To naprawdę niezwykłe wydarzenie – zupełnie nieznanemu w Polsce pisarzowi katalońskiemu udaje się odnieść spektakularny sukces, powtórzony następnego roku za sprawą przekładu wcześniejszej książki autora. Pierwsza z nich jest trochę na wyrost okrzyczana arcydziełem, przy następnej głosy są już nieco bardziej wyważone, bo już wiadomo, że Cabré wcale taki arcydzielny nie jest, ale ciągle jest jasne, że książka trzyma poziom. Mało tego, jest od niedoszłego arcydzieła lepsza, bo mniej pretensjonalna.
I tu nasuwa się pytanie: czy naprawdę musimy na siłę doszukiwać się arcydzieł w bardzo dobrych, a nawet rewelacyjnych powieściach, których miejsce jest jednak bliżej ambitnego popu niż Borgesa? Czy musimy koniecznie czekać na Nobla dla Murakamiego, który tworzy rewelacyjną literaturę popularną, sprawdzającą się niemal w każdej sytuacji poza uroczystą ceremonią w Sztokholmie? Czy nie możemy wreszcie przyznać, że nam dobre czytadła są naprawdę bardzo potrzebne do ulepszania świata, leczenia chandry i odnajdywania równowagi, a na czytanie Bernharda i Jelinek po prostu nie zawsze mamy wystarczająco dużo sił ani ochoty?
W takiej właśnie sytuacji stajemy, gdy trzeba zmierzyć się z Cabrém (autorem m.in. świetnego kryminału historycznego Jaśnie Pan). Przypuszczam, że podejrzenia o arcydzielność wywołuje specyficzny sposób konstrukcji książek, polegający na perfekcyjnym wymieszaniu wydarzeń z różnych miejsc i perspektyw czasowych. Mniej więcej to samo zauważyć można w licznych filmach opartych na technice kinowego kolażu, inspirowanych Amores Perros i 21 gramów. Tyle, że u Cabrégo zmiany czasu i miejsca akcji, podmiotu mówiącego i sensu wypowiedzi mają miejsce przeważnie w środku zdania. Wynikiem jest dezorientacja czytelnika na pierwszych 50 stronach i ogromna przyjemność tekstu na kolejnych sześciuset. Lubię to.
Stąd porównania Cabrégo do Llosy (np. w recenzji opublikowanej na Xięgarnia.pl), którym na pewno nie brakuje słuszności – rzeczywiście zdania w Głosach Pamano i w Rozmowie w „Katedrze” są podobnie skonstruowane. Ale składnia i kompozycja całości to jeszcze nie wszystko. Problem w tym, że dzieło Llosy było doskonałe w każdym, najdrobniejszym elemencie, nie tylko na płaszczyźnie kompozycji. Cabrému natomiast zdarzają się straszliwe płycizny.
Przykłady? Na jakiej podstawie Tina Bros (która strasznie cierpi, bo zdradza ją mąż, a syn chce zostać mnichem, chociaż wychowany został w duchu liberalnym) uważa, że jej los jest w jakikolwiek sposób podobny do historii nauczyciela, od którego odchodzi ciężarna żona, bo uważa go za faszystę, a całe miasteczko sądzi, że bohater jest odpowiedzialny za publiczną egzekucję dziecka? Czy to naprawdę nie jest zbyt grube uproszczenie? Moim zdaniem zestawienie historii tych dwojga nauczycieli, oddalonych od siebie o pół wieku, jest co najmniej banalne. Byłoby mniej banalne, gdyby Tina nie myślała tak często o tym, jak bardzo rozumie Oriola i współczuje mu, bo jest w podobnej sytuacji. A czy ktoś ją posądza o współudział w zbrodni?
Problemy zdarzają się także na poziomie stylu. Czasami rażą natrętne poetyzmy, czasami znowu pojawiają się jakieś wulgaryzmy (chyba miały dodawać pieprzu), które nie raziłyby wcale, gdyby nie te poetyzmy chwilę wcześniej. Mnie denerwowały w zamierzeniu wzniosłe, ale jednak zbanalizowane metafory, jak te o świetle odległych gwiazd albo o całowaniu jej pędzlem na obrazie. No dajcie spokój.
Tyle krytyki. Ale za to jakie rozległe zalety czytania Głosów Pamano! Wciągająca historia o falangistach zamieniających Katalonię w piekło, walkach faszystów z partyzantką (również nie przebierającą w środkach), mocno dwuznacznej roli kościoła katolickiego w tej historii, nauczycielu, który wbrew swojej woli staje się fałszywym świętym – prawda, że kusi? Od książki nie można się oderwać, a charakterystyczna dla Cabrégo składnia łącząca wydarzenia często odległe od siebie sprawia, że krytykowane wyżej banały jakoś można przełknąć. Do tego bohaterowie z krwi i kości, wątek miłosny jak się patrzy i romantyczna konwencja grobów jako świadków pamięci. Tego się nie da nie lubić.
Nie warto tylko na siłę okrzykiwać książki Cabrégo arcydziełem (podobnie, jak powieści np. Mendozy, Murakamiego, Sorokina). Bo dobry pop jest nam naprawdę bardzo potrzebny, o czym niedawno przekonywał w całej serii artykułów prof. Przemysław Czapliński. I chyba nietrudno przyznać, że lepiej się patrzy na Głosy Pamano w witrynach księgarni (wszystkich, od tych małych i klimatycznych po sieciówki) niż na wszystkie twarze Greya, kolejne permutacje kodów da Vinci i inne pamiętniki wampirów.
PS. Przy okazji wyrazy uznania dla Anny Sawickiej za świetne tłumaczenie (na pewno nie było łatwo) i dla Wydawnictwa Marginesy za ładnie wydaną książkę (wzorki z naprzemiennie ułożonych krzyży nagrobnych i symboli falangistowskich na obwolucie niejednokrotnie wywołują na grzbiecie czytelnika zimny dreszcz) oraz genialną promocję. Książka naprawdę była wszędzie, ale chyba nikogo swoją obecnością nie zamęczyła.
www.facebook.com/literaturasaute