Die Handlung:
Mark sitzt im Gefängnis, weil er Janine, seine Geliebte, vergewaltigt und in eine lebensgefährliche Situation gebracht haben soll. Sieben Monate lang geht das Leben seiner Freunde weiter, ohne dass ihn jemand besucht oder sich groß Gedanken über seine Situation macht. Nur seine Ex-Freundin Helen besucht ihn, und als sie Wolfgang, einem der Freunde, davon erzählt, packt den das schlechte Gewissen - hätte er Mark so schnell abschreiben dürfen? Denn eigentlich traut er Mark so eine Tag doch gar nicht zu... Oder? Helen und Wolfgang tun sich zusammen, um ein Wiederaufnahmeverfahren zu erreichen und Marks Unschuld zu beweisen. Aber als Wolfgang Janine aufsucht, die er in Gedanken eigentlich schon zur intriganten Verführerin gemacht hat, muss er feststellen, dass Schuld und Unschuld hier eine Gratwanderung sind.
Meine Meinung:
Titelbild und Klappentext ließen mich einen Thriller erwarten, aber das ist das Buch meines Erachtens nicht. Was ich stattdessen vorfand, war ein Roman, der zwar spannende Themen aufgreift, in dem es aber vor allem um das Zwischenmenschliche geht - besonders um das, was ungesagt und ungetan bleibt. Schuld und Unschuld sind immer wiederkehrende Motive, ebenso Religion und Missbrauchsfälle in der Kirche, aber in meinen Augen steht vor allem die Freundschaft im Mittelpunkt.
Ist es Freundschaft, wenn man einen Freund einfach abschreibt, weil er ins Gefängnis kommt? Ist es Freundschaft, wenn man gar nicht mitbekommt, dass ein Freund Probleme hat oder unglücklich ist?Die Grundsituation fand ich sehr interessant: Menschen, die bisher nur eine oberflächliche Freundschaft verbunden hat, finden sich in einer Situation wieder, wo sie für sich ergründen müssen, was ihnen diese Freundschaft - oder Freundschaft überhaupt! - wert ist.
Die Umsetzung konnte mich aber leider nicht vollständig überzeugen. Das lag meines Erachtens vor allem daran, dass ich mit den wichtigsten Charakteren nicht so recht warm wurde. Ich konnte ihre Entscheidungen und ihr Verhalten nicht immer nachvollziehen, und manche Entwicklungen gingen mir einfach viel zu schnell!
Zum Beispiel ist Wolfgang anfangs überzeugt, dass Janine ein ruchloses Flittchen ist, das den unschuldigen Mark zu Drogen und Bondage verführt und ihn damit in die Situation gebracht hat, die zu seiner Verurteilung führte. Wolfgang besucht Janine zuhause, und obwohl sie ihn kaum kennt, zerrt sie ihn direkt in ihr Schlafzimmer, legt sich nackt ins Bett und beginnt damit, ihren Arm ans Geländer zu fesseln, um ihm vorzuführen, was Mark mit ihr gemacht hat - wobei sehr deutlich wird, dass sie nichts dagegen hätte, wenn Wolfgang ein bisschen mitspielen würde...
Anfangs wirkt sie wirklich wie das Luder, das Wolfgang erwartet hat. Sie spricht derbe, trinkt, nimmt Drogen, scheint ungebildet und abgebrüht. Aber sie entwickelt sich in rasantem Tempo zur souveränen, gebildeten Frau, die sogar Literaturseminare besucht.
Auch Wolfgangs Gefühle für Janine machen schon nach einem oder zwei Treffen eine Wendung um 180 Grad - da hätte ich mir gewünscht, dass der Roman vielleicht 100 Seiten länger wäre und diese Beziehung sich dafür langsamer entfalten und tiefer ausgelotet werden würde.
Und im Grunde gilt das für alle Beziehungen in diesem Buch, denn es geht hier doch ums Zwischenmenschliche! Vor allem Mark blieb für mich seltsam blass, denn sein Fall wirft zwar viele ethische Fragen auf und veranlasst seine Freunde, in sich zu gehen und ihre Ansichten zu hinterfragen, aber als Mensch habe ich ihn kaum kennengelernt.
Der Roman hatte für mich immer mal wieder kleinere Spannungsflauten, in denen sich der Fall nicht richtig weiterentwickelt und die Gedanken der Protagonisten sich im Kreise drehen. Manchmal erschienen mir die Abläufe auch etwas verworren. Dennoch hatte ich das Buch schnell durch, denn ich fand es trotz meiner Schwierigkeiten mit den Charakteren unterhaltsam.
Schade fand ich, dass das Thema Missbrauch in der Kirche zwar angesprochen wird, dann aber nie wirklich zum Zug kommt - es bleibt bei Andeutungen.
Der Schreibstil hat mir überwiegend gut gefallen; viele Formulierungen fand ich gut gelungen, die Beschreibungen sind meist lebendig. Nur die Dialoge kamen mir gelegentlich etwas hölzern vor, und ich bekam kein richtiges Gespür für die "Stimmen" der verschiedenen Charaktere.
Zitat:
"Die Freundschaft in der Clique war eine Einbahnstraße. Alle hatten die gleiche Richtung: das gemeinsame Ziel, Spaß und Unterhaltung zu haben. Alle genossen den Weg zu diesem Ziel. (...) Hilfe in Not und Verzweiflung wurde natürlich gewährt, wenn angefordert. Doch Hilfe schon bereitzustellen, eher der Hilfesuchende sich auf den Weg macht, vermag nur wachsame Freundschaft, die in der Seele Ausschau hält."
Fazit:
In "Unschuldig?" geht es um zwischenmenschliche Beziehungen, besonders um die Bedeutung von Freundschaft. Mark wird als Vergewaltiger zu einer siebenjährigen Haft verurteilt, und seine Freunde fragen sich zunehmend beklommen, ob die sogenannte "Freundschaft" in ihrer Clique überhaupt etwas wert ist.
Die Themen fand ich sehr interessant, aber ich tat mich schwer mit den Charakteren, denn die entwickeln sich oft sehr sprunghaft und drastisch. Die Spannung konnte sich für mich nicht immer halten, aber dennoch ließ sich das Buch gut und flüssig lesen.
„Strach przed ciemną wodą” to szósta i ostatnia zarazem część „Cyklu hamburskiego” opowiadającego o zmaganiach nadkomisarza Jana Fabla z mordercami, psychopatami i dewiantami maści wszelakiej. Tytuł powieści może wydawać się nieco przydługi, ale wydaje mi się, że „Talasofobia” wielu potencjalnym czytelnikom kojarzyłaby się raczej z podręcznikiem akademickim. O ile mi wiadomo, Russell parał się w swoim życiu wieloma różnymi zajęciami (był m.in. funkcjonariuszem policji i copywriterem), ale o chęć popełnienia nudnego, standardowego podręcznika raczej go nie podejrzewam. ;)
Tym razem autor gmera w problematyce, która została już wystarczająco rozgmerana przez wielu innych autorów (i to nie tylko ze świata literatury). Tak więc po raz n-ty możemy poznać kolejne zdanie na temat anonimowości w Sieci oraz współistnienia dwóch światów – realnego i wirtualnego. Niestety, w tej kwestii autor nie ma do powiedzenia nic nowego. Przyznam, że nawet trochę mnie zdziwiło, jak bardzo konserwatywny punkt widzenia przyjął pisarz.
Pomińmy jednak ważkie problemy tego świata przewijające się w tle. ;) To, co zaserwował Russell na „dzień dobry”, jest diabelnie mocne. Ba, zaryzykuję stwierdzenie, że to jeden z najlepszych początków w całym cyklu. Książka wciąga już od pierwszego rozdziału i nie za bardzo chce wypuścić czytelnika ze swoich macek. Mnie wessało do tego stopnia, że byłam w stanie wybaczyć autorowi kilka potknięć. A tych, niestety, było małe stadko.
Nic mnie tak nie wnerwia, jak doświadczony chłop na stanowisku nadkomisarza, który sam pcha się do paszczy lwa. Wprawdzie nasze kochane Fablątko zaznacza, że nie jest to najlepszy pomysł i gdyby zrobił to jego podwładny, on sam na pewno nie byłby z tego powodu szczęśliwy, ale nie przeszkadza mu to realizować swych szaleńczych postanowień. Brawo, Janek, keep going. ;) Nie rozumiem też tego, jak ktoś na stanowisku nadkomisarza może być… nazwijmy to: „oporny technologicznie”. Kolejny minus? Brak poczucia humoru autora. Chyba w każdej części znajdowała się jakaś zabawna wstawka, którą Russell wkładał w usta (bez skojarzeń!) któremuś z bohaterów. Tu jest poważnie aż do bólu. Jedno zdarzenie, przy którym można było się uśmiechnąć (na mnie akurat nie podziałało), to słaby wynik. No i ostatni z minusów ujemnych – swobodne żonglowanie pojęciami „budynek” i „budowla”, z tym, że to już raczej zarzut do tłumaczki. Pora na kącik edukacyjny: „budynek” i „budowla” to nie to samo. W dużym uproszczeniu: w budynku się mieszka lub prowadzi działalność (przynajmniej do tego z założenia ma służyć). Budynek ma drzwi, okna i inne typowe elementy architektoniczne, które sprawiają, że przeciętny Józek czy Franek może sobie w środku poprzebywać bez większych uciążliwości. ;) Budowla już takich założeń nie spełnia. Dlatego do budynków zaliczamy np. domki, bloki, szpitale, szkoły, centra handlowe. Budowle to z kolei drogi, mosty, wiadukty czy tunele. Rozumiem jednak, że w świadomości normalnych ludzi oba te terminy funkcjonują jako synonimiczne, więc nie będę się za bardzo wychylać ze swoją czepliwością. ;)
Mimo że „Strach przed ciemną wodą” jest ostatnią częścią cyklu, to spokojnie można ją czytać jako odrębną historię. Ryzyko jest tylko takie, że – w przypadku chęci nadrobienia zaległości – można zepsuć sobie zabawę. W „Strachu…” autor zdradza, co w poprzednich częściach stało się z niektórymi członkami zespołu Fabla.
Skoro już przy zakończeniu cyklu jesteśmy – powieść w zasadzie nie jest żadnym podsumowaniem. Spodziewałam się fajerwerków, parady słoni i nowego iphone’a. Żadna z tych rzeczy się nie pojawiła. Ba, zakończenia spinającego wszystkie części tak naprawdę nie ma. Autor porzucił Fabla jak niechciane dziecko. A może wręcz przeciwnie, może po prostu nie chciał zakończyć tej przygody… Dzięki temu zawsze będzie można do niej wrócić.
Mimo kilku wymienionych przeze mnie upierdliwości, książka naprawdę jest warta uwagi. Nie wybitna, ale bardzo dobra. Wciąga, ma sens i wyrazistych bohaterów. I choć niektórzy z nich są bardzo przejaskrawieni, to z chęcią podąża się ich śladem. Polecam, polecam serdecznie. Nie tylko „Strach…”, ale cały „Cykl hamburski”.
Mogę otwarcie powiedzieć, że jest to jedna z najlepszych książek jakie czytałam. Słyszałam opinie typu "klasyczne romansidło". O nie ! Książka wywarła na mnie wiele emocji i to nie przez silny wątek miłosny. Życie w cyrku okazuję się bardzo trudne i wymagające poświęceń. Egzystencja w tym środowisku, między luksusem a biedą, nisczy psychicznie. A traktowanie zwierząt? Nie do pomyślenia. Do tego konflikty z prawem... Piękna w książce jest przyjąźń człowieka i słonia. Tak, słoń może być przyjaciele człowieka :) W dodatku książka jest oparta na faktach co budzi we mnie szacunek do głównego bohatera -Jackoba Jankowskiego. Książke mogę polecić każdemu, bez względu na wiek czy płeć :)