Lot nad krawędzią świadomości...
Że nie byłem fanem trzeciego tomu opowieści o Sebastianie Bergmanie - to nic dziwnego, bo był bardziej niż kiepski. Jednak kończąc (z trudem) ów niesłynny “Grób w górach” miałem nadzieję, że drastyczny cliffhanger zastosowany przez autorów ma cel i sens, i że spowoduje, że przygody policjantów i psychologa powrócą na tor znany z pierwszych dwóch epizodów.
Nadzieja wiadomo czyją jest matką. Seria o Bergmanie zaczyna przypominać telenowelę, w której złotą zasadą jest jedno poważne zdarzenie na epizod. Fajna sprawa, jeśli pojedyncze odcinki trwają w porywach do 12 minut i oglądamy je w odstępie 24 godzin. Gorzej, jak jest to seria książek, które wychodzą co około dwa lata.
Autorzy wciąż opowiadają o postaciach, które tak polubiliśmy w “Ciemnych sekretach” i “Uczniu”. I nie można powiedzieć, że idzie im to źle. Ale polot i lekkie pióro znikły, bo naprawdę pojedyncze losy bohaterów, a także sama historia kryminalna to poziom zupełnie podstawowy, klasyka, rzecz prosta i nieskomplikowana. Co prawda końcówka książki i tak potrafi zaskoczyć, co jest świetne i daje nadzieję (tak, wiem, jak jest z tą nadzieją), ale ogólne wrażenie z lektury “Niemowy” to krótko: niedosyt. I przerost formy nad treścią. Fragmenty pisane przez mordercę raczej nudzą i niestety zdradzają jego tożsamość o wiele za wcześnie, z kolei momenty prowadzone przez tytułową “niemowę” oferują zbyt wiele zbędnej egzaltacji, przez co zmiany zachodzące w postępowaniu Bergmana nie mają takiego wydźwięku, jaki mieć powinny.
Najbardziej boli, że wszystko stoi w miejscu. Na tle zbrodni są bohaterowie, którzy mają swoje życie, ale ono rozwija się właśnie w serialowym tempie: cały czas nic, nagle “trach-ciach”, wreszcie robi się ciekawie, i co? I kolejny cliffhanger i do widzenia za jakiś czas. To zły sposób, to marnotrawienie postaci, które mogą być bardziej interesujące, to po prostu pisanie bez wysiłku, chwilami wręcz po linii najmniejszego oporu. Także wciąż czekam na powrót do formy znanej z debiutu.
Den stumma flickan
Czarna Owca 2015
Siedemnasty tom kocich opowieści to bowiem historia amerykańskiej kolei w pigułce. Tym ciekawsza, że jak się okazuje, opowiadająca również, a może nade wszystko, o jej zaskakujących ofiarach.
Odrestaurowany parowóz, zakupiony przez Floyda Trevelyana, lokalnego biznesmena, jest najnowszą atrakcją Moose County. Czarny korpus, mosiężne okucia połyskujące w słońcu, sześć potężnych kół i dym buchający z lejkowatego komina – właśnie tak prezentuje się najnowsza mieszkanka sąsiadującego z Pickax Sawdust City; słynna lokomotywa parowa numer dziewięć, zwana pieszczotliwie „Dziewiątką”. Jednak powszechna ekscytacja zabytkowym pojazdem znika, kiedy państwowa komisja finansowa wydaje decyzję o zamknięciu Spółdzielni Kredytowej Trevelyana. Aktywa zostają zamrożone do momentu wyjaśnienia sprawy, zaś sam Floyd Trevelyan zostaje oskarżony o defraudację. Rzekomo zniknęły miliony dolarów należących do jego klientów. Zniknął też prezes instytucji oraz jego sekretarka. Jednak Qwill nie wierzy, że Trevelyan byłby w stanie porzucić swoje kolejowe cacko. Wraz z Koko i Yum Yum postanawia dowiedzieć się, gdzie tak naprawdę podziewa się prezes…
Kot, który pchnął śledztwo na właściwe tory (1995) to dziwna jak na tę autorkę powieść. Zagmatwane śledztwo, niejednoznaczny motyw, enigmatyczne wyjaśnienie w finale – nic, czego można by się po Lilian Jackson Braun spodziewać. Brak klarownego zakończenia rekompensuje paleta ciekawych postaci. Pisarka wprowadza nas w codzienność mieszkańców okolicznego Sawdust City, a zwłaszcza w życie bogatej rodziny Trevelyanów, mimochodem potwierdzając powszechnie znaną prawdę, że pieniądze szczęścia nie dają. Niekwestionowaną gwiazdą siedemnastego tomu cyklu jest Celia Robinson – emerytka poznana przez Qwilla podczas jego śledztwa w sprawie samobójstwa Euphonii Gage (Kot, który myszkował w szafach). Nobliwa pani, nakłoniona przez dziennikarza, przeprowadza się na stałe z Chicago do Pickax. Muszę przyznać, że szalenie przypomina mi ona nieobecną już niestety na kartach powieści Amerykanki panią Cobb. Tyle jeśli chodzi o sympatie. Antypatie? Jest jedna. Coraz bardziej mam dość Polly Duncan. Irytuje, przeszkadza, jest taka… nie na miejscu. Zupełnie nie pasuje mi do Qwillerana.