In 2017, this book apparently became the first novel (though more of a novella really, clocking in around 180 pages) from Guinea-Bissau to be translated into English. It doesn’t do too well in the storytelling department, and despite being first published in 1995 it is a simplistic criticism of Portuguese colonialism (Guinea-Bissau became independent in 1973-1974), so I can see why there wasn’t a rush to translate. But of course there’s something to be said for reading voices from a particular place even if their literary merits are weak.
There will be SPOILERS below, though no more than are found in the book description (which gives away most of the story).
The book begins with a teenage girl, Ndani, traveling from her village to the capital city, Bissau, with hopes of becoming a domestic servant in a Portuguese home. After a few chapters, it skips abruptly to a village chief, smarting over an insult from a colonial official and thinking at great, repetitive length about the paramount importance of thinking. The stories come together when the chief marries Ndani (who has somehow learned to be a great lady by being a housegirl, yet is somehow the only such woman available even though the earlier chapters show that there are plenty of housegirls, and Ndani is not the brightest bulb on the tree). Then she falls in love with a local teacher, a young man trained by priests but questioning the righteousness of colonial rule. Tragedy, naturally, ensues.
The story is kind of a mess, unfortunately. It skips long periods of time without giving any sense of what Ndani’s life was like in the interim, leaving unanswered questions in its wake. Ndani’s abrupt shift from housegirl to fancy lady is not particularly convincing, nor did I find her cheerful willingness to jump right into sex believable from a woman whose only sexual experiences were rape. There’s a prophecy about Ndani that causes people to shun her, until they don’t, with no reason I could see for the change of heart other than that this plot device was no longer needed. Being in the chief’s head is tedious due to the long-winded repetition, and the teacher’s realization that the reality of colonial rule is inconsistent with Christian principles is painfully obvious; decades after colonial rule ended, I doubt this was a new idea to the book’s readers.
The translation is fairly smooth, but a number of words and concepts are left untranslated, and these are not always immediately obvious from context; most of these words appear to be from a local African language and were probably untranslated in the Portuguese original too, but a glossary would help foreign readers understand the references to local culture better.
Ultimately, this is a fairly quick and easy read, but the simplistic political commentary dominates over the story; I missed more of Ndani’s life than I saw, never got to know who she was as a person, and had no particular reason to care about her or anyone else in the story (her mistress was perhaps the most interesting character to me - a Portuguese woman who, after a near-death experience, devotes herself to "improving the natives" - but this character doesn't have the space to fully develop). I wouldn’t recommend this one unless you are specifically looking to read a book from Guinea-Bissau. If you are, this is a readable option.
Gdy tylko zobaczyłam tą książkę w kiosku, jako dodatek do jakiegoś kobiecego magazynu, wiedziałam, że ta książka mi się spodoba. I nie pomyliłam się. Pochłonęłam ją w kilka godzin. Zaczęłam dość późno, przez co zamiast iść spać, czytałam dalej. Bo byłam zaciekawiona, zaintrygowana, zafascynowana historią.
Ok, przyznam, iż kilka rzeczy mnie w ogóle nie zaskoczyło. Przede wszystkim pewne rozwiązanie sytuacji zostawione na koniec, które miało chyba dać efekt "wow, to niemożliwe". Akurat tą jedną rzecz podejrzewałam od początku. Ale może oglądam za dużo thrillerów, choć ostatnio przyznam, iż ten gatunek jakoś omijam. Nie celowo, ale zawsze się trafi coś innego do oglądnięcia, przeczytania. Coś, co chciałam poznać już wcześniej. Ale nadal lubię thrillery, ten dreszczyk emocji, który towarzyszy mi podczas lektury. Tutaj towarzyszył mi przez cały czas.
Akcja rozgrywa się w czasie rzeczywistym, ale nie brakuje też retrospekcji. Bohaterką, która jest też narratorem jest Sara - jedna z dziewczyn porwanych przez psychopatę. Wydarzenia mają miejsce dziesięć lat po uwolnieniu się dziewczyn z rąk człowieka, który je przetrzymywał w piwnicy. Sara wciąż nie pogodziła się z przeszłością. Nagle przyszedł czas, by znów zajrzała do wspomnień i wróciła do traumatycznych przeżyć.
Lekturę przeczytałam bardzo szybko. Ma prosty język. Fabuła wciąga już od pierwszej strona. Historia jest ciekawa. Czytamy nie tylko o tym, co się wydarzyło, co się dzieje w czasie rzeczywistym, ale poznajemy też Sarę, jej lęki, jej traumy. Sara jest dziewczyną, której od początku się współczuje. Jej lęki są zrozumiałe, przez to, co przeszła. Czułam w stosunku do niej przede wszystkim współczucie. Całkiem inaczej miałam w stosunku do dziewczyn, z którymi była w piwnicy. Owszem, im też współczułam. Ale przede wszystkim cieszyłam się, że potrafiły wrócić do normalnego życia, choć to na pewno było trudne, bardzo trudne.
Fabuła trzyma w napięciu. Przeszłość jest ciekawa, ale teraźniejszość jest pełna akcji i niebezpieczeństwa. Każdy krok Sary wzbudzał u mnie niepokój. Czułam, że coś się wydarzy niedobrego. Naprawdę się bardzo wciągnęłam w historię, która pokazuje, iż czasem choć robimy wszystko, co ma nas uchronić od niebezpieczeństwa, i tak wpakowujemy się w kłopoty. Sara i Jennifer działały według schematów, które mają im przynieść bezpieczne życie. Miały zrobioną listę "Nigdy", czyli w punktach wypisały, co nigdy nie mogą zrobić. A i tak trafiły w ręce psychopaty.
Retrospekcji nie było tak dużo jak myślałam, że ich będzie. Jednak każda z nich pokazywała grozę, w której dziewczyny się znajdowały. Opisy tortur nie były dokładnie opisane. Lecz to nie wystarczyło, by wyobraźnia nie dodała obrazów dziewczyn przeżywających piekło. Aż dziwne, że nie śniły mi się koszmary.
Jeśli chodzi o postać psychopaty. Idealnie wpasowuje się w schemat, który mam w głowie, gdy myślę o takich osobach. Na zewnątrz idealny: sąsiad, pracownik, przyjaciel. Potrafi sprawić, że ludzie go lubią słuchają. Zaś wewnątrz zamienia się potwora. Nikt z otoczenia nie pomyślałby sobie, że ta osoba potrafi nadawać cierpienie, ból. Nikt nie wpadłby na to, że taka osoba kogoś przetrzymuje. Właśnie taki jest psychopata z książki. Idealnie wpasowujący się w opinię o psychopatach. Co najgorsze, nie miał na tyle traumatycznych przeżyć, by go móc jakoś usprawiedliwić. Po prostu był zły, miał chore fantazje, które zechciał realizować.
Książkę polecam. Dużo czasu się przy niej nie traci. Świat wykreowany przez autorkę jest wciągający, bohaterowie ciekawi. I choć czasem dzieją się w niej nieprawdopodobne zdarzenia, ja na nie nie zwróciłam uwagi, gdyż była ona zbyt pochłonięta wydarzeniami, które właśnie poznawałam.
- Jak to: zniknął?
- Tak po prostu. Wziął – i zniknął.
- Ludzie nie znikają tak po prostu – odparowała kategorycznym tonem. – Przeprowadzają się, wyjeżdżają, ukrywają się przed komornikiem, czasem, owszem, lądują w dole z wapnem, ale nie znikają tak po prostu, sami z siebie.
„Siła niższa”, dalszy ciąg świetnej powieści „Dożywocie”. Czekałam na tą książkę z utęsknieniem, biegłam do księgarni na złamanie karku i na pogwałcenie pomarańczowego światła, i co? Spędziłam z tą książką grubo ponad miesiąc. Nie przeczytałam jej na jednym wdechu, nie zarywałam nocek, nie oplułam ani razu kartek ze śmiechu. Mimo to, „Siła niższa” dostaje ode mnie dumne cztery gwiazdki na możliwych pięć.
Język Ałtorki jak i bohaterowie okazali się być na całkiem niezłym poziomie, trafiło się też kilka zabawnych anegdot, ale bez szału, bez przesady, bez należytej ilości – dużej. Szkoda. Ałtorka bardzo dobrze natomiast (w mojej niepodpartej doświadczeniem ocenie) opisała ciążę, poród, samą istotę macierzyństwa, zachowawszy przy tym typowy dla siebie humor, z lekkim zadatkiem wczesnej paniki.
Akcja w książce jakaś jest, ale nie gna zbyt szybko. Można poczuć się normalnymi bywalcami tego „normalnego” świata. Powroty dawnych, przybywanie zupełnie nowych, ciągła bytność głównych bohaterów – elegancko, tak być powinno!
Nie ma już Lichotki, to i dożywocie inne. Ot, życie.
Potrafiłbym pisać jak Szczęsny, ale... z braku lepszego słowa powiedzmy, że myśleć... Cóż. Myśleć jak Szczęsny potrafił tylko sam Szczęsny. A i on miewał z tym spore problemy.
- No to może za Thora?
- Och, Thor byłby zbyt oczywisty. Poza tym – odchrząknął nie bez skrępowania – ostatnio trochę zaniedbałem sześciopak.
- No co ty? – Konrad zrobił wielkie oczy. – Przecież ty pakujesz nieustannie! Jak nie sernik, to pączki!
Paciorkowe oczka niespiesznie, lecz nieubłaganie wwiercały się w jego niskopienne jestestwo, docierając jak po sznurku do najskrzętniej skrywanych tajemnic. Wiem, o czym marzysz, kiedy nikt nie patrzy, mówiły. Wiem, czego się lękasz, gdy w środku nocy zakopujesz stopy głęboko pod kołdrą.
- Krew z mych lędźwi! – rozczulił się Szczęsny, pęczniejąc z dumy nad telefonowym Niebożątkiem, aż mu się ektoplazma zapowietrzyła.
- No, jak z lędźwi, bratku, to raczej nie krew...
Tymczasem wprawne oko Carmilli, otaksowawszy rozradowanego Pawła, szybko wychwyciło kluczowe szczegóły – ogólną bladość wbrew słonecznej pogodzie, zmierzwiony włos, przekrwione białka, a na pomiętej koszulce niedoprane plamy po materii organicznej, w których pochodzenie żaden człowiek przy zdrowych zmysłach wolałby nie wnikać. Krótko mówiąc, stał przed nimi młody rodzic na krawędzi wytrzymałości, skrywający ogrom swego niewyspania i przytłoczenia nadmiarem wszystkiego za odrobinę zbyt szerokim uśmiechem.