logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: wydawnictwo-Otwarte
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
text 2022-08-10 12:38
Recenzja: Michael Honig „Ostatnie dni Władimira P.”

Puśćmy wodze wyobraźni i spróbujmy potowarzyszyć Władimirowi P. na podmoskiewskiej daczy w ostatnich dniach jego życia.

 

Ambasada Rosji w Londynie (Londyn, sierpień 2022 r.)

 

Kim jest Władimir P.? W największym skrócie: „ikoną” (nomen omen) tego, czym jest dziś Rosja. Z jednej strony jest on stawiany za wzór mocnego przywódcy, wręcz uwielbiany przez wielu za współczesne samodzierżawie. Według nich to on jest teraz silną ręką dla kraju, któremu „od zawsze” takiej ręki było potrzeba. Bo inaczej nie idzie. Jego zwolennicy będą przekonywać, że wynalazki zgniłego Zachodu takie jak „demokracja” w Rosji się nie sprawdziły i nie sprawdzą. Będą też oni gloryfikować mocarstwowość kraju bez względu na to, czy we Władimirze zobaczą następcę carów czy sekretarzy KPZR z czasów największych sukcesów politycznych osiąganych przez ZSRR. Albo i carów i genseków jednocześnie. Na drugim biegunie będą ci, którzy znienawidzili go, ponieważ to przez niego Rosja jest zdemoralizowana i skorumpowana od samego dołu aż do najwyższych kręgów władzy, w tym Władimira P., którego otoczenie jest wzorem korupcji. Będą go też winić za to, że w Rosji ludzie ginęli, gnili w gułagach albo wegetowali i wciąż wegetują w mniejszej lub większej obawie o swoje prawa obywatelskie i przyszłość. No i od roku 2014 doszli do tej grupy jeszcze ci, którzy w Ukrainie stracili dorobek swojego życia, giną na linii frontu lub nawet daleko poza nią.

 

Sława Ukrajini!  (Londyn, sierpień 2022 r.)

 

W książce widzimy Władimira P. u schyłku jego życia, a jednocześnie stopniowo, wraz z głównym bohaterem, poznajemy, jak ta „ikona” została napisana. Głównym bohaterem książki jest mianowicie nie sam Władimir, a jego pielęgniarz. To jego oczami oglądamy bohatera tytułowego i jego najbliższe otoczenie. Wraz z nim dochodzimy także do pytań związanych z tym, na ile ta „ikona” została napisana przez niego samego, a na ile napisali ją pozostali Rosjanie. Od początku będziemy sobie też zadawać pytanie, czy bohater zdoła zachować profesjonalną bezstronność i zawodowe zaangażowanie w opiekę nad Władimirem.

 

Ambasada Rosji w Londynie ze śladami czerwonej farby na murze i chodniku (Londyn, sierpień 2022 r.) 

 

„– A wcale nie pożył sobie zbyt długo, co nie? Ludzie mają w zwyczaju umierać w Londynie, jeśli nie mają się na baczności. – Władimir roześmiał się. – Za dużo angielskiej herbaty. Po jej wypiciu człowiek wręcz promienieje.”

Michael Honig „Ostatnie dni Władimira P.”

 

Książka jest reklamowana jako satyryczna, a na okładce widnieje hasło, że „ta zabawna powieść kipi zwariowaną wściekłością, ale potrafi też wzruszyć”. Sugeruje to też okładka utrzymana w pastiszowym stylu. Ja niestety tego zabawnego elementu jakoś nie dostrzegłem. No, może raz się uśmiechnąłem, gdy Władimir P. rzucił żarcikiem na temat picia angielskiej herbaty. Ale akurat tego żarciku nie zrozumiał bohater powieści, więc go nie pociągnął. A szkoda! Ja mimo wszystko angielską herbatę piję ostrożnie...

 

 

Michael Honig „Ostatnie dni Władimira P.

  

Osoby zainteresowane przemianami we współczesnej Rosji znajdą tu całe mnóstwo odniesień do tego, co działo się tam przede wszystkim przez ostatnie trzydzieści lat. Co prawda autor twierdzi, że bohaterowie książki są fikcyjni, ale im czytelnik bardziej zna radzieckie i rosyjskie realia, tym lepiej będzie się bawił. Jednak osoba nieobeznana bliżej z tym co się dzieje (przynajmniej) od kilkudziesięciu lat w Rosji także sporo może się dowiedzieć na temat mechanizmów funkcjonowania naszego wschodniego sąsiada.

 

Dziękuję Wydawnictwu „Otwarte” za podzielenie się egzemplarzem recenzenckim. Książkę można kupić m.in. w księgarni Woblink: Michael Honig „Ostatnie dni Władimira P.”.

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Like Reblog Comment
review 2013-12-08 14:26
Niezbędnik obserwatorów gwiazd
Niezbędnik obserwatorów gwiazd - Matthew Quick,Joanna Dziubińska

     Większość z nas kocha swoje miejsce zamieszkania. Pragnie tu pozostać jak najdłużej, bo to tutaj wszystko się rozpoczęło. Część się tutaj urodziła, spędziła swoje dzieciństwo, zaczęła dorastać, a zarazem buntować się przeciwko całemu światu. Reszta być może dopiero się przeprowadziła albo mieszka tylko kilka lat, ale jest zdania, że to jest jego raj na tej brudnej planecie. To stąd ma najlepsze wspomnienia, poznała wielu wspaniałych ludzi, którymi się teraz otacza i zawsze może liczyć na ich pomoc, bo wie, że nie opuszczą jej w tych trudnych chwilach. 

     Część z nas trzyma się tego miejsca, bo tutaj ma najbliższą rodzinę. Pragnie pozostać blisko, gdyż oddalenie się od niej grozi silnymi emocjami wynikającymi z tęsknoty czy też z całkowitego przywiązania się do sentymentalnych chwil spędzonych w tym gronie.

     Bywają jednak i tacy, którzy szczerze nienawidzą miejsca, w którym mieszkają. Widzą je jako swoje więzienie, którego nie da się tak szybko opuścić. Granice miasta wydają mu się otoczone z każdej strony uzbrojoną strażą, która jest skłonna wyciągnąć pistolet i strzelić zanim podejdzie się bliżej. 

     Widzimy to miejsce jako pustkowie, bezwartościowe bagno wsysające nas w siebie z taką precyzją, że nic nie jest w stanie nas wyciągnąć. Żyją w nas emocje nagromadzone przez lata, obciążające nasze dusze i ciało, co jest idealnym obciążnikiem dla tego podmokłego terenu. Czujemy na własnej skórze odór tego miejsca, przepływa on między palcami niczym krew w żyłach. 

     Tkwimy w pułapce.

     Tak samo jest z Finleyem. Od urodzenia mieszka w Bellmont, gdzie na ulicach rządzą czarne gangi oraz irlandzka mafia (co oczywiście jest zależne od dzielnicy). Mieszka z ojcem, który zawsze pracuje na nocną zmianę, a dziadek nie ma obu nóg i większość czasu pije. Los matki chłopaka jest nieznany, bo nikt nie rozmawia na ten temat.

     Sam Finley jest milczący. Odzywa się tylko w chwilach, kiedy jest to naprawdę konieczne, a nawet nawet, gdy ktoś go potrzebuje to drętwieje mu język i nie daje rady wydobyć z siebie głosu.

     Od dzieciństwa trenuje koszykówkę. Dzieli swoja pasję ze swoją dziewczyną, Erin, która jako jedyna go rozumie i trwa przy nim, mimo trybu „milczy” (niczym w telefonach).

     Jest jednak jeszcze coś, co go łączy z ukochaną.

     Ucieczka.

     Oboje tak samo pragną uciec z tego Bellmont, zostawić go daleko za sobą.

     Jednak co nimi kieruje? Dlaczego to jest tak ważne, żeby wyprowadzić się z tego miejsca? A może to ma coś wspólnego z tą wielką tajemnicą, którą kryje za sobą przeszłość chłopaka?

I dlaczego trener chłopaka prosi go o dziwną przysługę?

 

     Książkę dokończyłam czytać jeszcze w tym tygodniu, jednak mój umysł płatał mi figle i nie miał zamiaru dopuścić do siebie tej myśli, że trzeba usiąść i zastanowić się nad recenzją. Kpił ze mnie, zwodząc za każdym razem, kiedy włączałam mojego Mulinka (nowe imię mojego netbooka). Pomogła mi jednak muzyka, którą przekupiłam to coś, co nazywam mózgiem, więc mogę zacząć przedstawiać swoje zdanie.

     To nie jest moje pierwsze spotkanie z panem Matthew Quickiem, gdyż jakiś czas wcześniej zdążyłam przeczytać znane większości jego dzieło „Poradnik pozytywnego myślenia”. Kiedy zabierałam się za „Niezbędnik obserwatorów gwiazd” wiedziałam, że mam do czynienia z książką, która będzie śniła mi się po nocach i jej główni bohaterzy nie będą sztywni i nudni, a wręcz przeciwnie. Postaci tworzone przez pana Quicka można, śmiało, powiedzieć, że są stworzone w taki sposób, by człowiek albo je pokochał albo znienawidził. Każdy z nas inaczej reaguje na ich zachowanie, styl życia i otoczenie, które jest bliskie danej osobie. A jak było ze mną?

     Główny bohater, a zarazem narrator całej książki to niejaki milczący Finley, który otwiera usta wtedy, kiedy jest to naprawdę konieczne. Na samym początku drażniła mnie ta drobnostka, gdyż otaczam się ludźmi, którzy potrafią nadawać cały czas (nawet w kinie, na seansie!- tak, Dżoana. Do ciebie to mówię! Wiem, że czytasz mego bloga!) i nie umiałam się do niego przekonać. Wkurzałam się, gdy nie umiał odpowiadać na pytania, miałam ochotę wskoczyć do książki i dusić go, aż obieca, że zacznie więcej mówić. Tak, może to wygląda sadystycznie, ale prędzej dałby się uśmiercić, niżeli wymusiłabym na tym taką obietnicę. Dlatego też czytałam dalej książkę, marszcząc gniewnie brwi. Może i miał jakieś tam plusy, ale przeważało to milczenie no i cóż... Skupiałam się tylko na tym.

     Dopiero jak się wyjaśniło dlaczego jest taki, a nie inny zrozumiałam swój błąd, jednak nadal tkwiła we mnie ta cząstka, która była odpowiedzialna za to, bym nadal była na niego wściekła. Próbowałam ją przekonać, żeby przestała, że niech sobie zrobi herbatę i odpocznie, ale ona szła w zaparte. Dlatego do końca nie polubiłam Finleya. 

     Za to zaś polubiłam inne postaci. Jedną z nich jest Erin, totalne przeciwieństwo swojego chłopaka. Była wygadana, co odpowiadało mojemu charakterkowi. W duchu dziękowałam autorowi, że obsadził tutaj taką osobę, gdyż to w połowie ona utrzymała mnie w postanowieniu, bym przeczytała książkę. A gdzie druga połowa? Zaraz napiszę.

     Oryginalny tytuł książki brzmi „Boy 21”, czyli Wydawnictwo Otwarte inaczej go przetłumaczyło. Moim zdaniem jest tu ten chwyt, który w jakiś sposób upodabnia „Poradnik...” do „Niezbędnika...”. Nie chodzi mi o treść, bo wałkowanie jednego i tego samego to takie masło maślane. Aż mnie mdli na samą myśl o tym, że autor mógłby zrobić coś takiego. Chodzi jednak o pewne podobieństwa wprowadzone przy tytułach i niemal identyczne okładki. Nie mogę powiedzieć, że są identyczne, gdyż bym skłamała i byłabym tą, która szuka dziury w całym i czepia się byle czego. Po prostu wydawnictwo od razu chciało wszystkim zakomunikować tym zabiegiem, że ta, a nie inna książka, jest autorstwa pana Matthew Quicka. Podziwiajcie ludziska, jest nowa powieść tego pana. Nawet tytuł brzmi podobnie. Tam poradnik, tu niezbędnik. Kto kupi? Warto! Ja jednak wolałabym tytuł „Chłopak z numerem 21” albo po prostu pozostawienie „Boy 21”. I już dochodzę do sedna sprawy.

     Wałkowałam tamto, gdyż tą drugą osobą był właśnie Russ, chłopak po przejściach, który z dnia na dzień pojawił się w życiu Finleya i w jakiś sposób zmienił je nie do poznania. Russa, a raczej Numer 21 stał się tym, który nadawał sens tej historii, to jego obecność w jakiś sposób powyciągała najważniejsze sprawy na wierzch. Mimo jego dziwaczności byłam w stanie obdarzyć go zaufaniem i przy każdym rozdziale czekałam na pojawienie się jego osoby. On również był przeciwieństwem Finleya, ale łączył ich jeden aspekt, który poznacie dopiero, gdy przeczytacie książkę. Nie chcę więcej zdradzać, gdyż spoilery nie są mile widziane. 

 

„A może jednak nauczyłem się dzięki koszykówce czegoś o życiu: obchodzisz innych ludzi tylko wtedy, gdy możesz pomóc im wygrać. Jeśli nie możesz tego zrobić, przestajesz się liczyć.”

 

     Wróćmy jednak do samej książki, do narracji i całego stylu autora. Jak wcześniej wspominałam to Finley jest odpowiedzialny za całą historię, która jest opisana (oczywiście!) w pierwszej osobie liczby pojedynczej, w czasie teraźniejszym, czyli tak jak „Poradnik...” (dobra, już nie będę wracać do tamtej książki!). Styl pana Matthew Quicka... jak go tu opisać... Może tak:

     Styl autora to jeden z aspektów, który wyróżnia go na tle innych pisarzy. Pan Quick wykreował zwykły świat, do którego wprowadził niezwykłych bohaterów, dzięki czemu są one świetlikami dla tego wszystkiego. Autor ma lekkie pióro, więc książkę czyta się szybko, a opisy sytuacji nie są przytłaczające. Prawie wszystko mamy w idealnych proporcjach. Prawie, bo dla mnie przedobrzył z postacią Finleya. Reszta ludzi znajdująca się w powieści ma swój jakiś cel i nie jest wstawiona pod byle kaprys, by tylko robić za manekiny, które raz na jakiś czas nabiorą powietrza w płuca i przejdą się ulicą. Lubię taki zabieg, ale jeszcze bardziej mi odpowiada, gdy główny bohater czymś zdobędzie moją sympatię. Tak, wiem, wałkuję jedno i to samo, ale komuś trzeba się wyżalić.

     Podsumowując:

     „Niezbędnik obserwatorów gwiazd” to kolejna powieść pana Quicka z niebanalnymi postaciami, które muszą walczyć z przeciwnościami losu, by na sam koniec uzyskać największy prezent - szczęście. Pokazuje ona, że wystarczy jeden czyn z przeszłości, by mógł popchnąć kostki domina, które symbolizowały idealnie zsynchronizowaną przyszłość. Jednak nawet w takim bałaganie można liczyć na najbliższych dla siebie ludzi.

 

Tytuł: „Niezbędnik obserwatorów gwiazd”

Oryginalny tytuł: „Boy 21”

Autor: Matthew Quick

Tłumaczenie: Joanna Dziubińska

Wydawnictwo: Otwarte

Ilość stron: 320

Moja ocena: 6/10

More posts
Your Dashboard view:
Need help?