logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: ameryka
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2018-11-02 16:18
Ameryka w ogniu - Omar El Akkad,Jacek Żuławnik

Uff, jakoś dobrnąłem do końca. Dawno się tak nie wynudziłem, pierwszy raz trafiłem na książkę o tak radykalnie odbiegającej od powszechnych dobrych ocen. Skusiły mnie recenzje wizji przyszłości wywołanej zjawiskiem ocieplania się klimatu. Nic z tego. Toczące się życie w namiotowym obozie dla uchodźców. Ktoś snuje jakieś opowieści o dawnej Ameryce, ale chyba tylko dla wypełnienia ilości zaplanowanej słów na dzień. Żadna z osób nie jest na tyle wyrazista, aby warta była uwagi. Rozdziały przeplatane są quasi-dokumentami mającymi chyba na celu uwiarygodnienie wydarzeń opisywanych, ze skutkiem marnym. Z cała pewnością to nie „Uległość” Houellbecq’a, o Orwelu, Zamiatinie i Huxley’u nawet nie wspominam.
Może jednak z drugiej strony książka do mnie nie trafiła, albo za dużo obiecywałem sobie po niej. Ponoć nawet najgorsza książka czegoś uczy, mnie nauczyła poczekać na opinię czytelników. 

Like Reblog Comment
review 2015-02-23 10:42
Ameryka po kaWałku - Marek Wałkuski

Bardzo przyjemna książka, niby nic odkrywczego ale ujawnia pewne szczegóły z życia ameryki i jej mieszkańców dość osobiste. Dowiedziałem się paru ciekawych drobnostek i jestem zadowolony pomimo iż nigdy nie przypuszczałem, że książka tego rodzaju mnie zainteresuje :) Polecam zarówno dla żądnych przygód podróżników jak i dla kanapowców ;)

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2014-10-05 21:33
Podróże z Charleyem

 

John Steinbeck

tłum. Bronisław Zieliński

Prószyński i S-ka, 2014

 

Jest rok 1960. John Steinbeck, autor m.in. takich dzieł jak Grona Gniewu czy Myszy i ludzie, opuszcza swój dom w Sag Harbour. Wsiadał się do kampera, któremu nadał jakże wymowne imię Rosynant, odpala silnik i wyrusza w drogę. Przed nim 10 000-milowa podróż, tułaczka po amerykańskich szosach, wzdłuż i wszerz tego czwartego co do wielkości państwa na świecie. Dwa i pół miesiąca wędrówki, w której jedynym towarzyszem 58-letniego pisarza będzie pies Charley. A to wszystko po to, by zbadać kondycję społeczeństwa amerykańskiego AD 1960 i następnie swoje spostrzeżenia spisać w formie reportażu.

 

Steinbeck i jego wierny towarzysz w trakcie swojej podróży zahaczają o niemal wszystkie stany Ameryki. Są w dużych miastach i małych miasteczkach. Jadą przez tereny silnie zurbanizowane i zupełne pustkowia. Spotykają na swojej drodze ludzi mniej i bardziej uprzejmych. Odwiedzają miejsca znane autorowi, w niektórych goszczą po raz pierwszy. Są to typowe atrakcje turystyczne, jak również miejsca w które nikt przeważnie nie zagląda. Jednym słowem, jest to niezwykle przekrojowa podróż, z której możemy dowiedzieć się doprawdy wiele interesujących faktów na temat USA. Przynajmniej w teorii.

 

Rzeczywistość okazuje się jednak zupełnie inna. Owszem, Steinbeck odbywa podróż po swojej ojczyźnie, ale szybko się dowiadujemy, że społeczeństwo stanowi jedynie tło tej powieści. Na pierwszym planie bezsprzecznie pozostaje sama droga, motyw tak typowy dla kultury amerykańskiej. W momencie w którym autor dociera do Chicago (gdzie spotyka się ze swoją żoną), jego misja bycia w drodze zamienia się w chęć jej najszybszego przebycia. Na swój sposób jest to więc powieść drogi, w której bohater okrąża kraj, nie tyle w celach turystycznych, co z zamiarem oderwania się od rzeczywistości. Oczywiście pierwotny zamiar stworzenia obrazu współczesnych Amerykanów nie znika kompletnie z kart tej książki. I tak zamiast mrożących krew w żyłach przygód osoby podróżującej od wybrzeża do wybrzeża, mamy tutaj spokojne uwagi podróżnika dotyczące otaczającej go rzeczywistości.

 

Obraz Stanów Zjednoczonych, jaki wyłania się z Podróży z Charleyem, jest niezwykle cenny. Z historii doskonale pamiętamy, że lata 60. XX wieku stanowiły punkt przełomowy w historii społeczeństwa. Rewolucja seksualna, wyzwolenie kobiet, pozbycie się segregacji rasowej, kult młodości i wyraźniejsze zaznaczenie się nowej grupy wiekowej, nastolatków – wszystko to zdarzyło się w ciągu jednej dekady. W 1960 roku wszystkie te przemiany nie nabrały jeszcze rozpędu, dlatego to, co widział Steinbeck szybko z obrazu współczesnej Ameryki zamieniło się w ostatni obraz Ameryki tej nieco bardziej tradycyjnej. Najdobitniej widać to, gdy autor dociera na przesycone rasizmem południe, gdzie segregacja rasowa jest wciąż na porządku dziennym. Z drugiej strony na prezydenta za moment zostanie wybrany Kennedy, przedstawiciel Demokratów, niosący ze sobą pewien powiew świeżości. Jednym słowem – jest to ciekawy obraz Ameryki stojącej w rozkroku, pomiędzy starym a nowym porządkiem.

 

Książka Steinbecka z prawdziwym reportażem ma jednak niewiele wspólnego. Raz: taki tekst powinien być obiektywny, dwa: powinien oddawać rzeczywistość. Tymczasem tutaj obecność autora wielokrotnie dominuje obserwacje. Mało to, już po śmierci autora okazało się, że fakty zawarte w Podróżach z Charleymem zostały w dość znaczny sposób podkolorowane. Fikcja miesza się z rzeczywistością, nie można być pewnym, czy osoby, które autor spotkał na swojej drodze faktycznie istnieją, czy może są one jedynie wytworem wyobraźni Steinbecka. Oczywiście wydarzenia dodane, czy nieco naciągnięte przez autora nie są nieprawdopodobne, każda taka sytuacja mogła się zdarzyć. Niesmak jednak pozostaje.

 

Podróże z Charleyem znajduje się gdzieś pomiędzy reportażem, powieścią drogi a autobiografią autora. Fakty mieszają się z fikcją, choć bez wcześniejszego uprzedzenia nie sposób odkryć drobnego oszustwa Steinbecka. Nie jest to może książka rewolucyjna, która demaskuje niewygodne fakty dotyczące amerykańskiego społeczeństwa, czy samego autora, nie ma w niej wartkiej akcji, ale jednak coś sprawia, że trudno się oderwać od jej lektury.

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2014-05-26 23:20
Druga najlepsza ksiązka?
Ojciec chrzestny - Mario Puzo

Toż to niemożliwe... 8791 oddanych głosów... średnia ocen 5,36... a jednak jakoś to na mnie nie działa. Jakim cudem ta książka wspięła się na szczyt rankingu biblionetki?

Jest ciekawa historia, barwne postacie, omerta, ale po vice liderze spodziewałem się czegoś więcej.

Like Reblog Comment
show activity (+)
text 2014-03-04 09:54
Od zera do 'bohatera'

 

Pierwszymi Amerykanami byli Brytyjczycy, Holendrzy, Niemcy, Irlandczycy, Hiszpanie, Francuzi, Żydzi, a nawet i Polacy.

 

Historia Ameryki jest niebywale krótka i nijak ma się do zawiłych dziejów większości państw Starego Świata. Sięgając po pierwsze lepsze opracowanie losów tego państwa nie znajdziemy tam zbyt wielu wzmianek dotyczących starożytności, średniowiecza, czy nawet renesansu. W czasie kiedy Europa przechodziła przez kolejne wieki jasne i ciemne, wpadając na genialne i innowacyjne pomysły, wymyślając od podstaw to, na czym opiera się współczesna polityka, gospodarka oraz sztuka na całym świecie, na terenie Ameryki Północnej nie działo się nic, co miałoby bezpośredni związek z tym, co wydarzy się tam w wieku XVIII. Oczywiście obszar ten był zamieszkany przez rozmaite plemiona, nazwane w wyniku drobnego faux-pas Kolumba Indianami, jednak nie ma się co łudzić – były to ludy raczej prymitywne, dla których spotkanie z nowymi przybyszami musiało być niemałym szokiem. A tych pojawiało się tam coraz więcej, nowy ląd kusił niezagospodarowaną powierzchnią (nie licząc nędznych szałasów tubylców), ogromną ilością surowców i nieograniczonymi możliwościami. Rozpoczął się prawdziwy wyścig, wszystkie liczące się w Europie państwa musiały posiadać tam swoją kolonię, zaznaczyć swoje wpływy na tym nowo-odkrytym skrawku ziemi. Zresztą, nie tylko dla władców Ameryka wydawała kusząca, ich myśli podzielali również zwykli obywatele, którzy chętnie przybierali rolę osadników i wyruszali w nieznane. Do jednych z tych śmiałków zaliczali się Pilgrim Fathers, purytanie, którzy szukając schronienia przed prześladowaniami religijnymi w 1620 roku zdecydowali się opuścić Anglię i osiąść w Nowym Świecie. Paradoksalnie ich osada Plymouth, obecnie znajdująca się na terenie stanu Massachusetts, stała się jedną z pierwszych kolonii angielskich na tym terenie (pierwszą był założony w 1607 roku Jamestown), torując tym samym drogę ich ojczyźnie do przejęcia władzy nad wschodnim skrawkiem niezbadanego wybrzeża.

 

Jennie Augusta Brownscombe The First Thanksgiving at Plymouth

 

To właśnie ci uciemiężeni purytanie stanowili podwalinę nie tylko pod rozszerzającą się w zawrotnym tempie dominację brytyjską, ale również to im zawdzięczamy wiele cech, które dziś przypisujemy do stereotypowych Amerykanów. Zgodnie z założeniami ich wiary, każdy jest sam odpowiedzialny za swoje zbawienie, a więc nacisk kładziono właśnie na indywidualizm oraz nieustane dążenie do stania się lepszą osobą. Byli to więc ludzie wyjątkowo pracowici a przy tym niezwykle skromni. Nie w głowie były im rozrywki, o rozpuście już nie wspominając. Nic więc dziwnego, że kolonia brytyjska zaczęła tak dobrze prosperować. Oczywiście nie tylko purytanie stanowili trzon tworzącej się tam społeczności, tak naprawdę znajdowali się tam przedstawiciele najróżniejszych krajów Starego Świata. Przy tak dużym rozwarstwieniu narodowościowym wciąż zaskakującym wydaje się fakt, że ludzie ci zdecydowali się wspólnymi siłami założyć nowe państwo i tym samym raz na zawsze rozerwać więzy łączące ich z poszczególnymi ojczyznami. W 1776 roku powstały Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, których terytorium wkrótce rozciągało się już wszerz całego kontynentu. Nowe państwo łapczywie pochłaniało kolejne kawałki terytorium, przyciągając niczym magnes kolejnych imigrantów. Co prawda nie obyło się bez jednej wojny domowej, jednak zwycięstwo północy zapobiegło podziałowi kraju. Państwo rosło w siłę, rozwijało gospodarkę i wkrótce, ku zdumieniu całej reszty świata, stało się prawdziwą potęgą. Z marnej pozycji pracującego w pocie czoła pucybuta awansowało do rangi cieszącego się bajecznymi zyskami milionera. Okazało się, że wspólnymi siłami przedstawiciele niemal wszystkich regionów świata są w stanie stworzyć kraj niemal idealny, teraz to USA wyznacza nowe trendy we wszystkich dziedzinach życia.

 

A co stało się z oryginalnymi mieszkańcami tego obszaru?

 

Mówiąc Amerykanie mamy przed oczami albo ludzi sukcesu, albo otyłych fanów konsumpcyjnego trybu życia, zapominając o tych, których w pierwszej kolejności powinniśmy określać tym mianem. Choć konstytucja Stanów Zjednoczonych gwarantuje swoim obywatelom wolność i równość, to jednak po jej uchwaleniu prawda nie do końca pokrywała się z założeniami tego zapisu. Indianie zamieszkiwali te obszary w czasach, kiedy przodkowie ‘Amerykanów’ zajmowali się filozofią, czy wznosili strzeliste katedry. Życie na obu kontynentach toczyło się równolegle, oba kręgi cywilizacyjne rozwijały się zupełnie niezależnie, każde w swoim własnym, określonym tempie. Los sprawił, że w Europie sprawy potoczyły się nieco szybciej i ciekawym świata odkrywcom oraz żądnych nowych ziem władcom zachciało się zwiedzać niezbadane zakątki naszego globu. Oczywiście Europejczycy, jako reprezentacji bardziej zaawansowanej cywilizacji, natychmiast podbili nowe tereny, nie zważając zupełnie na to, że są one już przez kogoś zamieszkane. W momencie, w którym osadnicy zaczęli przesuwać się w głąb kontynentu i napotykać coraz więcej tubylców, została podjęta decyzja, że jednak trzeba coś z tymi niechcianymi elementami krajobrazu zrobić – w końcu w kraju panuje głód ziemi, a obszar, na którym znajdują się ich siedliska z powodzeniem można rozparcelować i oddać pod zabudowę. Indianie okazali się jednak przywiązani do ziemi na której żyli już od kilku wieków i niestety nie wykazywali ochoty, by ją opuszczać. Kiedy zawiodły już wszelkie pokojowe sposoby, ‘Amerykanie’ zdecydowali się przesiedlić rdzennych mieszkańców na terytoria, które nie były już tak kuszące dla osadników. Na pustyni w końcu nic nie wyrośnie. A żeby nie zachciało się Indianom przemieszczać i wracać w swoje rodzinne strony, zamknięto ich w rezerwatach. Teoretycznie odseparowanie to miało przyczynić się do zachowania odrębności kulturowej i tradycji tubylców, jednak takie założenie miało się nijak do ludów koczowniczych, opierających swoją aktywność na polowaniu na bizony - o sprowadzeniu tych zwierząt do rezerwatu już nikt nie pomyślał. Wszelkie próby okazania nieposłuszeństwa były oczywiście karane, dochodziło nawet do interwencji zbrojnych. Całe szczęście ani głód, ani choroby, ani amerykańska broń, nie zdołały zmieść z powierzchni kontynentu wszystkich rdzennych mieszkańców i dzisiaj nikt już nie dybie na ich wolność. Nikt też nie kojarzy ich ze stereotypowym Amerykaninem. Chociaż może to i lepiej.

 

Robert Lindneux The Trail of Tears

 

Tak w skrócie powstały Stany Zjednoczone, światowa potęga, supermocarstwo. Swój sukces zawdzięczają upartym i pracowitym purytanom oraz zdeterminowanym osadnikom, którym nie straszne było budowanie od zera nowych miast. Umiejętne korzystanie z tradycji wypracowanych przez stare kraje i wymieszanie ich na nowej ziemi zaowocowało zadziwiającym postępem gospodarczym, technologicznym i kulturowym. USA stało się miejscem, w którym można spełnić swoje marzenia i stać się prawdziwie wolnym człowiekiem.

 

Przynajmniej tak zwykło się o tym kraju mówić w Europie. Założę się, że Indianie mają na ten temat odmienne zdanie.

 

***

 

Nie będę ukrywać, że nie podzielam zbiorowej fascynacji Polaków Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej. Coś mnie od tego miejsca odpycha, coś sprawia, że nie potrafię obdarzyć tego państwa takim entuzjazmem, jaki żywi do niego większa część populacji na całym świecie. Być może jest to właśnie kwestia Indian, być może problem niewolnictwa i dyskryminacji rasowej.

 

Tak więc nieco na przekór sobie zaczynam serię dedykowaną USA. Być może ona pomoże mi choć odrobinę zapałać sympatią do tego kraju. Taką mam przynajmniej nadzieję.

 

Na pierwszy ogień pójdzie wydana w zeszłym roku nakładem wydawnictwa Czarne książka Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero Magdaleny Rittenhouse.

More posts
Your Dashboard view:
Need help?