POŻÓŁKŁE GRZBIETY KOLEJNYCH TOMÓW
Kiedyś ułożono przede mną stos zakurzonych książek, wszystkich równie mocno pachnących czekoladą. Zgodnie z poleceniem, które otrzymałem, wycierałem z kurzu okładki i pożółkłe grzbiety kolejnych tomów. Początkowo praca szła bez zakłóceń: książki były względnie lekkie, dzięki czemu obcowanie z nimi nie sprawiało problemów. Z czasem jednak pojawiły się oznaki zmęczenia: każda następna księga wydawała się większa, a przez to cięższa od poprzedniej. Na dodatek stojący przede mną stos rósł z każdą minutą, tak jakby niewidzialna ręka dokładała coraz to nowe woluminy. Mimo przeciwności wycierałem zaciekle, koncentrując się jedynie na pojedynczym egzemplarzu: nie zwracałem uwagi na te pozostałe, jeszcze zakurzone. Niezauważana, sterta skurczyła się wyraźnie. Podniosłem wzrok: została tylko jedna książka, za to nadnaturalnych rozmiarów. Z trudem uniosłem jej wieko. Wszystkie stronice były puste.
Kiedyś ułożono przede mną stos zakurzonych książek, wszystkich równie mocno pachnących czekoladą. Zgodnie z poleceniem, które otrzymałem, wycierałem z kurzu okładki i pożółkłe grzbiety kolejnych tomów. Początkowo praca szła bez zakłóceń: książki były względnie lekkie, dzięki czemu obcowanie z nimi nie sprawiało problemów. Z czasem jednak pojawiły się oznaki zmęczenia: każda następna księga wydawała się większa, a przez to cięższa od poprzedniej. Na dodatek stojący przede mną stos rósł z każdą minutą, tak jakby niewidzialna ręka dokładała coraz to nowe woluminy. Mimo przeciwności wycierałem zaciekle, koncentrując się jedynie na pojedynczym egzemplarzu: nie zwracałem uwagi na te pozostałe, jeszcze zakurzone. Niezauważana, sterta skurczyła się wyraźnie. Podniosłem wzrok: została tylko jedna książka, za to nadnaturalnych rozmiarów. Z trudem uniosłem jej wieko. Wszystkie stronice były puste.