
Wyobraźcie sobie, że idziecie do fryzjera z głową pełną pomysłów na nową fryzurę. Siadacie na fryzjerskim fotelu, oczekując od fryzjera, bądź fryzjerki, realizacji pomysłów, które zakłębiły Wam się w głowie. Ewentualnie czekacie na fachową poradę dotyczącą doboru fryzury, w której będziecie najkorzystniej wyglądać. Fryzjer spełnia Wasze oczekiwania i wychodzicie z salonu z nową, idealnie do Was dopasowaną fryzurą. O ile fryzjer jest specjalistą w swoim fachu, a nie zawsze tak jest. Nikt jednak nie zabierze Wam prawa do realizacji nawet najbardziej szalonych fryzjerskich pomysłów. Natomiast w Korei Północnej to by nie przeszło. Koreańczyk idący do fryzjera ma do wyboru ograniczoną liczbę fryzur, w których może bezpiecznie poruszać się po ulicach. W każdym salonie fryzjerskim wiszą plansze z dopuszczalnymi strzyżeniami, bądź upięciami włosów. Kobiety mają ich do wyboru osiemnaście, a mężczyźni dziesięć. Jak się jednak nietrudno domyślić, ingerencja państwa w prywatne życie obywateli Korei Północnej nie ogranicza się tylko do zaleceń fryzjerskich. Christian Eisert w książce „Tydzień w Korei Północnej. 1500 kilometrów po najdziwniejszym kraju świata” tropi również inne absurdy (np. kryterium dopuszczającym kobietę do zawodu policjantki jest uroda), w które obfituje życie każdego mieszkańca tego najbardziej hermetycznego kraju na ziemi.
Ale co tak naprawdę wiemy o życiu mieszkańców Korei Północnej? Okazuje się, że niewiele. Media co jakiś czas donoszą o egzekucjach i ofiarach reżimu, na którego czele stoi Kim Dzong Un, ale realne życie zwykłego Koreańczyka jest dla nas niedostępne. Z jednej strony nie może on opuścić swojego kraju, z drugiej każdy obcokrajowiec, który wybiera się na wycieczkę do Korei Północnej, ma uniemożliwiony kontakt ze zwykłymi mieszkańcami, co doskonale pokazuje książka Eiserta. Autor jest niemieckim komikiem, który wraz z przyjaciółką wybrał się do kraju, gdzie za nawet niewielkie przewinienie grozi kara śmierci. Christian Eisert wychowywał się w NRD, gdzie był świadkiem szkolnych delegacji z reżimowego kraju. To głównie wspomnienia związane z delegacjami zmotywowały go do przedsięwzięcia podróży. Kontakt ze zwykłymi mieszkańcami Korei utrudniają opiekunowie, którzy przydzielani są każdemu turyście. Turysta nie może poruszać się gdzie chce, lecz musi podążać za przewodnikami-opiekunami, którzy mają ściśle określony harmonogram i listę miejsc, które zwiedzający może zobaczyć. Zwykle są to przybytki związane z obecnym i poprzednimi przywódcami Korei Północnej. Przewodnicy według najściślejszych propagandowych wytycznych opowiadają zwiedzającym o tym, jak to kraj pławi się w dobrobycie, a wszystko to dzięki geniuszowi przywódczemu Kim Dzong Una i jego poprzedników. Szlak turystyczny oraz opowieści przewodników mają na celu roztoczyć przed cudzoziemcami idylliczną wizję kraju, który właśnie zwiedzają. Wraz z Eisertem i jego przyjaciółką wspólnie podążamy tym szlakiem. Zaglądamy do pokoi hotelowych – często nie pierwszej czystości – do kawiarń, w których z jednej torebki herbaty robi się kilkanaście kubków napoju, czy folklorystycznego zajazdu, w którym autor wraz z przyjaciółką są zmuszeni spędzić niewygodną noc śpiąc na macie wyłożonej na twardej podłodze. Czytając mamy wrażenie, że poruszamy się po sztucznej przestrzeni, oglądanej dodatkowo przez szybę. Na każdym kroku czuć fałsz i próbę zamydlenia oczu.
Czy taka wyprawa do Korei Północnej jest w ogóle ciekawa? Na pewno nie, ale sposób, w jaki Eisert prowadzi narrację, sprawia, że książkę czyta się z zainteresowaniem. Autor pojechał na wycieczkę przygotowany i obeznany w historii Korei, stąd w wielu miejscach przerywa narrację relacjonującą, aby dodać dygresje i komentarze – kiedy przewodnik opowiada o danym obiekcie, dokonując propagandowej idealizacji, autor przedstawia czytelnikowi faktyczny stan rzeczy. W kontaktach autora z przewodnikami wychodzą także drastyczne różnice kulturowe, objawiające się między innymi zupełnie innym poczuciem humoru. Korea Północna jawi się w książce Eiserta jako kraj absurdów, ale także jako kraj smutny, bo pozbawiony dziedzictwa kulturowego. No bo co to za dziedzictwo, kiedy w bibliotekach, które odwiedził autor, królują propagandowe dzieła Kim Ir Sena, Kim Dzong Ila i ostatniego przywódcy Korei, Kim Dzong Una, a wszelka sztuka opiewa jedynie wielkich przywódców? Kończąc książkę, czytelnik pozostaje z dziwnym uczuciem smutku i niedowierzania, jak można w dzisiejszych czasach tak odseparować naród i hermetycznie go zamknąć.
Czy po lekturze książki Christiana Eiserta ma się ochotę na wycieczkę do Korei Północnej? Absolutnie nie. Podróż niemieckiego komika sprawia wrażenie oglądania zwiedzanego kraju przez szybę. Stale trzeba się pilnować, aby nie przekroczyć wytycznych przekazanych przez opiekunów-przewodników. Brak jakiejkolwiek samodzielności w zwiedzaniu, ograniczanie kontaktu z mieszkańcami Korei, zupełnie zniechęca do wybrania się w podróż. Autor robi, co może, aby uatrakcyjnić relację: dodaje dygresje, buduje napięcie, przytacza rozmowy, i trzeba przyznać, że robi to skutecznie, bo mimo że po lekturze nie poczujemy sympatii do zwiedzanego przez niego kraju, to przynajmniej nie pozostaniemy z poczuciem zmarnowanego na książkę czasu.