logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: kresy
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
show activity (+)
text 2015-04-17 15:40
W szuwarach
Usypać góry. Historie z Polesia - Małgorzata Szejnert

Nie tak dawno Gazeta Wyborcza opublikowała listę najbardziej oczekiwanych w tym roku książek. Na wspomnianej liście znalazła się również Małgorzata Szejnert ze swoją doskonałą opowieścią o Polesiu. Usypać góry. Historie z Polesia to bogata w smaki, zapach i kolory relacja o losach tej niezwykłej kresowej krainy, która zachowała swój niesamowity charakter we wspomnieniach mieszkańców i w pozostałościach starego świata, które wciąż można odnaleźć, podróżując po Polesiu. Ryszard Kapuściński zawsze marzył o tym, by napisać książkę o rodzinnych stronach. Nie zdążył. Ale z książki Szejnert z pewnością byłby dumny.

Usypać góry to, jak do tej pory, najciekawsza nowość roku 2015. Doskonały warsztat reporterski, intrygujący temat i nietuzinkowi bohaterowie. Szejnert opowiada losy Polesia z perspektywy odległej przeszłości jak i czasów współczesnych. Duże wrażenie zrobiła na mnie historia poleskich wojaży Louise Arner Boyd, która będąc gościem kongresu geograficznego w Warszawie, przez trzy miesiące podróżowała po Polesiu, fotografując i opisując zwyczaje i kulturę Kresów. Efektem tych podróży jest książka wydana w 1937 roku Polish Countrysides, niestety w chwili obecnej praktycznie niedostępna. Na początku lat dziewięćdziesiątych Znak wydał zbiór jej kresowych fotografii. I tutaj kolejny zawód - brak wznowień, brak egzemplarzy na rynku wtórnym.

 

                                                                Błota. Polesie, obraz Iwana Szyszkina

 

Małgorzata Szejnert poświęciła również obszerny rozdział Napoleonowi Ordzie, rysownikowi, pejzażyście, który na swoich akwarelach uwiecznił piękno kresowych rezydencji. Wspomniano o Zofii Chomętowskiej, wybitnej artystce, która uwieczniła kresowe życie na fotografiach, takich jak te:

 

 

 

 

Poznamy intrygujące losy kresowej rodziny Skirmuntów. Familia ta latami dbała o rozwój przemysłu cukrowniczego i winiarskiego na Polesiu. Ze Skirmuntów wywodzili się wybitni działacze społeczni i politycy, jak na przykład Konstanty Skirmunt. Koniec ich świata rozpoczął się wraz z niemiecką, a potem sowiecką agresją na Polskę. Ostatnich z kresowych przedstawicieli tego roku rozstrzelano w 1939 roku pod ścianą ich pałacu.

Bohaterowie Szejnert to również żydowski ród Luriów, którego fabrykę drzewną znacjonalizowano, zmuszając rodzinę do tułaczki. To Flotylla Pińska, niegdyś duma polskiej Marynarki, teraz jedynie hasło w zakurzonej encyklopedii. To zwykli mieszkańcy poleskich wsi, dla których Fiodor Klimczuk przetłumaczył Biblię. To entuzjaści, którzy w trudnych warunkach białoruskiej polityki, chcą dać twórcom kultury szansę na rozwój.

Pozornie mogłoby się wydawać, że rozdziały w Usypać góry są odrębnymi historiami. Jednak to mylne wrażenie. Książka to zwarta całość, która prezentuje czytelnikowi czar tej nieco zapomnianej kresowej krainy. Niedawno, w Polskim Radiu, trójka krytyków literackich zarzucała Szejnert, że książka jest niespójna, że nie ma tematu przewodniego. Cóż za bzdura! Tematem jest Polesie i jego mieszkańcy, dawniej i dziś. Bez niepotrzebnego patosu, bez sentymentalizmu, bez niejednokrotnie dominującego w dyskusjach o Kresach hasła o utraconej polskości.

Usypać góry. Historie z Polesia bazuje na doskonałej bibliografii, z której skrzętnie korzystam, delektując się obecnie Wspomnieniami z Wołynia, Polesia i Litwy Kraszewskiego. Książka ukazała się pierwotnie w 1940 roku. Coś mi się wydaje, że to wciąż początek mojej kresowej podróży po poleskich moczarach i uroczyskach.

                                                                    Napoleon Orda, akwarela Podhorce

 

 

Like Reblog Comment
show activity (+)
text 2015-04-09 14:51
W garncu

 Zbigniew Rychlicki, ilustracja do książki Ewy Szelburg Zarembiny

Przez okrągły roczek

 

Marzec okazał się być miesiącem bardzo intensywnym. Wybyliśmy z Bobciem do Polski gdzie złapaliśmy grypę żołądkową. W międzyczasie wszystkie zęby bobciowe postanowiły się ujawnić, oczywiście jednocześnie. Obecnie mamy masakryczne przeziębienie. A no i poszliśmy do przedszkola...w rezultacie przeczytałam całą jedną książkę, romans z bajecznie bogatym kowbojem i głupiutką dziewoją w rolach głównych. Jak się domyślacie, rzecz niewymagająca zaangażowania intelektualnego. Czas najwyższy wrócić do żywych.

Już jakiś czas temu zabrałam się za Północ i Południe Elizabeth Gaskell. Zabrałam się w odwrotnej kolejności -  najpierw zatapiając się w serial produkcji BBC z Richardem Armitage i Danielą Denby - Ashe. Bardzo ale to bardzo mi się podobał, głównie ze względu na "charakterność" bohaterów. I jakie było moje rozczarowanie gdy w książkowym oryginale zarówno Margaret jak i pan Thornton są tak bardzo nudni i tak silnie skupieni na własnym ego. Żadnych kompromisów, żadnych ustępstw. Gaskell napisała powieść słusznych rozmiarów i było mi niezmiernie ciężko dobrnąć do końca. Miałam silne postanowienie sięgnięcia po inne tytuły tej autorki by zgłębiać fenomen angielskiej literatury w wydaniu kobiecym ale zastopowałam.

  

                                         William Cowen View of Bradford

 

Sięgnęłam również po powieść Martina Cruz Smitha Park Gorkiego. I ponownie, najpierw był film. To chyba nie był dobry czas na łączenie intryg kryminalno - politycznych zza żelaznej kurtyny z imperialistycznym przepychem. Nie rozumiem dlaczego zarówno książka jak i film zebrały tak pochlebne opinie. Film długi, zimny i nudny, z drewnianą Joanną Pacułą. Książka jeszcze dłuższa, Renko to najciężej myślący oficer śledczy, jakiego miałam okazję poznać. Do tego zdradzający objawy całkowitego zagubienia w rzeczywistości. Intryga, moim zdaniem, śmieszna, nie trzymająca się kupy. Innych przygód Arkadego Renki nie jestem ciekawa.


Teraz garść achów i ochów... podążając kresowym szlakiem dotarłam do maleńkiej książeczki autorstwa Melchiora Wańkowicza. Szczenięce lata to zapis wspomnień tego znakomitego reportażysty z czasów dzieciństwa na Mińszczyźnie i Kowieńszczyźnie. To, co szczególnie mnie ujęło to przepiękny język pisarza, przyprawiony solidną dawką momentami rubasznego poczucia humoru. Coś jest w tej kresowej ziemi, co każe mi drążyć temat, szukać w zakurzonych reportażach i na nowo sięgać po dobrze znane pozycje. Szczenięce lata tylko pogłębiły moją kresową pasję. Oto dlaczego:

 

O kodeksie płciowym białoruskim ( brat radzi Wańkowiczowi):

 

"Dziewczyn wiejskich nie zaczepiaj [...], pannę z towarzystwa ukrzywdzić - infamia; wszelką inną kobietę przepuścić - rzecz godna potępienia. Chcesz, nie chesz  - a musisz; po to jestes na świecie. Nie trzeba nikomu skąpić spermy. Jest ona własnością ogółu."

 

O tym, jak właściwie podjąć gościa ( w pewnym dworze w sąsiednim powiecie):

 

"W oficynie mieszka pan plenipotent i pan leśniczy. Przed wódeczką i przed obiadem zbiera się w oficynie kawalerskie towarzystwo - czekają już dziewczyny. Zaspokaja się funkcje prędko, publicznie - jedni przy drugich. Po cym wraca się do pałacu - do pań"

 

O chłopach kresowych:

 

"Chłop lubił czuć silną rękę nad sobą, rozumiał się na tej "pańskości" i kochał się w niej. Instynktem przedziwnym umiał odróżnić "pana z panów" od miejskiego ciaracha, który wsza niczym na pozór nie różnił się od "pana" w ubraniu i zachowaniu"

 

O "psuciu dziewek" przez pradziadka Melchiora:

 

"Położył tym walną zasługę - wsie okoliczne roiły się od przepysznych podrasowanych typów, a i dobrobytu ludności przysporzył, hojną bowiem ręką i spora część majątku w drodze "exdywizji" na alimenta poszła"

 

O drodze ze stacji w Borysowie do dworu w Kałużycach:

 

"Hej! - długaż to była droga, opętanych czterdzieści wiorst po białych dudniących szlakach: kraj biedny, grunt sapowaty, kraj pachnący grzybem, zwierzyną, smolakiem i przedziwnymi zapachami łąk, w biciu derkaczy, w strzępach mgły, leżącej jak pierzyna na ziemi, wyrzucający pod kopyta koni długie i szare, pachnące chlewem i udojem, mrugające świetlikami okien ulice białoruskich wsi. Smakowicie chlupią pod kopytami bajora, na obróconych do góry dnem korytach wzdłuż ścian siedzą w zgrzebnych płótnach chłopi; świnie białoruskie, w prostej linii od dzika, chude, czarne na wysokich nogach, śmigłe jak psy lub konie, uganiają po opłotkach budowanych niby głuche ściany z brewion."

 

Ta malutka książeczka do połączenie prozy Czarnyszkiewicza i Weyssenhoffa z eseistyką Stempowskiego i reportażami Bouvier. Pozostaje mi wyrazić żal, że w dzisiejszych czasach ze świecą szukać podobnej klasy pisarskiej. Ale jak się okazuje, jeszcze wiele przede mną - materiał bibliograficzny ostatniej książki Małgorzaty Szejnert jest imponujący, wiele nieznanych literackich przysmaków czai się na pólkach. Tylko kiedy na to znajdę czas - 29 kwietnia na światło dzienne wypłyną książki Petera Hesslera - Dziwne kamienie. Opowieści ze Wschodu i z Zachodu i Paula Theroux - Jechałem żelaznym kogutem. Pociągiem przez Chiny. Obie o Chinach. Na półce czeka Stempowskiego W dolinie Dniestru. Pisma ukraińskie....Bobo też chce książeczkę...

Czasowstrzymywacz poproszę!!!

 

 

 

 

 

 

Like Reblog Comment
show activity (+)
text 2013-12-04 09:14
Winter is coming. Intelektualnie.

Staram się czytać, spacerować, funkcjonować jak poprzednio. Jednak zamiast kanapy czy nadbrzeżnego bulwaru na liście ulubionych miejsc na pozycje lidera wskoczyła łazienka. Na pozycji drugiej plasuje się łóżko. Umysł jest otępiały, niezdolny do intelektualnego wysiłku. Nawet kartkowanie romansu niskich lotów - a w przeciągu ostatnich tygodni podchodziłam do romansów kilkukrotnie - jest ponad moje siły. Irytuje mnie naiwność i bezradność postaci kobiecych. Czy są takie romanse, w których bohaterka jest kobietą w krwi i kości a nie tępą i zakompleksioną laleczką? "Muszę to wiedzieć" jak powiedziałby David Keith z Ani z Avonlea.

 

                                  Greenwich Park kiedy słońce było Bogiem

 

Mąż wykazuje oznaki zdziwienia, że misio nie czyta. Misio się stara ale co przeczyta dwie strony to natychmiast zasypia. Nie do pomyślenia byłoby porzucenie na dwa dni Jana Józefa Szczepańskiego. Toż to mój kompas od czasów licealnych! Bardzo wolno idzie mi czytanie, po kilku stronicach zapadam w otchłań poduszki. Sięgam również po temat z nad Niemna - kresowe dworki - temat, który kocham. I czyta się dobrze. Tyle, że zaraz jest pad na twarz.

Trzeba się przygotować do nowej roli - sięgam po nagłaśnianą książkę Macierzyństwo non-fiction. Padu nie ma, jedynie irytacja, że autorka chyba się z choinki urwała - macierzyństwo nie jest jak z reklamy pampersów! Autorko-dziennikarko - poważnie? Bo chyba w historii ludzkości nie dostrzeżono tego faktu...

 

 

Dziś jest jakiś lepsiejszy dzień. Nie rozpoczął się nad muszlą klozetową, zjadłam bez sensacji. Nawet zaplanowałam jak udekorujemy choinkę - chyba świąteczny nastrój mi się udzielił. Takich dni ostatnio bardzo mało w naszym oczekującym stadle. Zabiorę się za Kotarbińskiego, zachęcona reportażami Magdaleny Grochowskiej, Może dzionek będzie na tyle dobry, że nie będzie mnie zewsząd atakowała Małgorzata Rejmer i jej Bukareszt? No i mogę skreślić kolejne okienko w kalendarzu, w oczekiwaniu na drugiego Hobbita. Bo do kina będę się nawet czołgać ale smoka zobaczyć muszę. A potem już tylko słodka laba świąteczna, na którą, mam nadzieję, Jaśnie Panująca Fasolka i lotnisko Heathrow zezwolą ;)

 

 

PS. Dziękuję M. Za dobre słowo :)

More posts
Your Dashboard view:
Need help?