Beata Chomątowska
Wydawnictwo Czarne, 2014
„Polska architektura? Phi! Przecież nie dzieje się tutaj nic ciekawego. Nie dzieje, nie działo i dziać się chyba już nic nie będzie. Tam na zachodzie to mieli wybitnych architektów, a i owszem. Corbu, Mies, Wright, Gropius… A my jak zawsze w tyle, a u nas zawsze posucha”.
Słysząc wypowiedzi tego typu znawcom architektury międzywojennej włos się jeży na głowie, a czołowi architekci II RP przewracają się w grobie. Nie działo się nic? W tyle? Posucha?
Modernizm wraca do łask, jednak atakuje nas od złej strony. Młodzież stara zrozumieć idee socjologiczno-filozoficzne, które zrewolucjonizowały sposób odbierania budynków i ich funkcji na początku minionego wieku, patrząc na nie przez pryzmat zagranicznych (czytaj zachodnich) wielkich architektów, zupełnie ignorując to, co działo się wówczas w ich własnym kraju (bo przecież nie działo się tutaj nic ciekawego). Polscy reportażyści wychodzą nieco naprzeciw zapotrzebowaniu na odczarowanie „nijakiej” architektury polskiej – najpierw Filip Springer przywrócił na salony Hansenów, teraz Beata Chomątowska przedstawia nam dwóch innych, nieco już zapomnianych, architektów – Bohdana Lacherta i Józefa Szanajcę.
Lachert i Szanajca. Architekci awangardy to na pierwszy rzut oka biografia tandemu niezwykle uzdolnionych architektów okresu II RP, osób wyjątkowo otwartych na nadciągający nie tylko z zachodu, ale również i ze wschodu powiew awangardy. Szybko jednak czytelnik przekonuje się, że nie są to jedyni bohaterowie na których skupiła się autorka. Jedna po drugiej zaczynają pojawiać się kolejne postaci związane ze środowiskiem polskiej awangardy, które nie zadowalają się rolą postaci drugoplanowej i bezczelnie wypychają się przed szereg, zostawiając w tle tytułową parę artystów. Będąc mniej więcej w połowie książki zaczęłam się zastanawiać, czy może nie lepiej byłoby ją nazwać „Lachert, Szanajca i inni. Środowisko awangardy II RP”, bo jednak szczegółowość, z jaką Chomątowska prezentuje sylwetki koleżanek i kolegów architektów, nieco wykracza poza ramy zwykłego zarysowania kontekstu.
Czy to źle? Oczywiście, że nie. Czytelnik otrzymuje bowiem więcej, niż się spodziewał. Miał przeczytać o losach i twórczości dwóch architektów, a w ten sposób ma możliwość zapoznać się (i to całkiem dogłębnie) z niemalże całym środowiskiem awangardy międzywojnia, z postaciami, które kolejno tworzyły Blok i Praesens. Strzemiński, Szczuka, Syrkusowie, Brukalscy – to zaledwie część nazwisk, które będą przewijać się nieustannie w tej książce. To artyści, którzy pragnęli wprowadzić najświeższe trendy do odradzającego się państwa. Ich nowoczesne bryły, maszyny do mieszkania, musiały stawić czoła masowo wznoszonym patriotycznym dworkom, co nie było ani łatwe (ach ta wiecznie żywa Sarmacja), ani też nie niemożliwe. Choć na naszej polskiej ziemi faktycznie nie znajdziemy tak barwnych i jednocześnie odkrywczych postaci, jak chociażby Le Corbusier czy Walter Gropius, to jednak nad Wisłą zaczęli pojawiać się może nie tyle ich godni naśladowcy, co raczej krzewiciele ich rewolucyjnych pomysłów.
Obraz środowiska architektów ukazany przez Chomątowską wyraźnie udowadnia, że Polacy nie byli jedynie ślepymi kopistami zagranicznych autorytetów, ale ich głos liczył się również na arenie międzynarodowej. Nasi delegaci byli obecni na światowych kongresach i wystawach, brali udział w konkursach architektonicznych, a co niektórzy mogli się nawet pochwalić osobistą znajomością z samym Le Corbusierem. Autorka starannie wynotowuje te wszystkie większe i drobniejsze osiągnięcia naszych artystów, pokazując tym samym, że Polska nie była krajem tak zacofanym, jak nam się to wydaje. A że nowy styl w pełni nie rozwinął tutaj swoich skrzydeł? Na to też autorka stara się znaleźć odpowiedź, pokazując, że życie architekta to nie droga usłana różami, ale sieć kolejnych konfliktów, nie tylko na linii artysta-biurokracja, ale również tych wynikających w środowisku artystycznym (awangarda awangardzie nie jest przecież równa).
Lachert i Szanajca. Architekci awangardy to książka, którą zdecydowanie warto sięgnąć. Para tytułowych bohaterów to jedynie oś, wokół której toczy się ciekawa narracja przenosząca czytelnika w sam środek wydarzeń sprzed 80-90 lat. Chomątowska zadbała nie tylko o to, by całość czytało się z niemal zapartym tchem, ale również, żeby zmieścić w tym stosunkowo niewielkim tomie (325 stron) tak wiele cennych i w wielu przypadkach niezwykle szczegółowych informacji. Wspomniany już Filip Springer mówiąc o tej książce wspomina o łataniu luk w historii polskiej architektury. Choć nie możemy w tym przypadku mówić o wyczerpaniu przez autorkę tematu (to w końcu zaledwie biografia/reportaż, a nie wnikliwe opracowanie historyczne), to jednak można przyjąć, że kolejna karta z zapomnianą historią polskiej sztuki została odkryta i po raz kolejny zapomnianym artystom oddano należyty hołd.