Kiedy niespełna rok temu recenzowałam debiutancką książkę Katarzyny Puzyńskiej, nawet przez myśl mi nie przeszło, że w tak szybkim czasie, bo po niespełna roku właśnie, będę miała możliwość przeczytania już czwartej części cyklu o mieszkańcach Lipowa. Katarzynę Puzyńską porównywałam wówczas do Agathy Christie i Stephena Kinga, zwracając uwagę, że Puzyńska również pisze o sekretach małych społeczności. Pisałam także, iż pierwszym słowem, które nasuwa mi się, kiedy myślę o powieści Katarzyny Puzyńskiej, jest: rozmach. Po roku czasu, ponownie wracając do Lipowa, mogę powiedzieć to samo. Z tym że porównanie do Stephena Kinga, jak i słowo: rozmach, mają teraz szersze znaczenie. Katarzyna Puzyńska pisze bowiem powieści z rozmachem dorównującym pisarskiej aktywności Kinga, który podobnie jak nasza autorka, wydaje średnio dwie książki na rok. W 2014 roku Puzyńska wydała nie tylko „Motylka”, ale również „Więcej czerwieni”. Rok 2015 to premiery „Trzydziestej pierwszej” oraz „Z jednym wyjątkiem”, a to podobno jeszcze nie koniec, bo na stronie autorki znajdziemy informację, że pod koniec tego roku ukaże się również piąta część cyklu, czyli „Utopce”. Moją recenzję „Motylka” znajdziecie tutaj: Sekretne życie mieszkańców Lipowa, a tymczasem, czekając na piątą cześć, zapraszam Was do przeczytania omówienia czwartej części, czyli „Z jednym wyjątkiem”.
Pierwszą różnicą, która od razu rzuca się nam w oczy, kiedy porównujemy „Z jednym wyjątkiem” do „Motylka” (porównuję do „Motylka”, ponieważ kolejnych części nie czytałam), to w mniejszym stopniu zwracanie przez autorkę uwagi na koloryt małej miejscowości, a koncentrowanie się na samych bohaterach oraz intrydze. W „Motylku” mieliśmy różnorodny przekrój społecznościowy. Natomiast przeniesienie w „Z jednym wyjątkiem” punktu ciężkości na intrygę, skutkuje tym, że wciąż przedstawia się nam kolejne punkty prowadzonego śledztwa, a bohaterami, o których się nam ciągle opowiada, są właśnie osoby bezpośrednio zamieszane w śledztwo.
Zważywszy na fakt, że autorka z wykształcenia jest psychologiem, ktoś nie czytający jeszcze jej książek, mógłby pomyśleć, że jej bohaterowie są psychologicznie pogłębieni. Tymczasem Katarzyna Puzyńska wcale tego nie robi. Oczywiście wykorzystuje wiedzę psychologiczną, ale w zupełnie inny sposób. Jej bohaterów nie trapią żadne głębokie problemy egzystencjalne, nie mają wielkich dylematów, ale za to są utkani z cech i problemów zwyczajnych ludzi i może dlatego tak łatwo się z nimi identyfikować i o nich czytać. Bohaterowie Katarzyny Puzyńskiej doświadczają takich uczuć jak miłość, samotność, smutek po stracie kochanej osoby. Wśród nich prym oczywiście wiedze Klementyna Kopp, sześćdziesięcioletnia pani komisarz, która już fizycznie jest dość oryginalna: tatuaże na ramionach, krótko ostrzyżone włosy, a do tego język, bo on również buduje tę postać. Klementyna Kopp wypowiada się bełkotliwie (o ile literacko jest to ciekawy zabieg, to zastanawiam się, czy przypadkiem nie byłaby to trudność, gdyby ktoś kiedyś zechciał postać nietypowej komisarz przenieść na ekran) i z charakterystyczną manierą, w której nieodłącznie króluje słówko: Ale! Postać Klementyny Kopp to także przełamanie tabu wokół osób starszych i homoseksualnej orientacji. Jednocześnie Klementyna będąc osobą niezwykle wyzwoloną i niezależną, miewa czasami refleksje związane z upływem czasu i starzeniem się. W jej krótko ostrzyżonej głowie pojawia się od czasu do czasu myśl, czy aby nie jest za stara. Za stara na: pracę w policji, miłość – w jej sercu od lat jest miejsce tylko dla jednej kobiety, Teresy. Chociaż być może w tej kwestii się coś zmieni… Pewne natomiast jest to, że jeszcze ktoś się w życiu Klementyny pojawia: mały czarny kot, który powoli zdobywa nie tylko jej serce, ale przejmuje jej domowe terytorium, w którym dotąd rządziła tylko Klementyna. Sceny, w których pani komisarz jest sam na sam z małym kotem, czyta się przednio. Osobom, które czytały wcześniejsze części, chyba nie muszę wyjaśniać dlaczego.
Jeśli chodzi o intrygę, to w porównaniu z „Motylkiem” jest bardziej finezyjna, ale podobnie jak w debiucie Puzyńskiej, tutaj również mamy zadawnione sprawy z przeszłości, sięgającej dziewiętnastego wieku. Oto morderca, który ponownie pojawił się w okolicach Lipowa, zabija swoje ofiary według schematu rozgrywki szachowej mistrza szachowego Adolfa Anderssena. Policjanci z Lipowa przy ofiarach znajdują planszę do gry oraz szachy rozstawione według „nieśmiertelnej partii” jaką Anderssen rozegrał w 1851 roku z Lionelem Kieseritzkym. Intryga kryminalna snuje się na wielu przestrzeniach czasowych. Przede wszystkim w teraźniejszości, ale mamy także kadry z dziewiętnastego wieku oraz z czasów Polski Ludowej, gdzie przewija się pewien wątek związany z ówczesnym systemem politycznym. W tym aspekcie Katarzyna Puzyńska trochę przypomina Annę Klejzerwowicz, a zwłaszcza jej „List z Powstania” oraz „Medalion z bursztynem”.
Atutem powieści Katarzyny Puzyńskiej są bohaterowie, z którymi zżywamy się niczym z bohaterami ulubionego serialu. Ale oprócz tego bohaterowie służą Puzyńskiej do… budowania napięcia i przykuwania uwagi. Bardziej niż intryga, frapują nas ich sprawy osobiste i problemy. Autorka to wykorzystuje, bo co jakiś czas tylko nieznacznie zarysowuje pewne wątki, a potem odwleka ich wyjaśnienie. Skoro bohaterowie są serialowi, to nie mogło również zabraknąć serialowego zakończenia, czyli ucięcia akcji w najciekawszym momencie: Klementynie kroi się nowa sprawa kryminalna (ale nie tylko), sekret pewnego prokuratora zostaje nieodgadniony, a Daniel Podgórski ma pewien nierozwiązany dylemat. Wystarczy, aby z niecierpliwością czekać na kolejny tom, który na szczęście niebawem.