Nie wiem, ile z osób czytających te słowa pamięta kolejki po masło w latach '80 XX wieku. Wtedy to na przykład po kilkudziesięciu minutach cierpliwego oczekiwania na dostawę, nadchodził moment ujawnienia jakiż to towar pojawi się w sprzedaży. W mleczarni wielkiego wyboru zwykle nie było, zaczynał się więc czas kolejnych kilkudziesięciu minut oczekiwania na zakup upragnionych dóbr – na przykład 25 dkg wspomnianego powyżej masła odkrojonego nożem przez ekspedientkę z wielkiego bloku na wpół odartego z pergaminu. Do dziś pamiętam zapach świeżego, żółciutkiego kawałka ważonego i zawijanego sprawnie zazwyczaj w szary, a czasami nawet w biały, papier. Teraz to zupełnie co innego, półki chłodnicze w sklepach spożywczych skrzą się od różnorodnych opakowań papierowych, foliowych, metalizowanych czy nawet plastikowych. Tylko gramatura coraz mniejsza a i zawartość masła w maśle może być daleka od naszych oczekiwań kupującego.
Dlaczego piszę o tłuszczu i zamierzchłych czasach recenzując książkę? Otóż dlatego, że „Dziennik buddyjskiej pielgrzymki” Krzysztofa Renika przypomina mi trochę te dawne zakupy. Głównie z powodu opakowania – znaczy okładki. Od dłuższego czasu, czyli od momentu, kiedy zobaczyłem książkę, zastanawia mnie właśnie jej okładka. Pomimo spędzeniu kilku chwil na przyglądaniu się jej od przodu i od tyłu oraz ukończeniu książki, wciąż nie jestem w stanie pojąć co ma ona przedstawiać i w jaki sposób pełni funkcję podstawową, czyli zachęcającą do lektury. Brnę więc w prehistoryczne otchłanie mojej pamięci i coraz bardziej przypomina mi się masło zapakowane w szary papier. Skojarzenie wydaje się jeszcze bardziej prawdopodobne po przeczytaniu książki. Chcecie dowód? Proszę bardzo, oto adekwatny cytat:
"- Żeby tak jeszcze włożyć do niej kawałek masła - Taszi rozmarza się raz po raz. Herbata z cukrem to jednak nie to, a sanga jakoś się widać zeuropeizowała lub zhinduizowała, bo podczas modlitw podają głównie słodką, a nie słoną herbatę. Oczywiście nie wywołuje to entuzjazmu Tasziego, który nie aprobuje nowinek. Bo czyż może być na świecie coś znakomitszego aniżeli słona herbata? Oczywiście z masłem."
Krzysztof Renik „Dziennik buddyjskiej pielgrzymki”
No ale jakoś nie sądzę, żeby wydawnictwo podczas doboru okładki miało takie pokręcone myśli jak kłębią się w mojej głowie. Jedno jest dla mnie pewne. Okładka nie spełni raczej podstawowego zadania – zachęcenia do sięgnięcia po lekturę. A szkoda, bo uważam, że jest po co sięgać.
„Dziennik buddyjskiej pielgrzymki” jest mniej więcej tym, co obiecuje tytuł – zapiskami redaktora Polskiego Radia, który postanowił wspomóc jednego ze swych indyjskich przyjaciół w jego pielgrzymce po świętych miejscach buddyzmu. Trasa wiedzie dwóch pielgrzymów z północnych Indii najpierw na południe subkontynentu, a później z powrotem na północ aż do Nepalu. Dzięki tej podróży i tej przyjaźni możemy bliżej przyjrzeć się codziennemu życiu Tasziego - buddyjskiego mnicha z Ladakhu w czasie jego pielgrzymki. Autor stara się towarzyszyć i przeżywać wraz z nim religijne uniesienia jak i prozę codzienności. Wspiera go finansowo i organizacyjnie używając całej swojej znajomości indyjskich realiów aby ułatwić przyjacielowi odwiedzenie miejsc odległych o tysiące kilometrów.
Stragan z hinduistycznymi dewocjonaliami (Katmandu 2003 r.)
Relacja toczy się spokojnie, jak spokojna może być podróż w celu odwiedzenia buddyjskich sanktuariów, a ów spokój zakłócają głównie pojawiające się raz po raz rozterki i zastrzeżenia autora. Krzysztof Renik wielokrotnie podkreśla, że wspólne buddyjskie pielgrzymowania nie oznacza wspólnoty celu pielgrzymki. Taszi pozostaje buddystą a autor chrześcijaninem. W końcu ich wspólna podróż się kończy, choć nie oznacza to oczywiście końca przyjaźni.
Dzięki zaangażowaniu uczuciowemu autora oraz zapiskom zebranym w „Dziennik buddyjskiej pielgrzymki” możemy i my na chwilę stać się wędrowcami przez święte miejsca buddyzmu. I mogę lekturę „Dziennika...” polecić zarówno tym, którzy te miejsca rzeczywiście odwiedzą jak i tym, których interesuje buddyzm w odmianie tybetańskiej.
P.S.
Już teraz zapraszam na konkurs związany z recenzowaną książką, który zostanie ogłoszony wkrótce. Nagrody to egzemplarze "Dziennika..." ufundowane przez wydawnictwo Namas.