logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: postmodernizm
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-01-30 22:23
Śmierć i życie wielkich miast Ameryki

 

Jane Jacobs

Centrum Architektury, 2014

 

Jak wygląda miasto każdy widzi. Bez względu na jego rozmiar, wiek, czy miejsce położenia, w każdym panuje ten sam harmider. Ogromne aglomeracje, które wyrosły w połowie XIX wieku na skutek rewolucji przemysłowej, zamieniły małe miasteczka w prawdziwe molochy, przeludnione siedliska nędzy i zarazy. Z nieprzyjemnymi warunkami starało się walczyć już wielu, raz po raz pojawiały się kolejne koncepcje zagospodarowania obszarów miejskich, które a to miały pogrążać się w zieloności ogrodów, a to piąć się do góry wraz z kolejnymi piętrami wieżowców. Kreślono fantazyjne wzory, wytyczano rygorystyczne strefy. Wielcy architekci doby modernizmu próbowali, ale ich plany jeden po drugim paliły na panewce.

 

W 1961 r. na rynku pojawiła się książka autorki, która również chciała uzdrowić miasta (zwłaszcza te, znajdujące się w USA), poddając pod krytykę nie tylko samoistny rozwój przestrzeni, ale również i pomysły innych architektów i urbanistów. Jane Jacobs kręci nosem zarówno na nieco już zakurzone pomysły Ebenezera Howarda, jak i na wciąż żywe (choć powoli odchodzące w zapomnienie) kontrowersyjne idee Le Corbusiera. Mówi stanowcze nie miastom rozrysowanym na kartce i twierdzi, że tereny zielone i przestrzeń, których tak spragnieni byli jej starsi koledzy po fachu, mogą czasami więcej zaszkodzić, niż przynieść pożytku.

 

Właściwie pisząc „koledzy po fachu” popełniłam pewne nadużycie. Jane Jacobs nie była bowiem ani architektem, ani urbanistą, tylko dziennikarką. Wystarczy jednak przeczytać kilka kartek jej książki, by przekonać się, że ten drobny niuans działa zdecydowanie na jej korzyść. Zamiast bowiem próbować przeforsowywać własne projekty zagospodarowania przestrzeni, uważając, że są one „jedyne i słuszne”, ona spogląda na otaczającą ją miejską rzeczywistość przede wszystkim z perspektywy jej mieszkańca i użytkownika. Innymi słowy „Śmierć i życie wielkich miast Ameryki” to nie manifest twórcy, ale głos jednego z nas.

 

Jak już wspomniałam, myślą przewodnią tej książki jest głównie polemika z modernizmem. Jeśli spojrzymy na datę wydania tej publikacji, nie powinna nas ta krytyczna postawa zupełnie dziwić. W latach 60. w Stanach Zjednoczonych stara gwardia powoli odchodziła w stan spoczynku, za rogiem czaił się już w nieco większym stopniu swojski postmodernizm. Tą swojskość szczególnie czuć w tekście Jacobs, która bardziej niż na planowaniu i nowoczesnych technologiach, skupia się na człowieku. „Miasto maszyna” brzmi może intrygująco, ale przecież jego funkcjonowanie nie polega na pracy trybików, tylko na interakcjach zachodzących w tkance społecznej. Dla niej ulica to nie pasmo, po którym suną samochody, ale miejsce wzdłuż którego żyją i funkcjonują ludzie. Bez nich miasto nie ma prawa bytu.

 

Pomysły Jacobs wydają się dziwne, aczkolwiek nie są zupełnie pozbawione sensu. Kręci ona bowiem nosem na parki, które zamiast zwabiać spacerowiczów, stają się miejscem schadzek typów spod ciemnej gwiazdy. Nie podoba się jej monotonia, stawia na urozmaicenie, mieszankę form i stylów. Zbyt wiele otwartej przestrzeni również nie ułatwia mieszkańcom życia. A jeśli chodzi o piękne samochody… Może lepiej porzucić je na rzecz komunikacji miejskiej? Na tym nie koniec. Autorka nie tylko koncentruje się na architekturze i socjologii, z czasem zamienia się w eksperta ds. ekonomii, który ma czelność wypowiadać się o dotowaniu mieszkań. Odważne posunięcie, trzeba jednak przyznać, że nawet w tej roli autorka wypada całkiem wiarygodnie.

 

Oczywiście, jak to już z każdym tekstem tego typu bywa, nie należy traktować go jak słowa objawionego i trzeba spojrzeć na niego krytycznie. Chociaż na pierwszy rzut oka dzieło Jacobs wydaje się być niezwykle profesjonalne, to jednak momentami pomysły autorki trącą naiwnością. Ot chociażby wizja ulicy, na której wszyscy sąsiedzi żyją ze sobą w wyśmienitej komitywie, nie tylko doskonale się znają, ale i są skorzy do wzajemnej pomocy. Opis dnia (nazwany przez autorkę tańcem) jest piękny, ale niestety nie do zrealizowania we współczesnych realiach. Człowiek człowiekowi wilkiem i nic nie wskazuje na to, by takie podejście miało ulec zmianie. Podobnie prezentuje się pomysł spełniania funkcji edukacyjnej przez chodnik. Z doświadczenia wszyscy wiemy, że jest to ostanie miejsce, które kojarzy się z bezpieczeństwem najmłodszych. Może w warunkach, w których żyła Jacobs było inaczej, choć jednak śmiem w to wątpić.

 

Czas odpowiedzieć sobie zatem na najistotniejsze pytanie: jak się ma wywód Jacobs do sytuacji w Polsce AD 2015? Można do niego podejść w dwojaki sposób. Z jednej strony możemy uznać, że tekst autorki jest ponadczasowy i pewne zjawiska po prostu nie uległy zmianie na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat, nie tylko w Ameryce, ale również i na starym kontynencie. Ale to nie wszystko. Choć nie lubimy o tym słyszeć, to jednak pod wieloma względami Polska jest opóźniona w stosunku do zachodu. Wystarczy sobie uświadomić, jak późno zawitał do naszego kraju postmodernizm (USA – późne lata ’60, Polska – ’90). Oczywiście obecnie serce większości młodych adeptów architektury kieruje się ponownie ku Le Corbusierowi, jednak rozum każe zostać przy Jacobs. Choć jej pomysły dzisiaj nie wydają się być kontrowersyjne, a niektóre stały się „oczywistą oczywistością”, to jednak wciąż się do nich nie stosujemy.

 

Książka „Śmierć i życie wielkich miast Ameryki” to dość obszerne dzieło, które powinien przyswoić sobie każdy architekt i urbanista. To zbiór cennych, niezwykle trafnych uwag, które warto wziąć pod uwagę planując każdą ingerencję w tkankę miejska. A co z dzieła Jacobs może wynieść zwykły czytelnik? Przede wszystkim świadomość miasta i błędów popełnionych przy jego projektowaniu. Nagle się okaże, że kwestie, które poruszał Filip Springer w "Wannie z kolumnadą" były już doskonale znane lata temu amerykańskiej dziennikarce. Choć tak jak wspomniałam: nie należy zapominać o krytycznym podejściu do pomysłów autorki i umiejętnym odniesieniu ich do naszych warunków czasowych i terytorialnych.

 

Na koniec jeszcze jedna rzecz, która rozczarowała mnie po pierwszym przekartkowaniu książki – brak ilustracji. Owszem, autorka we wstępie w zgrabny sposób wytłumaczyła się z braku materiału fotograficznego (zaleca nam spojrzeć na dowolne duże miasto), jednak mnie jej argumentacja nie przekonuje. Czasami jeden obraz mówi więcej, niż tysiąc słów, a nie wszystko można sobie dokładnie wyobrazić. Zwłaszcza, gdy autorka przywołuje konkretne miejsca i sytuacje. No cóż, nie można mieć wszystkiego.

 

Patrz również:

Miasto idealne

More posts
Your Dashboard view:
Need help?