Binyavanga Wainaina
(przekład Marcin Michalski)
Katakter, 2014
Zamknij oczy i pomyśl o Afryce. Co widzisz?
Pustkowie po którym człapie leniwie lew? Gdzieś w dali widać długą szyję żyrafy, która spokojnie zrywa listki z przerzedzonych akacji. Być może zauważysz też połyskujące białe ciosy słonia, czy pasiaste zebry. W zasięgu twojego wzroku pojawia się również niewielka wioska, kilka nędznych chałupek wokół których radośnie podskakują skąpo ubrani czarnoskórzy tubylcy. Odbywa się tam jakiś tajemniczy rytuał, w którym miejscowi tańczą, śpiewają i wymachują dzidami podkreślając wojownicze nastawienie plemienia. W zabawie nie biorą udziału małe dzieci, które leżą bezwładnie w kątach lichych szałasów marząc o odrobinie pożywnego posiłku i łyku życiodajnej wody.
Tak Afrykę być może widzieli pierwsi Europejczycy, którzy na fali mody na odkrycia geograficzne przybyli do nieznanych im dotąd miejsc. Zachwyciła ich wypełniająca ten obszar egzotyka, objawiająca się nie tylko w odmiennym wyglądzie ludzi i zwierząt, ale nawet w kolorze gleby. Od tego momentu minęło już jednak kilka wieków, czas nieubłaganie mknie naprzód i obraz tak zacofanego kontynentu już dawno stracił na ważności. Jaka jest więc Afryka teraz? Odpowiedzi na to pytanie z przyjemnością udzieli nam pewien afrykański pisarz.
Binyavanga Wainaina (rocznik 1971) przyszedł na świat w Nakuru w Kenii i już od samego początku oprotestował wszelkie afrykańskie stereotypy. Nie przymierał głodem, ani od najmłodszych lat nie musiał pracować przymusowo w jakimś szemranym miejscu. Wręcz przeciwnie, nasz bohater dorastał w wyjątkowo komfortowych warunkach, które nijak nie przystają do typowego obrazka z życia afrykańskiej rodziny. Binyavanga nie dość, że był otoczony kochającymi go osobami i miał zapewniony komfort finansowy, to jeszcze doskonale władał językiem angielskim, miał w domu najprawdziwszy telewizor, w którym oglądał zagraniczne kreskówki, a w radiu (BBC) słuchał hitów Michaela Jacksona. Od razu uprzedzam pytania – nie, jego rodzice nie byli ani wysoko postawionymi urzędnikami państwowymi, ani pozostałościami po brytyjskich kolonizatorach (ona pochodziła z Ugandy, on z Kenii). Są po prostu normalną rodziną, której przyszło żyć w kształtującym się kraju. Dzieci idą do szkoły, następnie wysyłane są na studia. To naprawdę obraz Kenii sprzed 36 lat? Tak, tylko niezwykle subiektywny i odrobinę niepełny.
Kiedyś o tym miejscu napiszę to, jak głosi podtytuł, wspomnienia Binyavanga Wainaina, pisarza i dziennikarza, który postanowił opowiedzieć czytelnikowi historię swojego życia. Tekst ten odbiega jednak znacznie od typowych wspomnień, w których autor przepełniony głęboką refleksją z sentymentem wspomina lata swojej młodości. Tej książce zdecydowanie bliżej do tradycyjnej powieści, zamiast ciągnących się jak ser na pizzy monologów, znajdziemy tu żywą narrację i akcję, w której środku znajduje się nasz autor-bohater. Dzięki temu otrzymujemy coś na kształt tradycyjnej bildungsroman a nawet, zważywszy na profesję autora, można pokusić się o przyklejenie jej łatki künstlerroman. W końcu śledzimy rozwój nie tylko mieszkańca Kenii, ale również kształtowanie się autora, które nie obyło się oczywiście bez wielu przeciwności losu i nim Wainaina został cenionym pisarzem, błądził wieloma innymi ścieżkami.
Jednak to wcale nie historia życia autora, choć również niezwykle ciekawa, jest najmocniejszym punktem tej książki. Ba, mam wrażenie, że on sam wcale nie zamierzał napisać tekstu wyłącznie o sobie. Już od samego początku lektury jego wspomnień na pierwszy plan nieśmiało wysuwa się bohaterka, która przez wszystkie 360 stron będzie towarzyszyła autorowi i wielokrotnie pochłaniała całą jego uwagę. Kiedyś o tym miejscu napiszę to przede wszystkim portret współczesnej Afryki (zwłaszcza jej południowej i wschodniej części), kontynentu, który w drugiej połowie XX wieku przeżywał prawdziwe odrodzenie. Po okresie kolonialnym poszczególne państwa zostały przywrócone do życia lub powstawały od podstaw, stawiały pierwsze samodzielne kroki, uczyły się niezależności oraz niestety przechodziły przez kolejne okresy buntu i rebelii. Wainaina od najmłodszych lat skrupulatnie odnotowywał wszystkie wydarzenia w jego rodzinnej Kenii, pobliskiej Ugandzie, RPA czy Rwandzie, kolejne przewroty, rewolucje, wojny, czy nawet akty ludobójstwa. Kolejne wzloty i upadki państw za wszelką cenę pragnących odnaleźć swoją drogę do demokracji. Wraz z autorem dorastały, razem błądzili, razem próbowali spełnić marzenia.
Na Afrykę nie można jednak patrzeć jedynie przez pryzmat wojen i kolejnych zamieszek wybuchających na ulicach miast. Afryka to też nie tylko przymierające głodem dzieci, jakie widział tam w latach ’80 Bob Geldof. Wainaina na kartach swojej książki stara się nam udowodnić, że i owszem, zdarzają się tam i takie przypadki, ale tak naprawdę jest to miejsce nie mniej różnorodne, niż inne obszary ziemi. Oczywiście nie istnieje taka persona jak stereotypowy mieszkaniec Afryki, miejscowe społeczności są paradoksalnie bardziej niespójne, niż nam się to może wydawać. I to już nie chodzi nawet o różnice pomiędzy obywatelami poszczególnych państw, które oczywiście również istnieją i są zauważalne gołym okiem – np. RPA, w którym Wainaina studiował (lub raczej podejmował takie próby) jest oczywiście miejscem o bardziej rozluźnionej obyczajowości, w którym czuć wyraźny podmuch świata byłych kolonizatorów, niż chociażby Uganda. Autor wielokrotnie podkreśla jednak brak spójności we własnej ojczyźnie, w której podobnie jak w państwach ościennych wciąż większą wagę przywiązuje się do tożsamości plemiennej niż narodowej, co prowadzi to tak absurdalnych sytuacji jak chociażby niemożność wzajemnej komunikacji wywołanej brakiem znajomości języka danego plemienia (o konflikcie interesów prowadzących do aktów ludobójstwa już nie wspominając). Jednak i wśród nich znajdą się osoby doskonale wkomponowujące się w tkankę miejską, które na bieżąco śledzą napływające z zagranicy trendy, słuchają amerykańskiego rapu i spędzają wieczory na szalonych imprezach w klubach. Jedni żarliwie modlą się w kościołach i są gotowi do bezinteresownych aktów pomocy, inni wciąż śpią z bronią pod ręką. Obok wymalowanych na ścianach kobiet toples stoi policjant z bronią strzegąc tabliczki ze śmiertelnie poważnym napisem "Zakaz srania". Wolność tu miesza się w taki sposób z echami reżimu, że nie sposób odnieść wrażenia, że państwa afrykańskie cierpią na lekką schizofrenię, wciąż poszukują swojej stałej tożsamości.
Wspomnienia Binyavanga Wainaina to lektura obowiązkowa dla każdego, kogo pojęcie o Afryce pokrywa się z tym przytoczonym przeze mnie we wstępie. Autor dzięki niesamowicie żywemu i barwnemu językowi pozwala się nam zanurzyć w rzeczywistości afrykańskiej, tej nieco mniej oczywistej i często nie dostrzeganej przez Europejczyków. Niecodzienne połączenie reporterskich spostrzeżeń z osobistymi wspomnieniami daje w rezultacie tekst nie tylko wiarygodny (choć równocześnie subiektywny – niestety, tego w tym przypadku uniknąć się nie da), ale również niezwykle interesujący i zmuszający do odrobiny refleksji. Warto go porównać z relacjami z wypraw autorstwa ‘białych’ podróżników i zastanowić się, który z zaprezentowanych w nich obrazów Afryki w większym stopniu odzwierciedla rzeczywistość. Myślę, że odpowiedź będzie oczywista.
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Karakter.