Ha! Wróciłam. I już chcę jechać tam, na Zielony Przylądek! Nad Tamizą przywitał mnie deszcz i 13 stopni Celsjusza :( Nihil novi...
Przed wyjazdem miałam silne postanowienie, że przez cały urlop zrezygnuję z literatury mądrej i mądrzejszej i w pełni poświecę się czytaniu bzdur. Wbrew pozorom było warto!
Rozpoczęłam moją przygodę od książki Marii Nurowskiej "Sergiusz, Czesław, Jadwiga". I jak zwykle u Nurowskiej schematycznie i nudno, mimo, że historię dałoby się uratować choćby ze względu na fascynujący życiorys Sergiusza Piaseckiego. Nudno i do cna niewiarygodnie!
Druga, niestety równie mierna książka to "Czerwona Azalia" Anchee Min. Czytałam już kilka powieści tej autorki i mimo lekko egzotycznej, z naszego punktu widzenia tematyki, wszystkie one są sztampowe i na tzw. jedno kopyto.
No i w końcu trafiłam na coś, co czytało mi się miło i przyjemnie - lekka i łatwa w odbiorze powieść obyczajowa "Żona myśliwego" Katherine Scholes. Tanzania, koniec lat sześćdziesiątych, lekki kryzys małżeński i czająca się na sawannie zdrada. Było mi bardzo sympatycznie czytać tę książkę - niewymagająca, przywodząca na myśl klimat "Pożegnania z Afryką". Mogę polecić wszystkim paniom, które potrzebują relaksu w ciepły letni dzień.
Miałam ze sobą również zachwalany kryminał polskiego dziennikarza Piotra Głuchowskiego pt "Umarli tańczą". Wątek uznałam za dobrze rokujący, jednak styl tej powieści jest koszmarny i miałam wrażenie, że główny bohater - redaktor naczelny jest wierna kopią komisarza Patera z kryminałów Mariusza Czubaja. Nie ma on nic nowego do zaoferowania a w miarę rozwoju sytuacji opowieść robi się coraz bardziej niewiarygodna (z Czeczenami na Białoruś, oczywiście bez wizy czy też absolutne kuriozum - bohater przychodzi do seryjnego mordercy i pyta go przy herbatce dlaczego zabił 37 osób). Nie polecam!
Następnie przyszła kolej na infantylny bestseler pod pięknie pachnącym tytułem "Sekretny język kwiatów". Główna bohaterka jest skrajnie niestabilna emocjonalnie i wywołała u mnie daleko idącą irytację. Uważam, że był to doskonały materiał na dobrą powieść, jednak autorka nie podołała i mamy zonk.
Na koniec następczyni Danielle Steel - nowa mistrzyni głupawego pióra, Santa Montefiore! Sięgnęłam po książkę "Ostatnia podróż Valentiny" i owszem czytało mi się ją bardzo szybko i sprawnie. Jest to typowe czytadło dla kobiet, historia dziewczyny pięknej, młodej, bogatej, która lubi mężczyzn i wie jak ich używać ( celowo stosuję tutaj określenie "Używać"). Dziewczyna poszukuje wiadomości o swojej nieżyjącej matce, a wszystko co związane z matką jest wielce tajemnicze. Oczywiście mamy happy end i jest pięknie. Niestety nie jest pięknie z literackiego punktu widzenia, jednak jeśli oczekujemy prostej miłosnej historii do przełknięcia przy mojito to ta książka wydaje się być w sam raz.
Podsumowując, mimo wszystko warto było poświęcić kilka chwil i poczytać coś innego, mniej zobowiązującego. Na jakiś czas mam dosyć i z wielką radością wrócę do Wydawnictwa Czarnego i reportaży. Czeka na mnie nowy numer National Geographic :)
Jak to mawiają tam daleko: Cabo Verde. No stress. :)