Bartek (Fisz) Waglewski
Biuro Literackie, 2013
Nie słucham hip hopu. Kiedyś mi się to zdarzało, jednak dzisiaj, kiedy moja znajomość angielskiego przeszła na poziom, w którym dokładnie rozumiem teksty wyrzucane przez amerykańskich raperów, raczej odeszła mi na to ochota. Z tego powodu nigdy też nie pałałam miłością do naszego polskiego rapu – nie dość, że teksty były usłane częstochowskimi rymami (bez obrazy dla Częstochowy), to jeszcze beaty były smutne i monotonne. Mówili mi, że są wyjątki, że całkiem dobry jest Fisz, że u niego z tekstem jest lepiej. Sprawdziłam, wówczas mnie nie przekonał.
Twórczość Fisza przemówiła za to do wrocławskiego Biura Literackiego, które w ubiegłym roku wydało wybór jego tekstów. Krakowski poeta Wojciech Bonowicz, z dość zasobnego dorobku tekściarskiego Bartka Waglewskiego wyłowił 33 reprezentacyjne jego zdaniem utwory a następnie zamknął je w niewielkim, 120-stronnicowym tomiku Warszafka płonie. Jak się czyta teksty hip hopowe obdarte z towarzyszącego im beatu? Czy mogą stać się pełnoprawnymi wierszami?
Twórczość Fisza faktycznie wybija się poza to, co prezentuje sobą większa część polskiej sceny hip hopowej, która gustuje w bardziej dosadnej formie przekazu swoich racji. Nie znajdziemy tutaj słów na ‘k’ czy ‘ch’, pojawiających się z taką częstotliwością, że mogłyby zastępować wszelkie znaki interpunkcyjne. Nie ma ‘hajsu’, kąśliwych komentarzy pod adresem policji, czy przedmiotowego traktowania płci pięknej. Waglewski faktycznie swoimi tekstami stara się wejść stopień wyżej, wybić się poza obowiązujące w tym kręgu kanony. Zupełnie tak, jakby chciał pokazać, że tej muzyki mogą również słuchać ludzie o nieco większych wymaganiach, co zresztą jest prawdą.
Fisz odnotowuje zachowania społeczeństwa. Słodko-gorzko komentuje to, jak dzisiaj zachowują się ludzie, jakie są ich cele w życiu i jakimi wartościami się w nim kierują. Pisze o bogatych businessmanach, nadętych VIP-ach, pannach, dla których liczy się tylko marka, o zabawach w klubach. Pojawia się też miłość, choć bliżej jej do zwykłego pociągu seksualnego, niż do górnolotnych uczuć. Oczywiście są też wątki autobiograficzne, dzieciństwo spędzone u schyłku PRL-u, w czasie, który dla niego miał więcej blasków, niż cieni. A wszystko to zakorzenione w czasach nam współczesnych, w ‘tu i teraz’, dlatego nikogo nie powinien dziwić wychylający się zza węgła detektyw Rutkowski, Roman Giertych, czy premier Marcinkiewicz.
W zwieńczającym tomik kolażu różnych wypowiedzi Fisza Nic nie dodać (taki mix), autor twierdzi, że fascynuje go język polski i że lubi z nim eksperymentować. Kiedyś uderzyła go ‘inna’ twórczość Białoszewskiego, później zauroczyła go buntownicza Dorota Masłowska. Zamiast tworzyć tekstów literackich najwyższej próby, wypucowanymi na połysk frazami na miarę najwybitniejszych polskich poetów, on do swojej twórczości chce wciągnąć również trochę brudu, niedociągnięć i uchybień. Ma to sens, w końcu bez ziarenka piasku nie powstanie tak piękna i perfekcyjna pod każdym względem perła.
Niestety, prawdziwych pereł w tym tomie nie znajdziemy zbyt wiele. Twórczość Waglewskiego pozbawiona muzyki ukazuje jak na dłoni wszelkie ewidentne niedociągnięcia artysty, które bez względu na to, czy faktycznie były zamierzone, czy też są wypadkiem przy pracy, mogą wprowadzić czytelnika w lekką konsternację. Od czas do czasu pojawiają się te mało chlubne częstochowskie rymy, jakieś dziwne, nie wiadomo czemu mające służyć zestawienia, jak chociażby „Kiedyś w zerówce mały cwany łobuz/Co mówi przepraszam gdy narobi smrodu” („Jesteście gotowi?”). Uciążliwe bywają też teksty, w których Fisz ‘nawija’, jaki to z niego jest dobry raper i jak sprawnie wywija mikrofonem. Tego typu deklaracje świetnie brzmią wykrzyczane wprost ze sceny, natomiast na papierze wyglądają nieco pretensjonalnie.
Zdarzają się jednak teksty nieco mniej oczywiste, takie jak „Zimno”, „Majty” czy „Szczury”. Bardziej wyważone, głębsze, dojrzalsze, pozbawione banalnych wtrąceń. Warszafka płonie to bowiem wybór tekstów Waglewskiego pochodzących nie tylko z różnych okresów jego twórczości, ale również składających się na różne projekty. Bo Fisz to nie tylko hip hop, to też brudny i mroczny rock w wykonaniu Kim Novak, jak również nieco bardziej uładzony, choć niemniej ambitny rodzinny projekt Waglewski Fisz Emade. Teksty w tomiku nie zostały jednak ułożone ani w kolejności chronologicznej, ani podzielone na poszczególne strefy działalności autora. Nie zostały też zamieszczone żadne noty informujące, skąd dany utwór pochodzi. Być może uznano, że po tom sięgną jedynie osoby, które twórczość Fisza znają na wylot i nie potrzebują żadnych podpowiedzi (w takim razie po co im ten tom?). A może intencją była deprawacja tekstów nie tylko z muzyki, ale również z wszelkiego otaczającego ich kontekstu?
Fisz nie zostanie polskim Bobem Dylanem, którego teksty czyta się jak najlepszą poezję. Teksy Waglewskiego na papierze w większości przypadków wciąż pozostają jedynie częścią składową piosenki, zwłaszcza, jeśli wywodzą się z jego stricte hip hopowej twórczości. Jaki z tego płynie wniosek? Nie każdy tekst piosenki obdarty z warstwy muzycznej prezentuje się tak dobrze, jak w wersji umajonej wszelkimi odwracaczami uwagi. Nie znaczy to jednak wcale, że jest on zły, w końcu spełnia wyznaczoną mu funkcję części integralnej piosenki.
Po przeczytaniu Warszafka płonie zdecydowałam się posłuchać piosenek Waglewskiego. Jego hip hopowe oblecze nadal mnie nie przekonuje, ponieważ z gatunkiem tym dałam sobie już spokój jakieś 9 lat temu. Za to pozostałe projekty wzbudziły moją ciekawość. Tomik zdał więc chyba swój egzamin.