Kolejna książka, która wylądowała w kategorii "Bardzo mi się podobało, ale...". To taka dziwna kategoria, w której książki mają dobrą fabułę, silnie oddziałujące postacie, w ogóle wszystko wygląda niemal idealnie, a jednak z niewiadomych przyczyn coś w mojej głowie do końca nie kliknęło i nie zadziałało na mnie emocjonalnie tak, jak powinno.
Bo finał historii Spensy i walki ludzkości z Superiority/delverami (czytam w oryginale, więc nie znam polskich odpowiedników) jest bardzo dobry. Przemiana Spensy, powodowana przeżyciami z poprzednich tomów jest wiarygodna i satysfakcjonująca. MBot nie jest już co prawda tym samym MBotem, co wcześniej, trochę brakuje jego odkrywczych komentarzy na temat człowieczeństwa, ale jest to całkowicie uzasadnione fabularnie i nie mogło być inaczej. Wyzwalanie ludzkości spod opresji Superiority jest również poprowadzone sprawnie i efektownie. Wątek delverów z kolei potrafi poruszyć na poziomie emocjonalnym. Wszystko brzmi wspaniale. Tylko że...
Tylko że co właściwie? Nie potrafię nawet powiedzieć. Może to dlatego, że czytałem tę książkę zbyt długo, biorąc pod uwagę jej objętość i tempo? Może wciąż miałem zbytnio podkręcone oczekiwania po genialnej pierwszej części? A może to słabsza w moim odczuciu trzecia część osłabiła moje przywiązanie do tego świata i postaci?
Może.