Obudź w sobie wewnętrzne dziecko. Dziś Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci
Recenzja nr 1 – Wojciech, lat 6,5
Smaug był super lecz lepsza była bitwa 5 armii najnudniejsza była norka nie dla hobbita ale to nie moja sprawa. Nie wiem czy Bilbowi moje wszystkie słowa by się podobały, ale najśmieszniejsze było to że gdy biedny zgłodniały umierający z pragnienia i wyczerpany hobbit wrócił do domu to wszyscy uważali go za zmarłego.
(pisownia oryginalna)
Recenzja nr 2 – Piotr, lat 33,5
Jak byłem mały, bardzo chciałem przeczytać Władcę Pierścieni. Najbardziej intrygowały mnie okładki wydania „Czytelnika”. Te ze świecącym pierścieniem oraz smętnym orszakiem, przemierzającym zamglony las z tyłu książki. Pierwszy tom jeszcze nazywał się Wyprawa, a nie Drużyna Pierścienia – tego drugiego tytułu do dziś jakoś nie zaakceptowałem, chociaż był bardziej zgodny z oryginałem. Tolkiena usiłowałem przeczytać jak miałem 8 lat, śniły mi się te okładki po nocach, ale wujek (właściciel trylogii) powiedział, że nie mogę, bo za trudne i za straszne. W sumie miał rację. Ale ja tak długo wierciłem mu dziurę w brzuchu, aż powiedział: Przeczytasz Hobbita, to ci pożyczę Władcę Pierścieni. Przeczytałem i nie miał wyjścia. Pożyczył. Lektura Władcy Pierścieni między 9 i 10 rokiem życia była naprawdę ekscytującym doznaniem. W życiu się tak nie bałem. Było ekstra.
Dziś to ja nie pozwalam czytać Władcy Pierścieni mojemu własnemu synowi. Niech poczeka, jeszcze nawet 7 lat nie skończył. Za to Hobbita przeczytałem mu na dobranoc, w kilku podejściach. Miłośnicy elfów i smoków pewnie się oburzą, że jak to na dobranoc, że to arcydzieło fantasy, że świętość i skarb. Wciąż jednak uważam, że to czarująca baśń dla dzieci. Zresztą, Tolkien pisał Hobbita właśnie jako baśń, dopiero Władca Pierścieni był adresowany do starszych czytelników. Hobbita można z powodzeniem czytać sześciolatkowi do poduszki, nie ma w nim nic strasznego (no, może trochę te pająki w Mrocznej Puszczy). Jedyne ryzyko jest takie, że młody czytelnik nie wytrzyma licznych przydługich tolkienowskich opisów.
Bo powiedzmy sobie szczerze – Hobbit jest trochę nudny. Tolkien był wykładowcą uniwersyteckim, który oczekiwał od swoich słuchaczy/czytelników naprawdę sporo cierpliwości. Zresztą, nigdy się tej maniery nie pozbył – pierwszy rozdział Władcy Pierścieni sprawił, że jako dziecko byłem bliski porzucenia planu przeczytania trylogii, zwyciężyła mnie jednak moc oddziaływania pierścienia z okładki, zbyt długo pozostawałem pod jego wpływem. Ale przyznajcie szczerze – przebrnęliście przez te wszystkie dodatki do Powrotu Króla? I umieraliście z niecierpliwości, by dowiedzieć się, co takiego zmieniło się w Shire po zniszczeniu Pierścienia Władzy? Zresztą, nawet Auden w wielokrotnie cytowanej recenzji z „New York Timesa” podkreślił, że humor Tolkiena jest miejscami drewniany.
W Hobbicie jest mniej więcej tak samo – wyprawa krasnoludów pod Samotną Górę dłuży się niemiłosiernie, piosenki śpiewane przez naszych bohaterów mniej więcej co dziesięć stron trącą dziś myszką, a na pewno w momencie wydania książki wcale nie było lepiej (to jest konwencja XVIII-wiecznych powieści przygodowych i powieści grozy), a szczegółowe opisy żmudnych czynności (np. zdobywania jedzenia, układania się do snu, nabijania fajki czy szukania chusteczki do nosa) potrafią uśpić nawet najbardziej ożywionego młodego czytelnika. O rodzicu nie wspominając.
Ale mamy też plusy – naprawdę lubię dreszczykiem podszyty rozdział o Mrocznej Puszczy, romantyczny z ducha wątek uwięzienia przez Leśne Elfy (które w końcu okazują się sprzymierzeńcami, tylko chytre krasnoludy nie umiały na to wpaść wcześniej), a także sposób kreacji postaci Gandalfa jako tego, który wie więcej niż inni, ale nie wie wszystkiego, a w dodatku też się boi, bo z ciemną stroną mocy nie ma żartów. Lubię też realistyczną koncepcję Bitwy Pięciu Armii – zawiązywane w niej sojusze faktycznie mogłyby mieć miejsce w świecie rzeczywistym. Lubię też to, że nasz sympatyczny, mały hobbit jest w tej wczesnej wersji tolkienowskiego świata bardziej złodziejem niż mesjaszem. We Władcy Pierścieni Frodo-Odkupiciel Win Wszystkich Ludów Śródziemia i jego wierny towarzysz Sam są trochę nieznośni.
Podsumowując lekturę Hobbita – mój syn był zachwycony, choć znużony dłużyznami. Powiedziałem mu, że we Władcy Pierścieni jest ich jeszcze więcej, co na jakiś czas pozwoliło mi odwlec kolejną odsłonę rozmowy o tej książce. Mimo wszystko, przygoda Bilba i brodatych krasnoludów jest warta wysiłku. I wciąż uważam, że jako książka dla dzieci Hobbit zdecydowanie się broni – historia jest bardzo sugestywna, a w dodatku podszyta dreszczykiem i zanurzona w melancholijnym sosie. A że Peter Jackson zrobił z niej kilka godzin filmu – trudno, to już nie moje zmartwienie.
www.facebook.com/literaturasaute
Siedem części przygód angielskich dzieci w baśniowej krainie Narni to idealny ekstrakt składników tworzących dobrą literaturę dziecięcą. Młodsi czytelnicy znajdą tu czarujące opowieści o mówiących zwierzętach i bohaterskich przygodach, nieco starsi – zalążek fantasy z zawirowaniami czasoprzestrzeni i przejściami między światami. A ich rodzice? Naprawdę nieźle brzmiące echa historii, które znają z innych tekstów. Zazwyczaj z Biblii, ale krzywdzącym uproszczeniem byłoby sądzić, że Narnia to biblia pauperum w bajkowym świecie. Narnia znaczy znacznie więcej.
Choć oczywiście opowiedzianych baśniowym językiem historii biblijnych jest tu sporo. Mamy złożonego w ofierze, ale dzięki temu paradoksalnie zwycięskiego Mesjasza-Aslana (Lew, Czrownica i Stara Szafa to historia niemal czysto ewangeliczna, z oczekiwaniem na Mesjasza i Odkupieniem), mamy stworzenie świata z kosmicznej pustki, poprzez boskie tchnienie Aslana (Siostrzeniec Czarodzieja), mamy wreszcie Apokalipsę w Ostatniej bitwie. I nie chodzi tu tylko o konserwatywny (czasami nieznośnie) światopogląd autora i chrześcijańską z ucha koncepcję Boga-Aslana, który jest tu Pierwszym Poruszycielem, panteistycznym duchem natury i Zbawicielem. Diabeł (choć chciałoby się powiedzieć: anioł) tkwi w szczegółach.
Przyjrzyjmy się choćby najciekawszej, bo najmocniej opartej na intertekstualnych nawiązaniach części, wieńczącej cały cykl Ostatniej Bitwie. Czysta przyjemność tekstu dla literaturoznawcy, bo są tu użyte chyba wszystkie dostępne Lewisowi intertekstualne tricki. Historia odwołuje się do wszystkich poprzednich części cyklu, zwłaszcza do opowieści o powstaniu świata w Siostrzeńcu Czarodzieja i do eschatologiczno-ewangelicznego Lwa, Czarownicy i Starej Szafy. Wracają bohaterowie Srebrnego Krzesła, a pod koniec pojawiają się wszystkie dzieci, które kiedykolwiek nawiedziły krainę Aslana (poza Zuzanną, która dorosła, zatem woli się stroić, pończochy zakładać i usta malować). A w dodatku jest to historia z kluczem. I to skomplikowanym – Apokalipsą św. Jana.
Bo w Ostatniej Bitwie pojawia się zarówno Antychryst, jak i obraz Sądu Ostatecznego. Na początku historii fałszywy prorok (małpa w koronie, jak w katastroficznym Balu w Operze Tuwima) głosi rychły powrót Aslana, którym jednak okazuje się Antychryst – osioł przebrany w skórę Lwa, zapowiadający nadejście przerażającego bóstwa, Tasza (nazywanego tu Taszlanem). Łatwo zauważyć skłonność Lewisa do stosowania karykatur. I nic w tym dziwnego, w końcu w Apokalipsie św. Jana Antychryst jest karykaturą Chrystusa – tak samo osioł w skórze Lwa jest karykaturą samego Lwa, a Taszlan jest karykaturą Aslana.
Fałszywy Bóg wprowadza żyjące w Narnię zwierzęta w stan chaosu. Nie wiadomo już, co jest dobre, a co złe, następuje wymieszanie pojęć, a słowo tak może oznaczać nie (Wasza mowa niech będzie: "Tak - tak, nie - nie". A co nadto, z zepsucia jest - Mt 5,37). Ostatecznie jednak Aslan zwycięża Taszlana, ale do pierwotnego ładu nie da się już powrócić, dlatego następuje Sąd. Mówiące zwierzęta patrzą w oczy Aslanowi, a następnie te, które były bez trwogi, odchodzą do lepszego świata, a te, które zawiniły – stają się zwykłymi, pozbawionymi daru mowy zwierzętami z ludzkiego świata.
Biblijne symbole i odwołania do staro- oraz nowotestamentowych narracji nie wyczerpują jednak bogactwa literackich odniesień licznie zapełniających karty Opowieści z Narni. Mamy tu zabawę gatunkami (opowieść inicjacyjna, powieść drogi, powieść łotrzykowska, parabola) i motywami literackimi. W Księciu Kaspianie prawowity następca tronu Narni musi odzyskać władzę zagrabioną podstępem przez wuja, który zresztą wysyła Kaspiana na pewną śmierć – identycznie jak w Hamlecie Szekspira. Zwiedzane przez bohaterów wyspy w Podróży „Wędrowca do Świtu” niejednokrotnie są pretekstem do ukazywania utopijnych światów, poprzez które krytykowany jest świat rzeczywisty, a zwłaszcza nieudolne rządy i upadek obyczajów w Anglii (co znów mocno przypomina Podróże Guliwera). W Srebrnym Krześle mamy mocno wyeksponowany nastrój grozy i liczne odwołania do motywów zgoła romantycznych (np. czarodziejka z jeziora, która okazuje się wiedźmą). Natomiast Koń i jego chłopiec odwołuje się do historii z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy oraz kultury arabskiej.
Zresztą, nietrudno dostrzec tu charakterystyczną konstrukcję świata: Narnia to chrześcijańska Europa, natomiast za graniczącą z nią górzystą Archenlandią znajduje się Kalormen, konkurujący z wyznawcami Aslana świat ucharakteryzowany na Bliski Wschód. Aslan to bóg prawdziwy, wybaczający i poświęcający się za swoich wyznawców, a bóg Kalormeńczyków to straszny i mściwy Tasz, który co jakiś czas próbuje podporządkować sobie Narnię. Od czasu do czasu wybucha jakaś Święta Wojna.
Opowieści z Narni czyta się z ogromną przyjemnością – bo trudno o bardziej elokwentnego i lepiej przygotowanego pisarza (C. S. Lewis był literaturoznawcą i mediewistą) do tkania tak misternej konstrukcji z plątaniny mitów, wątków literackich i elementów co najmniej dwóch wielkich religii monoteistycznych niż autor Księcia Kaspiana. Nawet, jeżeli jego utyskiwania na skarlenie w czasach powojennych porządnej (jego zdaniem), ultrakonserwatywnej edukacji angielskiej dziś na poły śmieszą, na poły oburzają. A jego natrętny moralizm jest trudny do zniesienia. I mimo tych wszystkich uproszczeń w konstrukcji świata, nierzadko mocno krzywdzących, a zawsze wynikających z przekonania, że chrześcijanin-Europejczyk jest lepszy od reszty świata.
Trudno. I tak oryginalne historie z Narni zdecydowanie przewyższają ich rozbuchane, przystosowane do gustów miłośników Petera Jacksona, hollywoodzkie ekranizacje. Bo są wdzięczniejsze i napisane z założeniem, że czytelnik doskonale sam sobie poradzi z odczytaniem opowiadanych historii. Nawet bardzo młody czytelnik.
PS. Opowieści z Narni dostałem od ojca, jak miałem jakieś 8 czy 9 lat. Musiałem wyleczyć wszystkie zęby i pozwolić sobie założyć aparat ortodontyczny, żeby je wyżebrać. Szczerze nienawidziłem dentysty i równie szczerze ufałem Aslanowi. Dziś już mu nie ufam, mam wrażenie, że trochę wyprowadził mnie w pole z tym swoim kategorycznym przymusem wiary w spełnienie jego obietnic, ale mimo wszystko historie z Narni przeczytałem synowi na dobranoc. Zajęło nam to dwa lata. W pierwowzór Aslana nie wierzę, ale wierzę w to, że warto opowiadać sobie dobre historie. Nawet, jeżeli niektóre ich fragmenty już mi się nie podobają i wymagają komentarza.
www.facebook.com/literaturasaute
Czy słyszeliście kiedyś o panu Kazimierzu Nowaku? Warto usłyszeć bo to wspaniała postać. Do niedawna prawie zapomniany, obecnie dzięki staraniom Łukasza Wierzbickiego, każdy ma okazję poznać historię pełnej przygód podróży Nowaka po Afryce. Kilka lat temu ukazała się wspaniała, przeznaczona dla starszego czytelnika książka Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd. Dla pasjonata podróży to pozycja obowiązkowa.
Od kilku dni mój Ancymon nie pozwala mi spać - uważa najwyraźniej, że środek nocy to doskonała pora na zabawę. Przy okazji nocnych harców nie zaszkodzi poczytać. A skoro mamy łączyć harce z lekturą to dlaczego nie poczytać o Kaziku harcującym po Afryce? Delektujemy się więc Afryką Kazika w dwojaki sposób - oboje cieszymy się lekturą a Bobo dodatkowo podgryza okładkę.
Afryka Kazika to zbiór króciutkich, bazowanych na reportażach opowiadań, napisanych bardzo prostym, przyjaznym dziecku językiem. Dzięki tej sympatycznej formie, solidnej bo twardej okładce i lekko dziwacznym ilustracjom mamy kawał dobrej literatury dla dzieci. Ta pozycja została już szeroko opisana na licznych blogach, portalach literackich i poleca ją fundacja Cała Polska Czyta Dzieciom. Nie bez powodu bo to po prostu świetna ksiażka. Do tomu dołączono mapę podróży Kazimierza Nowaka po Afryce więc dla starszych pociech można zorganizować interesującą lekcję geografii. Książka dostępna jest również w formie elektronicznej oraz jako audiobook. Dla każdego coś miłego.
Bardzo cieszą mnie inicjatywy takie jak ta, Łukasza Wierzbickiego. Od czasu pierwszej publikacji, poza Afryką Kazika, ukazały się między innymi: Polska Kazimierza Nowaka - przewodnik rowerzysty pióra Jacka Łuczaka - biografia podróżnika skupiona na "polskim" okresie jego życia, Afryka Nowaka Piotra Tomzy - opowieść o podróży po Afryce, jaką podjęli uczestnicy niezwykłego projektu rowerowego oraz ostatnio Kochana Maryś! Listy z Afryki. Tom I - zbiór listów do żony, które podróżnik wysyłał przez okres swoich afrykańskich wojaży. Ta ostatnia pozycja właśnie się ukazała a ponieważ już niedługo lądujemy z Ancymonkiem w Polsce, nie omieszkam splądrować księgarni...toż to musi być epistolograficzna uczta!
Bardzo zachęcam do zapoznania się z historią Kazimierza Nowaka, lekturą jego reportaży. Szczególnie w wersji dla dzieci. W końcu, kto powiedział, że tylko duzi ludzie mogą podróżować palcem po mapie?