Po prostu trudno sobie wyobrazić, żeby kobiety nie były niczyją własnością.
Autorka tej książki, że tak ładnie to ujmę, się nie pierdoli. Gdy my próbujemy uratować resztki zdrowego rozsądku zwane kompromisem aborcyjnym, Katha Pollitt sięga znacznie głębiej, do źródeł problemu. Nie bawi się w drobnicę, starając się uzasadnić potrzebę możliwości dokonania aborcji w przypadku gwałtu, ciężkiego uszkodzenia płodu lub zagrożenia dla zdrowia lub życia matki. Rozumie, że chodzi o coś znacznie więcej.
Bo wbrew tytułowi wcale nie jest to książka o aborcji, a raczej o prawach i pozycji kobiet we współczesnym świecie. Dyskusja wokół aborcji jest tylko symptomem poważniejszej choroby. Jak tłumaczy autorka, możliwość zakazywania i nakazywania, straszenia i kontrolowania, zrzucania winy i odmawiania pomocy daje siłę. A siła to władza. Pollitt słusznie przypomina, że w walce z prawem do aborcji rzadko chodzi rzeczywiście o życie, a najczęściej chodzi właśnie o władzę. W końcu mieć władzę nad czyimiś prawami reprodukcyjnymi, kontrolować najintymniejsze sfery życia człowieka, takie jak seks, płodność, liczba posiadanych lub nie dzieci – to mieć całkowitą władzę nad tą osobą. Autorka punkt po punkcie pokazuje hipokryzję, brak empatii i sprawiedliwości, wielokrotnie udowadniając, że aborcja to tylko jedno z narzędzi mających kontrolować kobiety jako słabsze i gorsze.
Przeciwnicy aborcji w jednym mają rację: prawa reprodukcyjne są dla kobiet kluczem do wszelkich innych wolności. Prawidłowo zauważają, że znaczenie kontroli urodzin i aborcji daleko wykracza poza kobiece zdrowie: dają one kobietom przynajmniej szansę na kształtowanie swojego życia. Ale według przeciwników aborcji nie ma w tym nic dobrego, bo kobiety – o ile są białe – mają rodzić dzieci.
Tak, jest to książka o kobietach. Kobietach, które – choć niektórym tak ciężko to pojąć – są też ludźmi. Tak, w XXI wieku dalej trzeba kopać się z koniem i udowadniać, że kobieta to też człowiek. Każda, a nie tylko biała i z klasy średniej. I to nie w jakimś „dzikim” kraju, ale w USA. Dlatego Pollitt z uporem przypomina, że kobiety też mają marzenia, plany, ambicje, potrzeby, że stanowią siłę roboczą i mają siłę nabywczą i że – co najważniejsze – mają rozum. Autorka jedynie wykorzystuje aborcję jako punkt wyjścia do szerszych rozważań o niesprawiedliwości, jaka codziennie spotyka tysiące kobiet, pokazując, że zakaz aborcji to tylko jedno z wielu narzędzi służących do zapędzenia kobiet tam, gdzie ich miejsce, czyli do kuchni. Boleśnie odsłania wszystkie absurdy postępowania konserwatystów – zachęcają do rodzenia, ale samotne matki lub wielodzietne wyzywają od pasożytów ciągnących kasę od państwa, nie wspominając już nawet, że największymi pasożytami są dzieci mniejszości; zachęcają do rodzenia, ale krzywo patrząc na kobiety, które oddały dziecko do adopcji, bo tylko bezduszna zdzira porzuca swoje dziecko; chcą ograniczyć liczbę aborcji, ale sprzeciwiają się antykoncepcji i edukacji seksualnej; nie widzą problemu w tym, że matka dwójki dzieci osieroci je, jeśli umrze w wyniku powikłań nieprawidłowo przebiegającej ciąży; albo gdy umrze, bo odmówiono jej leczenia, które mogłoby zaszkodzić płodowi; uważają w końcu, że kobieta nie jest dość dojrzała i rozsądna, by podjąć decyzję o aborcji samodzielnie i będzie jej potem żałowała, uważają jednak, że jednocześnie jest dość dojrzała i odpowiedzialna, by donosić i zajmować się dzieckiem niezależnie od chorób, biedy i innych czynników. Przepychają też jedyną, słuszną wizję macierzyństwa, wyidealizowanego, domowego i idealnego – z oczywistych względów niewiele mającego wspólnego z rzeczywistością.
Aborcja jest więc postrzegana jako ucieczka od odpowiedzialności, od bycia rozważną i wstrzemięźliwą. Ale kobiety poddają się aborcji właśnie dlatego, że urodzenie dziecka ma tak ogromny wpływ na ich życie i że bardzo poważnie podchodzą do obowiązków macierzyńskich.
Autorka pisze w końcu o podwójnych standardach i społecznych nierównościach, zaczynających się na samym języku – mężczyzna musi się wyszaleć, ale kobieta to zdzira; nie chciała zachodzić, to mogła się nie puszczać, teraz sama ma się zająć swoim problemem; kobieta ma być skromna i dziewicza, ale jednocześnie podporządkowywać się woli mężczyzny. Ma zaś przede wszystkim być gotowa do poświęceń, zawsze skupiona na zajmowaniu się innymi, zawsze przedkładająca dobro innych nad własne, nawet jeśli oznacza do śmierć. Bo wartość mają tylko męczennice, nie kobiety, które chcą same o sobie decydować (co ku zdziwieniu niektórych wcale nie oznacza puszczania się, a choćby pragnienie zdobycia wykształcenia czy niezależności finansowej). Nikt nie porównuje nastoletniego chłopca do nadgryzionego jabłka lub przeżutej gumy.
Nie oczekujemy przecież, że mężczyzna, który przypadkowo zapłodnił kobietę, rzuci wszystko, zrezygnuje z marzeń i zgodzi się na życie pełne trudów, aby współuczestniczyć w wychowaniu dziecka. Niestety, młody człowieku – nici ze studiów, ale może uda ci się załapać na jakieś kursy, kiedy dziecko pójdzie już do szkoły. Jeśli kobieta zechce oddać dziecko do adopcji, nie będziemy nękać i poniżać biologicznego ojca z powodu niechęci do przyjęcia dziecka i zachowania go w rodzinie pochodzenia. Nie ma nawet prawnego obowiązku, by mężczyzna, który zapłodnił kobietę, zapewnił jej wsparcie finansowe na czas ciąży i porodu, mimo że brak pieniędzy to jeden z powodów decydowania się na aborcję, a stres w ciąży to znacząca przyczyna poronień i przedwczesnych urodzeń.
Największa zaleta tej książki jest jednocześnie jej największą wadą. Oczywiście świetnie, że Pollitt postanowiła rozszerzyć perspektywę i przedstawić aborcję jako zaledwie jeden z elementów pokazujących wciąż niższą pozycję kobiet w społeczeństwie. Dzięki temu jej książka jest bardziej uniwersalna. Jest głosem w obronie wszystkich kobiet, nie tylko tych, który aborcji chciały lub musiały dokonać. Przypomina nie tylko o prawach reprodukcyjnych kobiety, ale też o prawie do ochrony zdrowia, równej płacy, równego traktowania czy zwykłego, ludzkiego szacunku. Zresztą z wieloma obserwacjami i poglądami Pollitt się zgadzam. Problem polega na tym, że sięgając po tę pozycję chciałam przede wszystkim przeczytać o aborcji. To nie tak, że książka dotyczy jej tylko w niewielkim stopniu. Gdybym tak powiedziała, skłamałabym. Autorka sięga nawet po jedną z moich ulubionych form dyskusji, czyli obala kolejno różne mity, cytując kuriozalne wypowiedzi lub przekonania przeciwników aborcji. Problem polega na tym, że zdarzało mi się w internecie czytywać analizy znacznie bystrzejsze, złośliwsze, bardziej w punkt. Pollitt niby rozprawia się z mitami, ale nie tak dosadnie, jakby mogła. Przedstawia słuszne argumenty i przykłady, ale przyjęta forma tej książki, by pisać o kobietach w szerszym kontekście, sprawia, że ciągle troszeczkę odbiega od tematu. Chyba po prostu zabrakło mi szczegółowej analizy problemu ze strony medyczno-biologicznej, a nie tylko socjologiczno-filozoficznej. Zabrakło mi tego bardziej skupionego ujęcia, na które liczyłam, co nie znaczy, że nie znajdziemy tu szeregu błyskotliwych uwag i słusznych analiz.
Książka dotyczy USA, ale zaskakujące, jak sytuacja po drugiej stronie oceanu przypomina tę w Polsce. Są pewne drobne różnice, np. autorka często mówi o dyskryminacji rasowej, co w Polsce w kontekście aborcji z oczywistych powodów się nie pojawia. Wspomina o prawie do broni, co też należy do specyfiki tamtego kraju. Zaś mówiąc o in vitro, Pollitt twierdzi, że ludzie wierzący w godność człowieka od momentu poczęcia nigdy nie protestowaliby przeciw tej metodzie, mającej przecież dać rodzicom dziecko. Dla niej takie wypowiedzi przeciwników aborcji byłyby absurdem, w Polsce zaś są codziennością… poza tym jednak podobieństwa są uderzające. Wpływ religii i prywatnych poglądów polityków oraz lekarzy staje na drodze kobiet do samostanowienia, zagraża ich zdrowiu i życiu. Różne osoby publiczne wypowiadają się na temat w skandaliczny sposób. Przepychane są ustawy, które w poszczególnych stanach chyłkiem wprowadzają zakaz aborcji. Lobby przeciwników aborcji krzyczy głośno o rodzeniu dzieci, jednocześnie nie oferując ciężarnym ani matkom żadnego wsparcia (ba, obcinają fundusze programów taką pomoc świadczących). W cudownej krainie wolności wcale nie jest tak dobrze, jakby się mogło wydawać. Przeciwwagą dla Polski w kwestii aborcji wcale nie jest USA – to Europa Zachodnia jest stawiana jako przeciwwaga dla Polski i USA.
Co należy powiedzieć, Pollitt na każdym kroku podkreśla niezwykłą wartość macierzyństwa. Może się to w pierwszej chwili wydawać sprzeczne, ale właśnie dyskusja o aborcji jest najlepszym forum do przypomnienia jak wielką radością, ale też obowiązkiem jest macierzyństwo. Macierzyństwo świadome, pewne, odpowiedzialne. I jak wielkimi bohaterkami są matki, tak często niedoceniane, spychane na bok społeczeństwa, pogardzane. Jak mówi Pollitt, tzw. obrońców życia interesuje tylko płód, bo jak już się urodzi, to jakoś to będzie. Ją interesuje to, co dzieje się dalej, bo w końcu macierzyństwo nie kończy się na urodzeniu, tak jak ojcostwo nie kończy się na zapłodnieniu. I to jest najważniejsza nauka, jaka powinna z tej książki płynąć.
Książkę Pollitt mogę polecić trochę jako głos w sprawie aborcji (przede wszystkim dużo tu statystyk i wyników badań), ale przede wszystkim jako lekturę głęboko feministyczną, przypominającą jak wiele jeszcze zostało w kwestii równouprawnienia. Lekturę ponurą, ale też jakoś dającą nadzieję i mentalne wsparcie w czasach, gdy Polki muszą wychodzić na ulicę z wieszakami na transparentach.