Kolejna pozycja, przy której od razu nasuwają się porównania do książek Dona Browna. Tym razem nie wiem, czy to źle, czy dobrze. Mimo podobieństw do bestsellerowych "pierwowzorów" i schematyzmu konstrukcji fabuły, książka jest dość strawna.
Co prawda znowu mamy młodego amerykańskiego naukowca (doktoranta), który ma lekką fobię przed publicznymi wystąpieniami, ale jest też momentami dość infantylny w swoich zachowaniach. Chwilami odnosi się wrażenie, że bohater dąży "do doktoratu po trupach"... Nie jest denerwująco "wszechwiedzący" jak u Browna. Trzeba mu na przykład tłumaczyć podstawy wiedzy o różnych religiach (może poza protestantyzmem), mimo że jest doktorantem od lat zajmującym się religiami i ich historią (na "czołowych" amerykańskich uniwersytetach). Ale na przykład wie doskonale ile dokładnie cali szerokości i długości mają księgi czytane przez mnichów w buddyjskim klasztorze w Bhutanie...
Co prawda znowu mamy młodą, śliczną dziennikarkę, ale jest dość ogarnięta.
Co prawda znowu mamy psychopatycznego obrońcę dogmatów, posiadającego znakomite źródło informacji i bliżej (początkowo) nieokreślonych potężnych mocodawców, ale przynajmniej jego działania nie idą równoległym torem z działaniami policji i FBI.
Autobusy turystyczne w Sarnath. Szacunek dla tych, którzy uważają, jak bohaterka książki, że można tam dojechać w dziesięć minut z Waranasi (Sarnath, 2012 r.)
Jest też niestety dość standardowe postrzeganie świata. Oto poszukiwany artefakt powinien trafić do Stanów, bo tylko to zapewni jego ewentualną analizę. Inny sposób weryfikacji jego prawdziwości nie wchodzi w grę. Bohater nie ma co do tego absolutnie żadnych wątpliwości. Gloria na amerykańskim uniwersytecie, albo niebyt.
"- Sarnath! - wykrzyknęła Kristin. - Miasto, do którego udał się Budda, kiedy osiągnął oświecenie.
- Tam, gdzie miał swoje pierwsze publiczne wystąpienia? - Grant zrozumiał dopiero po chwili.
- Byłam tam - przytaknęła Kristin. - Sarnath znajduje się dziesięć minut drogi od Waranasi."
Jeffrey Small "Oddech Boga"
Koniec końców otrzymujemy rozwinięcie dość ciekawego pomysłu na temat losów świata i łagodne wprowadzenie do religioznawstwa (buddyzm, chrześcijaństwo, islam) okraszone kilkoma niezłymi opisami Indii i Bhutanu z trochę mniejszym poziomem szczegółowości niż u wspomnianego Dana Browna. Mam wrażenie, że autorowi (tłumaczowi?) pomylił się Tajwan z Tajlandią i że zabrakło dżinizmu, ale w sumie całkiem to strawne, może nawet potrzebne, zakładając że kilka osób dowie się z książki co to Bhutan czy Sarnath.