na samym początku ten twardy jak skała bohater walczy ze swoją przeszłością. Zobaczył swojego ojca po raz pierwszy od 40 lat i bynajmniej nie było to sympatyczne spotkanie.
Moim zdaniem jest to najlepsza spośród wszystkich trzech powieści z cyklu. Narracja w pierwszej osobie pasuje do głównego bohatera. Po za tym Rudolf ruszył wreszcie tyłek i zabrał się do profilowania, do czego wszak został stworzony.
Fabuła wciągająca i trzymająca w napięciu. Polecam na deszczowe wieczory.
To jest najpiękniejsza z książek, które ostatnio przeczytałam. Początkowo wydawało mi się, że jest przeznaczona dla młodych czytelników z powodu małej ilości treści a bogatej w rysunki. Nic bardziej mylnego. Każda strona, każde zdanie zatrzymuje, zmusza do refleksji i jest głębokie. Z pewnością ma moc poruszania do głębi.
"Chłopiec, kret, lis i koń" to ilustrowana powieść opowiadająca o losach czworga przyjaciół. W subtelny sposób przekazuje mądrość i życiową prawdę na temat codzienności i związanych z nią wyzwań. Mówi o sile przyjaźni i miłości, o szukaniu pomocy w trudnych chwilach i radzeniu sobie ze strachem i bólem.
Książka jest tak prosta i krótka, że sama przeczytałam ją dosłownie w 20 minut. Treść jednak - mimo, że niewielka objętościowo - niesie ze sobą istotny przekaz, któremu warto poświęcić chwilkę refleksji.
Na początku chłopiec poznaje kreta. Więź między nimi staje się silniejsza z każdym przemierzonym wspólnie kilometrem. Kiedy na swojej drodze spotykają najpierw lisa, a potem konia, okazuje się, że każde z nich ma swoją własną historię i spostrzeżenia, którymi może dzielić się z resztą. Każde z nich wprowadza do życia reszty coś nowego - mądrą uwagę, dobrą radę czy zwyczajnie swoją obecność. Tak rozpoczyna się historia przyjaźni.
Książka nie jest zabawna, ani specjalnie radosna, lecz podnosi na duchu, podsuwając garstkę nadziei i wiary - wiary w istnienie dobra, przyjaźni i miłości, które są zdolne postawić nas na nogi w trudnych chwilach. Można by stwierdzić, że wielka mądrość książki jest w zasadzie oczywista. I jest to prawda. Sądzę, że na co dzień często zapominamy o tym, że porównywanie się z innymi jest największą stratą czasu, a zwrócenie się do kogoś z prośbą o pomoc nie jest przejawem słabości, lecz odwagi.
"Chłopiec, kret, lis i koń" to historia, której największą wartością jest uniwersalność. Autor tłumaczy czym jest dom i tęsknota, przyjaźń i przywiązanie. A co najlepsze - zgodnie z intencją autora - można w niej odkryć samego siebie. Niezależnie od tego czy mamy lat osiem czy osiemdziesiąt. Bo przecież szczęśliwi czasu nie liczą. Prawda?
Opowieść wzrusza, otula i pociesza każdego kto będzie tylko miał ochotę ją przeczytać. Ja taką chęć posiadałam i mam nadzieję, że dzieląc się wrażeniami zachęcę wielu z was do lektury. Serdecznie polecam!!!