Kiedy trafimy na dobrą powieść, która następnie okazuje się dopiero tomem pierwszym większej całości, jesteśmy raczej uradowani. Każdy zna to miłe uczucie - świadomość, że po zamknięciu ostatniej strony książki można już (albo będzie można za czas jakiś) sięgnąć po kolejny tom i poznać dalsze losy udanie wykreowanego bohatera.
Jednak każda historia, nieważne jak dobra, powinna mieć początek, rozwinięcie i zakończenie. Czasem jednak na to ostatnie nie można się doczekać, i wbrew pozorom kolejne tomy opowieści całość potrafią bardziej zepsuć, niż budować jeszcze lepszy klimat. Przychodzi taki moment, kiedy trzeba powiedzieć sobie: dość, już wystarczy. Dla dobra bohatera. I taką niestety sytuację mamy w przypadku Uhtreda z Bebbanburga, kolesia, o którym od dawna opowiadam w samych superlatywach, wychwalając jednocześnie talent Bernarda Cornwella. Jednak już od pewnego czasu ilekroć książka się kończy czekam na to coś, te sztuczne ognie - na ten koniec po prostu, jak sobie uświadomiłem. Już dość, kolejne tomy choć jakościowo podobne poprzednim niewiele wnoszą do samej historii. Znowu mamy kolejne zagrożenie, kolejnego samozwańczego króla wikingów, największe zagrożenie od czasów poprzedniego samozwańczego króla wikingów, znowu Uhtred - poganin wśród chrześcijan - staje na czele wojsk i znowu wygrywa.
Nawet nie chodzi o to, że wszystko w powieści jest przewidywalne, bo w tego typu heroicznych historiach jest oczywiste, że bohater zwycięży. Problemem jest co innego - serialowość. Nie ma co ukrywać, książki o Uhtredzie są jak kolejne odcinki serialu, gdzie w każdej kolejnej na jeden rozwiązany wątek (tu mamy rozwiązanie kwestii znanego od dawna Haestena) dochodzą minimum dwa kolejne, które będą się ciągnąć (spór o Northumbrię, kwestie dotyczące potomstwa bohatera). Raz autor już zrobił taką akcję - wymyślił świetną postać (Richard Sharpe) a potem dodawał kolejne tomy, wciąż i wciąż. Siłą Sharpe’a jest jednak konstrukcja historii w taki sposób, że praktycznie każda książka opowiada o czym innym. Tu jednak jest ciągłość opowieści, i proszę nie zrozumieć mnie źle - to jest dobra książka. Ale teraz, przy dziewiątym tomie, zachwycać będzie już tylko największych, najwierniejszych fanów. Dla mnie wygląda jakby dzieje Uhtreda były rozciągane na siłę. Słowo daję, jakby nagle powstała kolejna seria, dajmy na to opowiadająca o bracie Oswaldzie czy drugim synu bohatera, Uhtredzie młodszym, wcale bym się nie zdziwił. Trzeba kuć żelazo póki gorące, a sukces książek (oraz sukces serialu na ich podstawie) powoduje, że autorowi trzeba wybaczyć i można go zrozumieć. Ale skomentować szczerze także wolno, co też właśnie robię. :)
Pisałem kiedyś o tym, że Uhtred przypomina mi Derfla z opowieści arturiańskich tego samego twórcy. Dziś widać, że Derfel ma jedną przewagę nad naszym poganinem - jego historia zdołała się zamknąć w trzech doskonale napisanych tomach. Zachwyt nie minął przed zakończeniem lektury. W przypadku tego cyklu trudno już mówić o zachwycie, trudno też kłamać, że niecierpliwie czekam na kolejny tom. Bo oczywiście przeczytam, ale wcale mi się nie spieszy. I tego mi szkoda najbardziej, bo kiedyś było inaczej.