logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: Sie-wygralo-sie
Load new posts () and activity
Like Reblog
show activity (+)
review 2015-07-26 09:54
Londyn NW - Zadie Smith,Jerzy Kozłowski

Ostatnimi czasy lubię czytać powieści o trzydziestolatkach.

Ich realnych problemach.

Niedoskonałym życiu skrywanym za sztucznie wykreowanym nieskazitelnym wizerunkiem.

O pozorach dorosłości, na którą nie zawsze i nie wszyscy z nich są gotowi.

 

Wydawać by się mogło, że jest to tematyka banalna i oklepana. Że nic nowego w tym zakresie nie da się już powiedzieć, napisać czy przedstawić. Błąd. Trudne życie współczesnych trzydziestolatków może skomplikować się jeszcze bardziej, kiedy w grę zaczyna wchodzić odmienność kulturowa i nieustająca walka o akceptację.

 

„Londyn NW” autorstwa Zadie Smith jest chyba pierwszą przeczytaną przeze mnie książką, której blurb... zupełnie nie kłamie. Powieść „otwiera przed nami kulturowy tygiel północno-zachodniego Londynu, który tętni muzyką, uwodzi, odurza i uśmierca. Londyn NW jest najbardziej ironiczną, a zarazem przejmującą powieścią o trzydziestolatkach” – z tylnej okładki krzyczy do nas wydawca, a ja mogę się podpisać pod każdym z tych słów. Podzielam również opinię zacytowaną z „The New York Times Book Review”: „Smith jest geniuszem miejskiego realizmu”. Jest. Jest bez wątpienia. I za to szczerze ją podziwiam.

 

W powieści poznajemy cztery splatające się historie czworga bohaterów. Choć wszystkich łączy jedno – Londyn NW w życiorysie – żadne z nich na pierwszy rzut oka kompletnie nie pasuje do pozostałych.

Leah jest mężatką, a jej partner wygląda jak prawdziwy model. Ich związek opiera się przede wszystkim na fizyczności, ale Leah raczej to nie przeszkadza. Posiadają psa, ukochaną Olive. Wydawać by się mogło, że młoda kobieta ma wszystko, co jest jej potrzebne do szczęścia. Jednak matka, mąż i znajomi wciąż przypominają jej, że to ostatni dzwonek, by zajść w ciążę.

Felix to niespełniony filmowiec, który parał się w życiu wieloma zajęciami. Choć miewał lepsze i gorsze chwile, wreszcie wychodzi na prostą. Poznawszy kobietę, na której naprawdę mu zależy, zaczyna marzyć o stabilizacji. Chce więc zakończyć kilka rozdziałów swojego życia, w tym romans ze starszą od niego, nie stroniącą od narkotyków kochanką.

Keisha szybko podejmuje decyzję o zerwaniu z przeszłością, zmieniając imię i stając się Natalie. Za wszelką cenę stara się nie podzielić losu swojej siostry. Realizuje więc plan doskonały, szybko wychodząc za mąż za bogatego mężczyznę, wspinając się na kolejne szczeble kariery, walcząc o szacunek w środowisku prawniczym. Gdzieś po drodze zaczyna jednak zauważać, że nie jest to recepta na szczęście.

Całkowitym przeciwieństwem Natalie jest Nathan – niegdyś obiekt westchnień młodych dziewcząt, obecnie toczący walkę o przetrwanie narkoman i kloszard.

 

Smith popisowo zróżnicowała bohaterów, nie zapominając o stylizacji literackiej. Chociaż w utworze występuje narracja trzecioosobowa, sposób wypowiadania się narratora zmienia się wraz z bohaterem, którego dany rozdział dotyczy. Mamy tu do czynienia z jakąś dziwną mieszanką mowy pozornie zależnej z formą pamiętnikarską. Dokładnie tak czułam się podczas lektury – jakbym uczestniczyła w czymś intymnym, jakbym czytała czyjeś prywatne zapiski. Słowo „zapiski” nie jest tu przypadkowe. Niektórzy z bohaterów „malują” słowem. Mówiąc ustami Leah, która ma skłonność do dekoncentracji i popadania w zadumę, autorka tworzy ze słów obrazy, ucina zdania, niekiedy nie zwraca nawet uwagi na gramatykę i interpunkcję. Z kolei uporządkowana Natalie wiąże się z konkretnymi, krótkimi rozdziałami.

 

Smith zaszczepia w czytelniku niepewność, mentalne rozedrganie. Niepokojące jest to, że choć każdy z bohaterów idzie swoją drogą, żadna z nich nie wydaje się być właściwa. A może wręcz przeciwne - właściwe są wszystkie, choć żadną nie można nazwać doskonałą? Nie da się jednak nie zauważyć, że Leah, Natalie, Nathan i Felix wręcz zmagają się z codziennością. Ich wybory, jakiekolwiek by one nie były, zdają się skazywać ich na organiczny ból. Życie bohaterów jest poburzone, nieuczesane. Im bardziej walczą o to, by je wygładzić, tym bardziej codzienność wymyka się im z rąk.

 

Dość szybko okazuje się, że zróżnicowanie bohaterów jest pozorne. Silnie łączą ich bowiem dwa istotne czynniki.

Pierwszym z nich jest samotność. Obojętnie: w związkach czy nie, z dziećmi czy bez, wśród najbliższych czy w odosobnieniu. Bohaterowie czują się samotni nawet podczas erotycznych zbliżeń z innymi osobami. To przerażające, jak bardzo rządzi nimi Londyn. Londyn dający złudne szanse, pozory godnego życia, możliwość współegzystowania z innymi (tak samo samotnymi) ludźmi. Wyobcowanie jest potęgowane przez różnice w poglądach, w pochodzeniu, w szeroko pojmowanej wrażliwości. Strach przed niezrozumieniem paraliżuje, powstrzymuje przed działaniem. Samotność bije tutaj z każdej strony.

Drugim ze wspomnianych wcześniej czynników jest odrębność kulturowa bohaterów. Niektórzy pogodzili się ze swym pochodzeniem, pielęgnują w sobie jego świadomość, ba – nawet powielają powszechne stereotypy, choć wiedzą, jak bardzo są one zgubne dla nich samych. Inni za wszelką cenę próbują udawać kogoś, kim nie są. Podświadomie jednak ciągną za sobą na smyczy swoją rodzimą kulturę. I choć traktują ją jak zbędny balast, może się okazać, że sięgnięcie „do źródeł” jest jedynym sposobem na odnalezienie spokoju ducha.

 

Powieść Zadie Smith jest rozkosznie niepokojąca. Nie zalewa czytelnika wymuszonymi emocjami. Zamiast tego powoli przenika do świadomości, by już nigdy jej nie opuścić. Rewelacja. „Londyn NW” z pewnością zaliczyć mogę do moich ulubionych pozycji. Mam nadzieję, że piękna (PIĘKNA!) okładka, która dodatkowo uwydatnia uczucie alienacji, skusi mnie jeszcze kiedyś do ponownego przeczytania powieści. Najlepiej za kilka lat, kiedy uznam, że mając lat 30+ nie jestem w punkcie, w którym planowałam być jako kilkunastoletnia ja.

Like Reblog
show activity (+)
review 2015-01-24 16:54
Jego Wysokość Longin - Marcin Prokop

Niby darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, więc nie powinnam narzekać. Książkę wygrałam w konkursie Rossmana (tak, da się tam wygrać książki!), nie musiałam niczego kupować, żeby wziąć udział, a ponadto okazało się, że mój egzemplarz jest z autografem autora. Pełen wypas. Tak się jednak składa, że ja – niewdzięczny, wredny babsztyl – mam kilka wątpliwości.

 

Pozycję da się łyknąć w jeden wieczór. „Jego wysokość Longin” ma około 160-ciu stron (czyli niezbyt wiele), a tekst pisany jest dużą czcionką. Warto wspomnieć, że znaczną część objętości książki zjadają ilustracje. Naprawdę świetne – estetyczne i trochę przewrotne, ale to ciągle ilustracje. Twarda okładka wzbudziła mój zachwyt. Dowcipna, stylizowana na dziecięce bazgrołki, a w tym wszystkim po prostu ładna. Nie jestem jednak pewna, czy przeciętny konsument będzie chciał zapłacić za taki produkt 29,90 (cena okładkowa). W tym przypadku płaci się chyba głównie za „opakowanie” i nazwisko autora, a nie za sam tekst.

 

W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, jaka była grupa docelowa tego tytułu. Starsi odbiorcy mogą się trochę wymęczyć (bo powieść, choć może wzbudzać sentyment, jest po prostu naiwna). Młodszych natomiast niekoniecznie zachwyci magia PRL-u. Z tym „dorastaniem w PRL-u” (hasło z okładki) też nie jest rewelacyjnie. Niby pojawiają się gumy Turbo, niby przewija się oranżada w proszku, a nasz Longin śpi w pokoju wydzielonym z kuchni, ale ciągle miałam wrażenie, że to jeszcze nie to. Mało jest tego PRL-u w PRL-u. Pamiętam, że swego czasu namiętnie czytałam polskie powieści dla młodzieży pochodzące z tego właśnie okresu i to był prawdziwy popis ówczesnego klimatu. Tutaj znaczna część przygód Longina mogłaby się równie dobrze dziać w innych realiach. Pewnie niektórzy tę ponadczasowość uznają za plus (bo dzieci to dzieci i czerpią radość z życia niezależnie od czasów, w jakim przyszło im żyć, bla-bla-bla), ja niekoniecznie.

 

Przy okazji – nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że pozycja jest marną podróbką Mikołajka. Wprawdzie nie mamy tu wydzielonych odrębnych opowiadań, ale w ciągłym tekście podzielonym na rozdziały również można wyróżnić kilka osobnych przygód. Mamy kochanych, ale wymęczonych niesfornymi dziećmi rodziców, podwórkową i szkolną paczkę, a nawet nauczyciela, który może przypominać Rosoła. Jest tylko jeden problem. Wydarzenia przedstawione w książce Prokopa nie do końca są zabawne. Przy Mikołajku siedziałam z bananem od ucha do ucha. Przy Longinie trochę się męczyłam. Nie wiem, co się stało – autor jest świetnym dziennikarzem z błyskotliwym poczuciem humoru. Książka natomiast jest trochę nudnawa i nawet momenty, które miały być dowcipne, jakoś nie rozwalają na łopatki.

 

„Jego wysokość Longin” to książka sympatyczna i jest to idealne słowo, które ją opisuje. Gdybym jednak miała wybierać między Mikołajkiem a Loginem, to wybrałabym Mikołajka. Zarówno dla siebie, jak i na prezent dla innej osoby.

 

 

Like Reblog
show activity (+)
review 2014-12-14 21:00
Candy - Terry Southern,Mason Hoffenberg

Krótka, acz intensywna opowieść o Candy – młodziutkiej studentce, która wkracza w świat erotyki. Dziewczyna jest przekonana o tym, że dopuszczając mężczyzn do siebie, pomaga im ulżyć w cierpieniu. Może to jej łatwowierność, a może siła autosugestii i wspomniana wcześniej wymówka sprawiają, że.. hm… powiedzmy, że coraz mniej cierpiących przebywa w jej otoczeniu. ;)

 

Książka jest oparta na „momentach”. Niektóre mniej, niektóre bardziej działają na wyobraźnię. Większość z nich już na wstępie jest tak wypaczona, że nie da się ich postrzegać poważnie. Pozostałe, choć zawiązują się względnie normalnie (przynajmniej w relacji do pozostałych opisanych w książce), dość szybko przerywane są zdarzeniem, które rujnuje podniosłość chwili. Młodych erotomanów muszę rozczarować – żadnych większych uniesień przy lekturze nie będzie. Chyba że macie naprawdę specyficzny gust. ;)

 

Cytując wydawcę, mogłabym się rozwodzić nad tym, jak to powieść jest „powszechnie uznawana za jeden z beletrystycznych tekstów założycielskich kontrkultury, wymierzonych przeciwko seksizmowi, obłudzie i konformizmowi kapitalistycznego społeczeństwa”. Sami autorzy twierdzili jednak, że napisali ją, niechlujnie mówiąc, dla beki i dla hajsu. Dlatego proponuję nie wdawać się w nadinterpretację i nadawanie powieści wartości, której z założenia posiadać nie miała. Moja rada – wyłączcie własne normy postrzegania przyzwoitości, wyłączcie też logiczne myślenie i dopiero bierzcie się za czytanie.

 

Jeśli ktoś lubi erotykę mocno nasączoną satyrą i groteską, to powinien spędzić przy „Candy” kilka miłych chwil. Pozostałych też zachęcam - jeśli nie do przeczytania książki od deski do deski, to chociaż do „skosztowania”. Nawet, jeżeli ktoś uzna opisane w powieści zbliżenia za niesmaczne i wynaturzone porno, to może spodoba mu się tych kilka ironicznych i absurdalnych tekstów pomiędzy „scenami akcji”. U mnie wywołały szczery uśmiech.

More posts
Your Dashboard view:
Need help?