Ostatnimi czasy lubię czytać powieści o trzydziestolatkach.
Ich realnych problemach.
Niedoskonałym życiu skrywanym za sztucznie wykreowanym nieskazitelnym wizerunkiem.
O pozorach dorosłości, na którą nie zawsze i nie wszyscy z nich są gotowi.
Wydawać by się mogło, że jest to tematyka banalna i oklepana. Że nic nowego w tym zakresie nie da się już powiedzieć, napisać czy przedstawić. Błąd. Trudne życie współczesnych trzydziestolatków może skomplikować się jeszcze bardziej, kiedy w grę zaczyna wchodzić odmienność kulturowa i nieustająca walka o akceptację.
„Londyn NW” autorstwa Zadie Smith jest chyba pierwszą przeczytaną przeze mnie książką, której blurb... zupełnie nie kłamie. Powieść „otwiera przed nami kulturowy tygiel północno-zachodniego Londynu, który tętni muzyką, uwodzi, odurza i uśmierca. Londyn NW jest najbardziej ironiczną, a zarazem przejmującą powieścią o trzydziestolatkach” – z tylnej okładki krzyczy do nas wydawca, a ja mogę się podpisać pod każdym z tych słów. Podzielam również opinię zacytowaną z „The New York Times Book Review”: „Smith jest geniuszem miejskiego realizmu”. Jest. Jest bez wątpienia. I za to szczerze ją podziwiam.
W powieści poznajemy cztery splatające się historie czworga bohaterów. Choć wszystkich łączy jedno – Londyn NW w życiorysie – żadne z nich na pierwszy rzut oka kompletnie nie pasuje do pozostałych.
Leah jest mężatką, a jej partner wygląda jak prawdziwy model. Ich związek opiera się przede wszystkim na fizyczności, ale Leah raczej to nie przeszkadza. Posiadają psa, ukochaną Olive. Wydawać by się mogło, że młoda kobieta ma wszystko, co jest jej potrzebne do szczęścia. Jednak matka, mąż i znajomi wciąż przypominają jej, że to ostatni dzwonek, by zajść w ciążę.
Felix to niespełniony filmowiec, który parał się w życiu wieloma zajęciami. Choć miewał lepsze i gorsze chwile, wreszcie wychodzi na prostą. Poznawszy kobietę, na której naprawdę mu zależy, zaczyna marzyć o stabilizacji. Chce więc zakończyć kilka rozdziałów swojego życia, w tym romans ze starszą od niego, nie stroniącą od narkotyków kochanką.
Keisha szybko podejmuje decyzję o zerwaniu z przeszłością, zmieniając imię i stając się Natalie. Za wszelką cenę stara się nie podzielić losu swojej siostry. Realizuje więc plan doskonały, szybko wychodząc za mąż za bogatego mężczyznę, wspinając się na kolejne szczeble kariery, walcząc o szacunek w środowisku prawniczym. Gdzieś po drodze zaczyna jednak zauważać, że nie jest to recepta na szczęście.
Całkowitym przeciwieństwem Natalie jest Nathan – niegdyś obiekt westchnień młodych dziewcząt, obecnie toczący walkę o przetrwanie narkoman i kloszard.
Smith popisowo zróżnicowała bohaterów, nie zapominając o stylizacji literackiej. Chociaż w utworze występuje narracja trzecioosobowa, sposób wypowiadania się narratora zmienia się wraz z bohaterem, którego dany rozdział dotyczy. Mamy tu do czynienia z jakąś dziwną mieszanką mowy pozornie zależnej z formą pamiętnikarską. Dokładnie tak czułam się podczas lektury – jakbym uczestniczyła w czymś intymnym, jakbym czytała czyjeś prywatne zapiski. Słowo „zapiski” nie jest tu przypadkowe. Niektórzy z bohaterów „malują” słowem. Mówiąc ustami Leah, która ma skłonność do dekoncentracji i popadania w zadumę, autorka tworzy ze słów obrazy, ucina zdania, niekiedy nie zwraca nawet uwagi na gramatykę i interpunkcję. Z kolei uporządkowana Natalie wiąże się z konkretnymi, krótkimi rozdziałami.
Smith zaszczepia w czytelniku niepewność, mentalne rozedrganie. Niepokojące jest to, że choć każdy z bohaterów idzie swoją drogą, żadna z nich nie wydaje się być właściwa. A może wręcz przeciwne - właściwe są wszystkie, choć żadną nie można nazwać doskonałą? Nie da się jednak nie zauważyć, że Leah, Natalie, Nathan i Felix wręcz zmagają się z codziennością. Ich wybory, jakiekolwiek by one nie były, zdają się skazywać ich na organiczny ból. Życie bohaterów jest poburzone, nieuczesane. Im bardziej walczą o to, by je wygładzić, tym bardziej codzienność wymyka się im z rąk.
Dość szybko okazuje się, że zróżnicowanie bohaterów jest pozorne. Silnie łączą ich bowiem dwa istotne czynniki.
Pierwszym z nich jest samotność. Obojętnie: w związkach czy nie, z dziećmi czy bez, wśród najbliższych czy w odosobnieniu. Bohaterowie czują się samotni nawet podczas erotycznych zbliżeń z innymi osobami. To przerażające, jak bardzo rządzi nimi Londyn. Londyn dający złudne szanse, pozory godnego życia, możliwość współegzystowania z innymi (tak samo samotnymi) ludźmi. Wyobcowanie jest potęgowane przez różnice w poglądach, w pochodzeniu, w szeroko pojmowanej wrażliwości. Strach przed niezrozumieniem paraliżuje, powstrzymuje przed działaniem. Samotność bije tutaj z każdej strony.
Drugim ze wspomnianych wcześniej czynników jest odrębność kulturowa bohaterów. Niektórzy pogodzili się ze swym pochodzeniem, pielęgnują w sobie jego świadomość, ba – nawet powielają powszechne stereotypy, choć wiedzą, jak bardzo są one zgubne dla nich samych. Inni za wszelką cenę próbują udawać kogoś, kim nie są. Podświadomie jednak ciągną za sobą na smyczy swoją rodzimą kulturę. I choć traktują ją jak zbędny balast, może się okazać, że sięgnięcie „do źródeł” jest jedynym sposobem na odnalezienie spokoju ducha.
Powieść Zadie Smith jest rozkosznie niepokojąca. Nie zalewa czytelnika wymuszonymi emocjami. Zamiast tego powoli przenika do świadomości, by już nigdy jej nie opuścić. Rewelacja. „Londyn NW” z pewnością zaliczyć mogę do moich ulubionych pozycji. Mam nadzieję, że piękna (PIĘKNA!) okładka, która dodatkowo uwydatnia uczucie alienacji, skusi mnie jeszcze kiedyś do ponownego przeczytania powieści. Najlepiej za kilka lat, kiedy uznam, że mając lat 30+ nie jestem w punkcie, w którym planowałam być jako kilkunastoletnia ja.