- Ale kiedy ja się wcale nie zachwycam! Wcale się nie zachwycam! Nie zajmuje mnie! Nie mogę wyczytać więcej jak dwie strofy, a i to mnie nie zajmuje. Boże, ratuj, jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?
Zupełna generalizacja, ale jakże prawdziwa: ludziom nie chce się czytać książek w liceum. Nie chce się im czytać również Gombrowicza. Szkoda, bo wtedy wiedzieliby, że podawałby im kamienie w dłonie. A na czas studiów trzeba sobie znaleźć już innego mentora: to już nie jest kwestia zachwycania, nikt nie udaje, że musi zachwycać, to TRZEBA umieć. No ale. Kwestia ustalania kanonu jest nie mniej dyskusyjna i może doczeka się jakiegoś głębszego rozważenia.
A jak już TRZEBA umieć i przychodzi sesja, to studenci robią tak:
Cicho, cyt, misterium, oto pięćdziesięcioletni twórca tworzy klęcząc przed ołtarzem sztuki z myślą o arcydziele, harmonii, precyzji, pięknie, duchu i przezwyciężeniu, oto znawca zna się pogłębiając tworzywo twórcy w pogłębionym studium, po czym dzieło idzie w świat do czytelnika – i to, co zostało poczęte z męką całkowitą i zupełną, przyjęte zostaje nad wyraz cząstkowo pomiędzy telefonem i kotletem.
- tutaj powinno być: „pomiędzy telefonem, Facebookiem i Nutellą” – albo czymś innym, co jest cukrem.
Wracając: jak jest się w tym liceum i jest się osobą, która sięgnie po Ferdydurkę, to zwykle czyta się najchętniej o Syfonie, Miętusie i Młodziakach. Akapity pomiędzy są zbyt obszerne, zbyt oderwane od fabuły, często zbyt teoretyczno-literackie, czy filozoficzne (historia o Filidorze i anty-Filidorze nadal do mnie nie trafia i to wcale nie dlatego, że nadal nie rozumiem ogółu! Już rozumiem!).
Jak już człowiek ma trochę więcej lat, to nagle odkrywa, że do cytowania nadają się bardziej fragmenty właśnie z tych akapitów i osobiście zaznaczam sobie:
Wspomnienia! Przekleństwem ludzkości jest, iż egzystencja nasza na tym świecie nie znosi żadnej określonej i stałej hierarchii, lecz że wszystko ciągle płynie, przelewa się, rusza i każdy musi być odczuty i oceniony przez każdego, a pojęcie o nas ciemnych, ograniczonych i tępych jest nie mniej doniosłe niż pojęcie bystrych, światłych i subtelnych. Gdyż człowiek jest najgłębiej uzależniony od swego odbicia w duszy drugiego człowieka, chociażby ta dusza była kretyniczna.
Zaprawdę, w świecie ducha odbywa się gwałt permanentny, nie jesteśmy samoistni, jesteśmy tylko funkcją innych ludzi, musimy być takimi, jakimi nas widzą, a już moją osobistą klęską było, że z jakąś niezdrową rozkoszą uzależniałem się najchętniej od niedorostków, wyrostków, podlotków oraz ciotek kulturalnych.
Czyli, że ogólnie kiepsko, bo zwykle tak jest. Mniej lub bardziej świadomie. Biorąc pod uwagę tę większą część ludzkości, to raczej mniej.
Teraz chyba mój ulubiony fragment. Czytam i myślę: „łał, łał, łał!”:
Lecz w rzeczywistości sprawa przedstawia się, jak następuje: że istota ludzka nie wyraża się w sposób bezpośredni i zgodny ze swoją naturą, ale zawsze w jakiejś określonej formie i że forma owa, ów styl, sposób bycia nie jest tylko z nas, lecz jest nam narzucony z zewnątrz – i oto dlaczego ten sam człowiek może objawiać się na zewnątrz mądrze albo głupio, krwawo lub anielsko, dojrzale albo niedojrzale, zależnie od tego, jaki styl mu się napatoczy i jak uzależniony jest od innych ludzi. I jeśli robaki, owady cały dzień uganiają się za pożywieniem, my bez wytchnienia jesteśmy w pościgu za formą, użeramy się z innymi ludźmi o styl, o sposób bycia nasz, i jadąc tramwajem, jedząc, zabawiając się lub wypoczywając, lub załatwiając interesy – zawsze, bez przerwy szukamy formy i rozkoszujemy się nią lub cierpimy przez nią i przystosowujemy się do niej lub gwałcimy i rozbijamy ją, lub pozwalamy, aby ona nas stwarzała, amen.
Przychodzi mi tutaj do głowy ten fragment z radia:
Idealny muszę być
I muszę chcieć, super luz i już
Setki bzdur i już, to nie ja
---
Myślę sobie czasami, że Gombrowicz podważa, nie zgadza i dystansuje się. Ale później reflektuję się i zastanawiam, czy to już kolejna forma? Czy próba wyzbycia się gęby, pupy i formy nie jest już kolejną formą?
Jak bardzo nie chciałabym, nie chcielibyśmy być poważni i jak głębokich dyskusji nie chcielibyśmy toczyć na temat natury świata, wszystko sprowadza się i tak do ulegania rządom biszkopta i brzozowej rózgi. Tak myślę, niezmiennie od kilku lat.
A na to zdziecinniały starzec odparł:
- Wszystko podszyte jest dzieckiem.
I jeszcze, ostatnio:
Jakimi drogami dochodzi się do tych krętych i anormalnych dróg? Normalność jest linoskoczkiem nad otchłanią anormalności. Ileż utajonego szału zawiera zwykły porządek – sam nie wiesz, kiedy i jak bieg zdarzeń doprowadza cię do porywania parobka i uciekania na pole.
---
Jeśli uwierzę w to, co mówi Jan Kott i wyobrażę sobie, że zimą 1942, w tej okupowanej Warszawie, na jakimś całonocnym przyjęciu, Czesław Miłosz walczył na miny z powieściopisarzem Jerzym Andrzejewskim, to myślę sobie: wow.