Jeśli gość będący pisarzem, ekonomistą i redaktorem „Financial Timesa” próbuje ci wyjaśnić mechanizm powstawania kryzysu finansowego na przykładzie nieświeżych jaj, to wiedz, że coś się dzieje. I raczej nie dzieje się dobrze.
Przyznaję, że Tim Harford, bo to właśnie on jest autorem „Sekretów ekonomii”, nie był mi wcześniej znany. Oczywistym jest więc, że przy wyborze lektury nie kierowałam się nazwiskiem umieszczonym na okładce. Chciałam sięgnąć po branżową beletrystykę. Pozycję, która pozwoli mi odświeżyć sobie podstawowe wiadomości z początków studiów, ale w sposób lekki, niepodręcznikowy. Niestety, pomimo pozytywnego pierwszego wrażenia, po drodze coś zaczęło się psuć. Z tej mąki, psze państwa, chleba nie będzie.
Autor zapewnił mi powtórkę przede wszystkim z makro- i mikroekonomii. Fakt, że była to powtórka „po łebkach”, ale czytało mi się przyjemnie. Przynajmniej na początku. Czytelnik, który wcześniej nie miał nic wspólnego z ekonomią, może się dowiedzieć m.in., czym jest nadwyżka popytu, podaży, rzadkość dóbr itd. Z czasem zaczęło mnie jednak irytować to, że autor jest… mało konkretny. Gdybym wcześniej nie miała styczności z normalnymi podręcznikami z zakresu ekonomii, chyba nie wytrzymałabym tego „rozwodnienia” informacji. Zaczynanie każdego rozdziału od historii/anegdotki jest ciekawym zabiegiem, ale nie zawsze się sprawdza. Chociaż autor sili się na ciekawe porównania, które powinny przeciętnemu nieekonomiście naświetlić problem, to czasem zdarzają mu się… cóż, powiedzmy, że zbyt luźne skojarzenia. ;) Mało tego. Niektóre zjawiska czy procesy ekonomiczne są w „Sekretach ekonomii” nadmiernie uproszczone. Z jednej strony to dobrze, bo osoby z innych branż szybciej będą w stanie je zrozumieć. Z drugiej – nie do końca odwzorowują rzeczywistość. Gwoździem do trumny są moim zdaniem „Objaśnienia autora”. Do rozdziału o globalizacji (dość ciekawym zresztą, choć mało odkrywczym) autor dodaje, że… zrezygnował z omówienia migracji, przepływów kapitału i transferów technologii. Wprawdzie już w samym rozdziale wytłumaczył przyczyny takiego zagrania, ale to trochę tak, jakby lekarz, kierując was na badania okresowe, zrezygnował z badania krwi i osłuchania klatki piersiowej. Nie odpowiadał mi też tryb „co by było, gdyby”, w który to niekiedy przełącza się Harford. Czasem autor próbuje przewidzieć skutki jakichś hipotetycznych, wymyślonych przez siebie sytuacji. Pozwala sobie wtedy tak popłynąć, że często sam dodaje na końcu, iż taki ciąg przyczynowo-skutkowy niekoniecznie musiałby się wydarzyć. Trochę to dziwne, bo przeciętny odbiorca zaczyna mieć ekonomistów za niekompetentnych bajarzy…
Podsumowując: niekoniecznie mi się podobało. Nie za bardzo rozumiem, kto powinien być odbiorcą tej książki. Dla osób niemających wcześniej styczności z naukami ekonomicznymi, może to być mało konkretna, nadmiernie upraszczająca rzeczywistość pozycja. Pozycja, która niby napisana jest prostym językiem, ale w której Harford nie stroni od terminologii branżowej (szczególnie w rozdziale o kryzysie finansowym). Bo tak z ręką na sercu – kto z was słyszał wcześniej o sekurytyzacji czy rezerwach bankowych? Co do ludzi „z branży” – za specjalistę się nie uważam i wiem, że jeszcze długaaaaa droga przede mną, a już po kilku rozdziałach książki zaczęłam się nudzić. Najczęściej ocykałam się wtedy, kiedy docierało do mnie, że autor przy objaśnianiu danego zjawiska nie uwzględnił kilku czynników bądź nie odpowiedział wprost na pytania, które stawiał na początku rozdziałów (albo odpowiedź ukrył gdzieś w połowie, a potem przywoływał swoje luźne spostrzeżenia, już nie tak bardzo związane z tematem). Wprawdzie nie mnie, szaraczkowi, oceniać dziennikarza BBC i znawcę zjawisk ekonomicznych, którego wiedza przerasta moją tyle razy, ze nawet nie potrafię sobie wyobrazić, ale mogę powiedzieć, czy dobrze czytało mi się książkę. A czytało mi się średnio. Dobrze chociaż, że cieszy oko. Wydawnictwo Literackie znów stanęło na wysokości zdania.
Informacja dodatkowa: czytałam wydanie z 2006, uzupełniane w 2011. Jest to istotne z dwóch względów. Rok 2006 to czas przed kryzysem finansowym, rok 2011 – to już czas po kryzysie, ale świat dalej zmagał się z jego skutkami (dlatego pojawił się rozdział o rynku bankowym). Druga sprawa – w książce niekiedy pojawiają się nazwiska osób pełniących konkretne stanowiska. Radziłabym podchodzić do tego z pewną rezerwą. Ben Bernanke nie jest już prezesem Banku Rezerwy Federalnej - na początku 2014 zastąpiła go Janet Yellen. Mervyn King również nie pełni już funkcji Gubernatora Banku Anglii. Nie jest to wada (bo Harford nie jest wróżbitą i nie miał szans, żeby przewidzieć następców wspomnianych wcześniej osób), ale proponuję nie szpanować tak nieaktualną wiedzą w towarzystwie. ;)