logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: Katmandu
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2013-12-31 19:32
W poszukiwaniu słonej herbaty
Dziennik buddyjskiej pielgrzymki - Krzysztof Renik

Nie wiem, ile z osób czytających te słowa pamięta kolejki po masło w latach '80 XX wieku. Wtedy to na przykład po kilkudziesięciu minutach cierpliwego oczekiwania na dostawę, nadchodził moment ujawnienia jakiż to towar pojawi się w sprzedaży. W mleczarni wielkiego wyboru zwykle nie było, zaczynał się więc czas kolejnych kilkudziesięciu minut oczekiwania na zakup upragnionych dóbr – na przykład 25 dkg wspomnianego powyżej masła odkrojonego nożem przez ekspedientkę z wielkiego bloku na wpół odartego z pergaminu. Do dziś pamiętam zapach świeżego, żółciutkiego kawałka ważonego i zawijanego sprawnie zazwyczaj w szary, a czasami nawet w biały, papier. Teraz to zupełnie co innego, półki chłodnicze w sklepach spożywczych skrzą się od różnorodnych opakowań papierowych, foliowych, metalizowanych czy nawet plastikowych. Tylko gramatura coraz mniejsza a i zawartość masła w maśle może być daleka od naszych oczekiwań kupującego.

 

Dlaczego piszę o tłuszczu i zamierzchłych czasach recenzując książkę? Otóż dlatego, że „Dziennik buddyjskiej pielgrzymki” Krzysztofa Renika przypomina mi trochę te dawne zakupy. Głównie z powodu opakowania – znaczy okładki. Od dłuższego czasu, czyli od momentu, kiedy zobaczyłem książkę, zastanawia mnie właśnie jej okładka. Pomimo spędzeniu kilku chwil na przyglądaniu się jej od przodu i od tyłu oraz ukończeniu książki, wciąż nie jestem w stanie pojąć co ma ona przedstawiać i w jaki sposób pełni funkcję podstawową, czyli zachęcającą do lektury. Brnę więc w prehistoryczne otchłanie mojej pamięci i coraz bardziej przypomina mi się masło zapakowane w szary papier. Skojarzenie wydaje się jeszcze bardziej prawdopodobne po przeczytaniu książki. Chcecie dowód? Proszę bardzo, oto adekwatny cytat:

 

"- Żeby tak jeszcze włożyć do niej kawałek masła - Taszi rozmarza się raz po raz. Herbata z cukrem to jednak nie to, a sanga jakoś się widać zeuropeizowała lub zhinduizowała, bo podczas modlitw podają głównie słodką, a nie słoną herbatę. Oczywiście nie wywołuje to entuzjazmu Tasziego, który nie aprobuje nowinek. Bo czyż może być na świecie coś znakomitszego aniżeli słona herbata? Oczywiście z masłem."

Krzysztof Renik „Dziennik buddyjskiej pielgrzymki”

 

No ale jakoś nie sądzę, żeby wydawnictwo podczas doboru okładki miało takie pokręcone myśli jak kłębią się w mojej głowie. Jedno jest dla mnie pewne. Okładka nie spełni raczej podstawowego zadania – zachęcenia do sięgnięcia po lekturę. A szkoda, bo uważam, że jest po co sięgać.

 

„Dziennik buddyjskiej pielgrzymki” jest mniej więcej tym, co obiecuje tytuł – zapiskami redaktora Polskiego Radia, który postanowił wspomóc jednego ze swych indyjskich przyjaciół w jego pielgrzymce po świętych miejscach buddyzmu. Trasa wiedzie dwóch pielgrzymów z północnych Indii najpierw na południe subkontynentu, a później z powrotem na północ aż do Nepalu. Dzięki tej podróży i tej przyjaźni możemy bliżej przyjrzeć się codziennemu życiu Tasziego - buddyjskiego mnicha z Ladakhu w czasie jego pielgrzymki. Autor stara się towarzyszyć i przeżywać wraz z nim religijne uniesienia jak i prozę codzienności. Wspiera go finansowo i organizacyjnie używając całej swojej znajomości indyjskich realiów aby ułatwić przyjacielowi odwiedzenie miejsc odległych o tysiące kilometrów.

 

Stragan z hinduistycznymi dewocjonaliami (Katmandu 2003 r.)

 

Relacja toczy się spokojnie, jak spokojna może być podróż w celu odwiedzenia buddyjskich sanktuariów, a ów spokój zakłócają głównie pojawiające się raz po raz rozterki i zastrzeżenia autora. Krzysztof Renik wielokrotnie podkreśla, że wspólne buddyjskie pielgrzymowania nie oznacza wspólnoty celu pielgrzymki. Taszi pozostaje buddystą a autor chrześcijaninem. W końcu ich wspólna podróż się kończy, choć nie oznacza to oczywiście końca przyjaźni.

 

Dzięki zaangażowaniu uczuciowemu autora oraz zapiskom zebranym w „Dziennik buddyjskiej pielgrzymki” możemy i my na chwilę stać się wędrowcami przez święte miejsca buddyzmu. I mogę lekturę „Dziennika...” polecić zarówno tym, którzy te miejsca rzeczywiście odwiedzą jak i tym, których interesuje buddyzm w odmianie tybetańskiej.

 

P.S.

Już teraz zapraszam na konkurs związany z recenzowaną książką, który zostanie ogłoszony wkrótce. Nagrody to egzemplarze "Dziennika..." ufundowane przez wydawnictwo Namas.

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2013-02-21 21:33
Nie porywa, ale to dobre wprowadzenie w tematykę indyjską
Gdy nie nadejdzie jutro - Paweł Skawiński

Tytuł książki Pawła Skawińskiego brzmi „Gdy nie nadejdzie jutro” i jako taki, po jej przeczytaniu, wciąż jest dla mnie zagadką. Jakoś nie udało mi się powiązać go z treścią książki. Sądzę jednak, że ta pozycja może być dobrym wprowadzeniem w tematykę indyjską. Piszę o tym, ponieważ zapytano mnie ostatnio „Gdzie znajdę zestaw dobrych lektur o Indiach?”.

 

Gdybym miał uszeregować przeczytane ostatnio książki, które są ocenione na tym blogu, pod względem zaawansowania i zagłębienia się w indyjskość, to „Gdy nie nadejdzie jutro” mógłbym spokojnie polecić jako wstęp. Pozycje zamieszczone w mojej biblioteczce na booklikes.com chyba są dobrym zestawem. Będę go rozbudowywał, ale gdyby więc ktoś teraz chciał po wstępie iść dalej, to kolejno można by kroczyć poprzez „Lalki w ogniu” (nie wymienione na tym blogu) a potem przez „Białego tygrysa” aż po „Dziewięć żywotów” i „Maximum City. Bombaj”. Być może przed omawianą właśnie pozycją „Gdy nie nadejdzie jutro” warto sięgnąć jeszcze po „Jadę sobie”, ale jestem w trakcie lektury, i nie mam jeszcze wyrobionego zdania o książce Marzeny Filipczak.

 

Przed pałacem Kumari w Katmadu (Nepal, 2003 r.)

 

„Monsun długo nie przychodził tego roku. Udręczona ziemia błagała o kroplę wody. Przerwy w dostawach prądu trwały coraz dłużej, elektrownie wodne nie działały, bo w zbiornikach retencyjnych zalegało już tylko popękane, zeschłe błoto. Gazety spływające czarnym drukiem odnotowywały kolejne rekordy temperatur. W tym samym czasie indyjscy naukowcy znaleźli wodę na Księżycu.”

Paweł Skawiński "Gdy nie nadejdzie jutro"

 

Paweł Skawiński podejmuje szereg tematów, które pozwalają zrozumieć podstawowe procesy kształtujące współcześnie Indie. Jest daleki od oficjalnego optymizmu. Trochę szydzi z „największej demokracji świata”. Pisze o nędzy, o życiu na ulicy, o tragicznym losie dzieci, o konflikcie w Kaszmirze. Rysuje obraz Indii, w których rośnie gniew zwykłych ludzi wykraczających poza ramy porządku społeczeństwa kastowego. Ludzie ci przekraczają granice nie z powodów ideologicznych lub religijnych, nie z chęci zysku. Robią to w odruchu rozpaczy w obliczu bezmyślności efektów „globalistycznych” decyzji niszczących lokalne życie czy w buncie przeciw całkiem lokalnym (mniej lub bardziej oficjalnym) kacykom korupcji.

 

Książka napisana jest z pozycji działacza organizacji pozarządowych próbujących przebić się ze swoim (często „zachodnim”) sposobem myślenia przez mur społecznych schematów i okopy, w których siedzi biurokratyczna machina państwa indyjskiego (czy nepalskiego). W tekście można odczuć sporo osobistego zaangażowania połączonego z ciekawością i chęcią poznania tego, co dzieje się dziś w Indiach oraz Nepalu. Czyta się dość dobrze, choć książka jest dość nierówna pod względem toku myślenia, podejmowanych problemów jak i sposobu pisania. Zdarza się kilka nieprzemyślanych zdań. Na przykład stwierdzenie, że „Ostrożne szacunki mówią o około dziewięciu tysiącach dziewcząt rocznie przemycanych przez granicę. Zazwyczaj między dziesiątym a czternastym rokiem życia.” sugeruje, że przekraczanie granicy indyjsko-nepalskiej jest czymś trudnym. Tymczasem Nepalczycy mogą wjeżdżać do Indii i podejmować tam legalnie pracę. Podobnie autor pisze: „Czasem wmawia się im, że pośrednik znajdzie dla córek dobrą pracę w Katmandu lub innym wielkim indyjskim mieście.”, co może wywołać u czytelnika mylne wrażenie, że Katmandu jest miastem indyjskim. Na szczęście stwierdzenia, które mogą budzić tego typu zastrzeżenia są wyjątkiem.

 

Książka może nie porywa, ale osobom interesującym się subkontynentem indyjskim daje dobre podstawy do dalszych poszukiwań.

More posts
Your Dashboard view:
Need help?