logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: saga-rigante
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2016-01-28 12:03
Zakończenie sagi Rigante, czyli jak David Gemmell mistrzem jedynie bywał
Ravenheart - David Gemmell
Stormrider - David Gemmell

Trzeci i czwarty tomy sagi Rigante rozgrywają się wiele wieków po wydarzeniach znanych z “Miecza w Burzy” i “Nocnego Sokoła”. Czasy Connavara i Bane’a są odległą przeszłością, bohaterowie ci są wręcz mityczni, o ich walkach, życiu, a nawet pochodzeniu krążą legendy. Świat Rigante zmienił się tak bardzo, że poznawanie aktualnej sytuacji politycznej sprawia prawdziwą przyjemność. Tak, jak dwa pierwsze tomy obrazowały czasy podobne do naszego starożytnego Rzymu, tak teraz mamy późne średniowiecze, jest pierwsza broń palna, a całość przypomina walkę Szkotów z Anglikami.

 

Tymi pierwszymi są oczywiście Rigante. Pozbawieni możliwości nie tylko noszenia broni, ale nawet nauki jej stosowania, choćby w samoobronie, odseparowani, nie posiadający praw obywatelskich, stanowią zwyczajnie gorszy sort ludzi. Uzależnieni od ludzi zwanych Varlish, czyli potomków Varsów, w obecnych czasach już nie odpowiedników naszych wikingów (jak za Connavara), ale władców tych ziem. Ludzie Rigante podzieleni na klany udają, że godzą się z życiem pod panowaniem liczniejszych Varlish, jednak co pokolenie wybuchają powstania. W prologu obserwujemy, jak to u Gemmella często bywa, ostatnie chwile dwójki powstańców, a następnie płynnie przechodzimy do obserwacji żywotu ich potomków.

 

W “Ravenheart” autor doskonale się bawi pokazując nam prawdę, o której często się zapomina: że historię piszą zwycięzcy, i że to, czego dziś dowiadujemy się o dawnych czasach często jest po prostu kłamstwem. Nieźle się można uśmiać oglądając karkołomne wyczyny historyków i polityków umieszczające zarówno Connavara, jak i Bane’a wśród ludzi należących do plemion Varsów, których dzięki temu można przedstawić jako pogromców Kamiennego Grodu i samego Jasaraya.

 

Oczywiście prędzej czy później musi dojść do konfliktu, ale jak na Gemmella przystało, nie będzie to po prostu durne łubudu. Odwrotnie, w “Ravenheart” autor skupia się na przedstawieniu nie siły ciała, ale ducha, przez opowiedzenie niezłej historii o człowieku, który swoją postawą stał się inspiracją dla innych, także oponentów. Jest to dobra książka, nie jedna z najlepszych, ale zdecydowanie udana.

 

Czego niestety nie można powiedzieć o ostatnim tomie sagi Rigante, zatytułowanym “Stormrider”. Ba, to jedna z najsłabszych powieści Gemmella, totalny gniot. Już sam początek wyrzuca do kosza wszystkie dobre wspomnienia z sagi, gdy obserwujemy złego żołnierza, który potrafi stosować magię, i który właśnie (o la boga) przejmuje artefakt wzmacniający jego moc. Ależ dno, muł po prostu.

 

I tak wygląda zakończenie niezłej sagi. To boli nie tylko ze względu na Connavara i Bane’a, ale też na bohaterów poznanych w “Ravenheart”, którzy tu nieco starsi stają naprzeciw globalnego konfliktu, prawdziwej wojny. Sprowadzenie istoty konfrontacji do podzielenia frakcji na “dobrych żołnierzy” i “złych sług ciemnych mocy” niszczy całą przyjemność, jaka miała płynąć z zabawy, bo dobrze wiemy, że autora stać na wiele więcej.

 

I tak to jest (było, facet jednak już nie żyje) z Davidem Gemmellem. Człowiek ten od 1984 bodajże, od “Legendy” wciąż pisał tę samą książkę. Talent miał, ale i czasem miewał trochę lenia. Gdy wychodziły mu takie pozycje jak cykl “Troja”, “Miecz w Burzy”, “Waylander”, “Król poza bramą” czy nawet “W poszukiwaniu utraconej chwały” - wszystko jest ok. Jednak gdy na scenę wchodzą rozwiązania najprostsze, hokus pokus i czary mary, jak w “Zimowych wojownikach”, “Księciu Mroku” albo “Stormrider” - wtedy aż żal… chwyta za serce. :)

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2016-01-27 12:19
Mistrz heroic fantasy w akcji, czyli o "Mieczu w Burzy" i "Nocnym Sokole" Davida Gemmella
Sword in the Storm - David Gemmell
Midnight Falcon - David Gemmell

Długi czas zbierałem się, by sięgnąć po niewydane w naszym kraju powieści jednego z moich ulubionych pisarzy. Złośliwi mówią, że ten gość pisze wciąż jedną książkę, obiektywnie się z tym twierdzeniem nawet zgadzam, ale rzadko kiedy mi to przeszkadza w przyjemności czytania. David Gemmell faktycznie wciąż przepisuje to samo, ale mnie opowieści o herosach, takie pozbawione happy endu, z realistycznie przedstawionymi bohaterami nigdy się nie nudzą. Niby mamy tu światy fantasy, ale zawsze jakby prawdziwe, elementy magii są często dodatkiem, który spokojnie można pominąć, przymknąć na niego oko.

 

Na pierwszy ogień poszła saga Rigante, której dwa pierwsze tomy wyszły także w Polsce. Jednak by mocniej wczuć się w klimat postanowiłem je zaliczyć jeszcze raz, tym razem w oryginale. I od razu powiem, że “Sword in the Storm” uważam za jedną z najlepszych książek Davida Gemmella - idealnie skomponowaną ze wszystkich składników, na jakie składa się historia o bohaterstwie, honorze, ale i słabościach. Powieść wypełniona walką, a jednak głównie traktująca o bitwie człowieka z samym sobą, o zachowanie człowieczeństwa, o pozostanie ludzkim nawet w czasach wojen, które usprawiedliwiają każde zło.

 

Historia Connavara jest bardzo uniwersalna, bowiem opowiada o drodze człowieka, od dzieciństwa do dorosłości oraz o odpowiedzialności, jaka ciąży na każdym, kto uważa się za istotę rozumną. Identyfikowanie się z bohaterem przychodzi bez trudu; każdy z nas miał swoje chwile radości i smutków, z perspektywy czasu każdy z nas widzi momenty życia, których się wstydzi, ale i takie, gdy możemy odczuwać dumę. Obserwacja dorastającego wojownika, który jako jeden z nielicznych dostrzega zagrożenie zbliżające się do granic ziem zamieszkanych przez jego plemię, to czysta przyjemność. Głównie dlatego, że jest także człowiekiem, który popełnia błędy. To nie jest ten typ heroic fantasy, gdzie wszystko zostaje załatwione za pomocą oręża jednego, niepokonanego barbarzyńcy. Connavar potrafi myśleć, a co ważniejsze, zdaje sobie sprawę z mądrości innych; jest w stanie zjednoczyć plemiona przeciwko wspólnemu wrogowi, jest w stanie słuchać dobrych rad. Jest jednak także wojownikiem i drzemie w nim bestia, która walczy o to, by wyrwać się na wolność. Jeśli to nastąpi, z bohatera Connavar szybko stanie się postrachem, Królem Demoniczne Ostrze.

 

Interesująco na tym tle wypada tom drugi, zatytułowany “Midnight Falcon”. Opowiada o synu Connavara, noszącego bardzo znane w krainie powieści/komiksów imię Bane. Dorastający bez ojca, wiecznie zagniewany, stojący obok innych, wytykany palcem, a jednocześnie Rigante czystej krwi, waleczny, odważny, śmiały. To zupełnie inna historia, niestety już słabsza, także dlatego, że na scenę wchodzą zagrywki zawsze obniżające poziom prozy Gemmella: jakieś zakony i jacyś kapłani. W ogóle religia nie jest mocną stroną tego twórcy, o ile ma nam do przekazania wartości uniwersalne, tak sposób ich przedstawienia z reguły psuje mocno zabawę, wydarzenia są bowiem tak przewidywalne, sam ten system nazywam syndromem Dartha Vadera (zły kapłan, morderstwo kogoś bliskiego, pragnienie zemsty, zły kapłan okazuje się być nieszczęśliwym, mimo wszystko dobrym człowiekiem). Gemmell go zdecydowanie nadużywa w swoich powieściach, motyw ten podoba się tylko raz. Dla kogoś, kto zaczyna z Gemmellem przygodę “Midnight Falcon” okaże się świetną lekturą, ale dla tych, co z tym autorem mieli do czynienia będzie to powtórka z rozrywki.

 

W tle obu powieści jest nieco magii, ale sprytnie dopasowanej, nie narzucającej się. O wiele bardziej w oczy rzuca się znacznie szersza sprawa przedstawiająca powstanie i upadek imperium, co również jest tematem, który Gemmella interesuje, i o którym często opowiada w swoich książkach. Młody Connavar obserwuje drogę na szczyt jednego z generałów Kamiennego Grodu, uczy się od niego, a potem stawia mu czoło ze swym plemieniem. Młody Bane z kolei spotyka tegoż generała w ostatnich jego dniach, gdy jako imperator znacznie bardziej walczy z różnymi frakcjami politycznymi (kapłaństwo!), które zbyt urosły w siłę, niż z wrogiem zewnętrznym. Każdy z nich doceni Jasaraya, zarówno jako nauczyciela, jak i przeciwnika - i to jest następny charakterystyczny element powieści Gemmella. Ukazanie, że w wojnach giną prości ludzie, podatni na różnego rodzaju idee, tymczasem dowódcy to ludzie cywilizowani, realizujący po prostu swoje cele polityczne, potrafiący ze sobą rozmawiać, ba, nawet się dobrze rozumiejący, by ostatecznie i tak mogli stanąć naprzeciw siebie z mieczami w dłoniach, by za pomocą tych głupszych od siebie osiągnąć swoje cele.

 

Płynnie po ukończeniu lektury “Midnight Falcon” sięgnąłem po kolejny tom serii, zatytułowany “Ravenheart”. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że rzecz dzieje się setki lat po czasach Connavara i Bane’a! Ale o tym następnym razem, tymczasem Gemmella jak zawsze polecam, nie bez powodu gdy żył, tytułowany był “najlepszym pisarzem heroic fantasy”.

More posts
Your Dashboard view:
Need help?