logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: Don-Kichot-i-Sancho-pansa
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
review 2016-03-03 18:28
Niemieccy pisarze nie potrafią się śmiać
Wiolonczelistka - Michael Krüger

Współczesny postawangardowy kompozytor, zbijający niezłe kokosy na tworzeniu muzyki do seriali telewizyjnych, staje w obliczu niesłychanego dylematu – czy piękna młoda dziewczyna, która się wprasza do jego mieszkania, może być przypadkiem jego córką? Nie jest to całkiem nieprawdopodobne, gdyż kompozytora łączył niegdyś z jej matką, olśniewającą węgierską artystką, bardzo intensywny romans. Jak poradzić sobie z tak dwuznaczną sytuacją – zwłaszcza, że wszyscy wokół uważają dziewczynę za młodziutką kochankę muzyka? Co gorsza, Judith robi wszystko, by podsycać erotyczne napięcie. Pełna humoru pikanteria – tak głosi cytowana na okładce niemiecka gazeta „Passauer Neue Presse”. Czy można się jej oprzeć?

 

Niestety, Wiolonczelistka Michaela Krügera zapowiada się nieźle, ale rozczarowuje pod każdym względem. Zapowiadanej na okładce pikanterii jest tyle, co na lekarstwo (są ukłony dla autora Lolity w relacjach bohatera z matką i córką, ale to tylko cień narracji Nabokova). Natomiast fabuła co chwila grzęznie w intelektualnych dysputach na temat muzyki współczesnej, literatury i kultury. W związku z czym powieść staje się trochę nudnawym rozliczeniem ze spuścizną pokolenia ’68 (tego paryskiego ’68) i pełną humoru pikanterię trafia szlag.

 

Recenzja ukazała się na: Literatura sautée

Source: www.literaturasautee.pl/wiolonczelistka-krueger
Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2016-02-27 09:01
Stary album ze zdjęciami
Wyjechali - W.G. Sebald

Cztery opowiadania złożone z oszczędnych, po niemiecku drobiazgowych zdań, w których właściwych znaczeń opowiadanych historii trzeba się domyślać na podstawie dyskretnych aluzji. Warto jednak przyjrzeć im się z bliska, tak jak przedrukowanym w książce rysunkom i fotografiom, bo kryją w sobie opowieści o ludzkich losach, krzywdzie i zapomnieniu. A to może być najlepszą przestrogą przed obojętnością na zło.

Źródło: http://www.literaturasautee.pl/sebald-wyjechali/

 

Sfałszowane zdjęcie z w Würzburga - Sebald, Wyjechali

Sfałszowane zdjęcie z 1936 r. - palenie książek w Würzburgu (Sebald, Wyjechali)

Source: www.literaturasautee.pl/sebald-wyjechali
Like Reblog Comment
review 2014-08-26 09:47
Italo Calvino's Finest Hour, czyli „Niewidzialne miasta”
Niewidzialne Miasta - Italo Calvino,Alina Kreisberg

Czapki z głów przed mistrzem postmodernizmu! Italo Calvino jest jednym z Największych, czy się to jego czytelnikom podoba, czy nie. Podobne do powyższych zdania zazwyczaj są używane jako klisze, świetnie nadające się na wstęp do recenzji tekstu, którego nie wypada nie hołubić, nawet, jeśli nie znalazło się w nim nic ciekawego. Na przykład do książki Jeśli zimową porą podróżny, której z całego serca nie znoszę. Dlatego zacznę nieco inaczej.

 

Nie lubię Italo Calvino, jego intelektualnej pozy, snobistycznego zadęcia i statusu Mistrza, który miał – niestety - świadomość, że mistrzostwo osiągnął. Mniej więcej taki sam problem mam z innym Wielkim Dwudziestowiecznym Pisarzem, Czesławem Miłoszem. Z Calvino jest jeszcze taki problem, że akurat tego pisarza wypada wielbić, bo jest jednym z geniuszy postmodernizmu. Z Miłoszem mamy spokój, bo na szczęście autor Campo di Fiori jest passé. Natomiast nie lubić Italo Calvino jest zupełnie nie na miejscu. Trudno. Będę się upierać – Jeśli zimową porą podróżny jest śmiertelnie nudne, a sławna gra z czytelnikiem w ogóle mnie nie bierze.

 

Zupełnie inaczej jest z Niewidzialnymi miastami. To drugi legendarny tekst włoskiego pisarza. Zbiór 55 opisów wyimaginowanych miast plus domniemana rozmowa Marco Polo z mongolskim władcą, Kubłaj-chanem. Łącznie 130 stron tekstu, w którym nie ma ani jednego zbędnego słowa. Można powiedzieć, że Niewidzialne miasta są dokładną odwrotnością książki Jeśli zimową nocą podróżny, która była programowo przegadana, a z opowieści nic nie wynikało. Tutaj mamy ekstrakt poetyckiej prozy, niesamowitej wyobraźni pisarza i zdumiewającej do dziś oszczędności słowa. Dlatego Niewidzialne miasta świetnie komponują się z Fikcjami Borgesa. I z pewnością im dorównują.

 

Przykład? Niech to będzie Argia, jedno z moich ulubionych miast Italo Calvino. Argia różni się od innych miast tym, że zamiast powietrza ma ziemię. Ulice są całkiem zakopane, pokoje – zapełnione gliną aż po sufit, na schodach opierają się drugie, odwrócone schody, nad dachami ciążą warstwy skalistego gruntu, jak nieboskłony nad chmurami. Nie wiemy, czy mieszkańcy mogą się poruszać po mieście, poszerzając podziemne chodniki, wydrążone przez robaki, i szczeliny, w które wciskają się korzenie drzew: wilgoć rozkłada ciała i niewiele pozostawia sił; lepiej więc leżeć bez ruchu, zresztą i tak jest ciemno. Calvino jest mistrzem skrótu, a jego paradoksalne konstrukcje myślowe mogłyby zawstydzić niejednego twórcę sf lub fantasy. A do tego jest niesłychanie precyzyjny w wypełnianiu treścią tworzonych przez siebie teorii dotyczących nowej literatury. Na przykład tych dotyczących wzajemnej odpowiedniości słowa, myśli i dźwięku. To właśnie decyduje o pięknie Niewidzialnych miast.

 

I właściwie mógłbym skończyć tak, jak większość recenzentów tej książki – że powinienem przywołać tu jakikolwiek inny fragment tekstu niż ten, który zacytowałem, bo wszystkie są równie doskonałe, a w gruncie rzeczy Marco Polo opowiada Kubłaj-chanowi o jednym tylko mieście zamiast o pięćdziesięciu pięciu, choć właściwie to o żadnym z nich. Mógłbym też wspomnieć o tym, że na samym końcu książki jest przecudownie zbanalizowany przez wszystkich wielbicieli Calvino banał o piekle, w którym żyjemy na co dzień. Ale wtedy mój Czytelnik mógłby pomyśleć, że próbuję go wrobić w fabułę Jeśli zimową nocą podróżny, a przecież jestem za cienki w uszach na te zawody.

 

PS. Wszystko pięknie, ale tym razem wydawnictwo W.A.B., które wznowiło Niewidzialne miasta, niespecjalnie się popisało. Książka wydana jest w serii z Don Kichotem i Sancho Pansą, które jeszcze do niedawna kojarzyło się z literaturą mało znaną, przeważnie z odległych nam kulturowo regionów, ewentualnie z genialnymi pisarzami europejskimi, na które Wydawnictwo W.A.B. zdobyło wyłączność, ale to nawet dobrze, bo są tego warci. Ostatnimi laty seria mocno obniżyła loty, ale jednak wznowienia książek doskonale polskim czytelnikom znanych, a wydawane jak nowości to prawdziwy strzał w stopę. Co innego Marcovaldo, bo polskiego tłumaczenia tego tekstu przed ubiegłoroczną edycją W.A.B.-u nie było.

 

Pewnie, że warto wznawiać Italo Calvino, ale wydawanie jako nowość tekstu, który od lat kurzy się w co drugiej bibliotece, bez szarpnięcia się na dobre posłowie albo tekst krytyczny (o który Niewidzialne miasta aż się proszą), jest marnowaniem okazji na ukazanie go w pełniejszym blasku. Bo elegancka okładka nie wystarczy, by wydać 32,90 na książkę, którą można mieć z giełdy staroci za pięć zeta. Zawartość nowej edycji jest identyczna ze starymi wydaniami Niewidzialnych miast. Przypuszczam, że z Jeśli zimową nocą podróżny jest tak samo. Przypuszczam, bo książka była zazdrośnie zaprasowana w folię. Czy na pewno tędy droga?

 

 

 

www.facebook.com/literaturasaute

Like Reblog Comment
review 2014-08-14 17:27
O tym, jak stereotypowe uproszczenia psują nawet najlepsze historie
Joe Speedboat - Tommy Wieringa,Małgorzata Diederen-Woźniak

Joe Speedboat to całkiem niezła opowieść o dojrzewaniu, inicjacji i walce z przeciwnościami losu. Narracja trzyma w napięciu, bohaterowie są wyraziści, łatwo ich polubić, a nawet trochę się z nimi zidentyfikować. Dlatego powieść holenderskiego młodego pisarza, Tommy'ego Wieringi, mogłaby śmiało zostać zekranizowana w konwencji filmów typu Co gryzie Gilberta Grape'a albo nawet Arizona Dream. Bohater tytułowy swoją niezgodę na zastany kształt świata wyraża np. konstruując samolot (zastosowanie praktyczne – podglądanie sąsiadki, która podobno lubi się opalać nago) albo biorąc udział w rajdzie Paryż-Dakar jako kierowca odpowiednio podrasowanej koparki. Takich oryginałów jest w powieści więcej – np. Egipcjanin, który konstruuje łódź dla swojej narzeczonej, jako prezent ślubny. Jak się jednak okazuje, bohater odpłynie na niej w siną dal i nigdy nie wróci. Prawda, że trochę jak w Arizona Dream?

 

Wieringa otrzymał mnóstwo entuzjastycznych recenzji za sposób ukazania w tej książce kalectwa – daleki od szablonu, a zarazem bardzo przekonujący. Główny bohater powieści, Franek, porusza się na wózku i nie jest w stanie komunikować się ze światem za pomocą mowy. Dlatego też postanawia spisać kronikę swojego miasta (choć kieruje ją tylko do jednego czytelnika, a ściślej mówiąc – do wyjątkowej w życiu Franka czytelniczki) oraz wziąć udział w zawodach w siłowaniu się na rękę. Bohaterowi dość sprawnie przychodzi mierzenie się ze swoimi słabościami, choć wiąże się to z piciem strasznych ilości piwa i wypalaniem mnóstwa papierosów. A autor naprawdę nieźle opowiada historię człowieka, który nie pozwala sobie na stygmatyzowanie swojej osoby w związku z trwałym kalectwem. Brawo dla Wieringi.

 

A jednak trudno pozbyć się wrażenia, że coś tu jest nie tak. Licznie w książce rozrzucone aluzje kulturowe – od Biblii po mądrości Dalekiego Wschodu – wydają się bez pokrycia, zwłaszcza gdy dotyczą ksywki tytułowego bohatera (idiotycznej zresztą). Bardzo paskudnie bohaterowie poczynają sobie z główną postacią kobiecą w tej historii, blond pięknością zwaną PJ (dziewczyna z takimi inicjałami nie może być blondynką!), głównym obiektem marzeń erotycznych wszystkich nastoletnich postaci w książce. Czy to jednak wystarczający powód, aby autor usankcjonował seksistowskie zachowania bohaterów, kreując historię w taki sposób, aby udowodnić, że PJ zasługuje na miano dziwki stulecia, nadane jej przez byłego chłopaka, grafomańskiego pisarza? Oj, nieładnie.

 

Skoro mamy już za sobą seksizm i uproszczenia kulturowe, pozostają jeszcze stereotypowe, najczęściej kompletnie nieprzystające do rzeczywistości refleksje poruszające problematykę społeczną. Holendersko-duńska wieś stoi w obliczu dylematu: pozwolić na budowę autostrady czy zachować swoją autonomię? Niemcy wykorzystują pracę nielegalnych robotników, nie licząc się z ich zdrowiem ani oczekiwaniami – no jasne, przecież są z tego znani. Ukazana w książce holendersko-duńska społeczność ponoć w ogóle nie przypomina tej, która rzeczywiście zamieszkuje opisywane przez Wieringę obszary kraju (tu pewności nie mam, wierzę holenderskiemu blogerowi). Poznań pod koniec lat 90. to postsocjalistyczna dziura na końcu świata, w której każdy jest bezrobotnym bandytą, barów ani restauracji nie ma tu w ogóle, a każdy miejscowy nosi broń: Hier gibt es Arbeitslosen und Banditen! In die Stadt gehen ist wie Hand in Maschine stecken! A recepcjoniści w hotelu pewnie mówią po niemiecku, bo całkiem do niedawna był tu zabór pruski albo hitlerowska okupacja. Takie mam przynajmniej wrażenie.

 

Niestety, smutne obserwacje społeczno-polityczne godne komisarza Wallandera zwiedzającego Łotwę sprawiają, że książki Wieringi nie da się czytać bez zażenowania. Tym samym powieść jest najlepszym dowodem na to, że uproszczenia, stereotypy i klisze mogą z powodzeniem zepsuć każdą historię. Nawet tak dobrą, jak opowieść o kalece mierzącym się ze swoimi słabościami podczas pojedynków na rękę. Szkoda.

 

 

 

www.facebook.com/literaturasaute

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2014-07-10 09:29
Podręcznik dla arcymistrzów literatury i przepis na tyrana
Podręcznik dla inkwizytorów - António Lobo Antunes

Powieść doskonała? Esencja dwudziestowiecznego modernizmu wymieszana z temperamentem pisarzy z kręgu realizmu magicznego? Książka kontynuująca wszystko, co najlepsze u Faulknera? Nie wiem, na co się zdecydować.

 

Podręcznik dla inkwizytorów to powieść rozliczająca się z okresem dyktatury w Portugalii. Trochę przeoczonym przez naszą część Europy, której przyszło się mierzyć z najgorszymi modelami państw totalitarnych. Warto jednak pamiętać również o autorytarnej władzy Salazara, który skrył się w cieniu wielkich dwudziestowiecznych dyktatorów, zręcznie manewrując między Hitlerem i aliantami, co nie przeszkodziło mu wysyłać przez dziesiątki lat przeciwników politycznych do obozów koncentracyjnych tworzonych w afrykańskich koloniach. Salazar w literackiej wizji Antunesa przypomina trochę Mussoliniego, trochę wojskowych dyktatorów z Ameryki Południowej, a trochę Berię, który według jednej z wersji miejskiej legendy o Czarnej Wołdze miał podobno urządzać sobie w Moskwie nocne polowania na kobiety.

 

Na pierwsze miejsce wysuwa się jednak w powieści inna postać – doktora Francisco, jednego z ministrów Salazara, który ukształtowany został na wzór najciekawszego chyba bohatera w dorobku Faulknera, literackiego mistrza Antunesa – starego Sutpena z Absalomie, Absalomie. Bohater jest ukazywany z różnych punktów widzenia, poprzez kilka narracji snutych niezależnie od siebie (według schematu: opowiadanie – komentarz do niego), czasami jako osoba niemal nadludzka, przerażająca i niebezpieczna, a czasami jako nieszczęśliwy, żałosny szaleniec. Nie wolno jednak dać się zwieść – snujący swoje opowieści narratorzy często reprezentują te same wady, tylko w nieco mniejszej skali.

 

Najważniejszy jest tu jednak styl. Fascynujący, porywający, bardzo intensywny. Pełen obsesyjnych powtórzeń (odległe, niczym nie uzasadnione skojarzenie z Tkaczyszynem-Dyckim) i nawracających lejtmotywów, jak w wagnerowskiej operze. I tu Antunes porzuca faulknerowski wzór – amerykański noblista subiektywizował narrację, stylizował język (np. na żargon czarnoskórych służących), natomiast pisarz portugalski ujednolica styl wypowiedzi bohaterów, często skrajnie różniących się od siebie, tworząc dziwne, maniakalne libretto, z graficznie wyodrębnionymi refrenami i wtrąceniami. Takimi jak np. wielokrotnie powtórzone w całej powieści zdanie: Robię wszystko czego tylko one chcą ale nigdy nie ściągam z głowy kapelusza żeby było wiadomo kto tu rządzi. Zdanie, które pada między innymi wtedy, gdy minister Francisco gwałci córkę parobka. I które wywołuje dreszcz (przerażenia? obrzydzenia?) za każdym razem, gdy się pojawia. Takich refrenów są w Podręczniku dla inkwizytorów setki.

 

António Lobo Antunes genialnie kontynuuje dzieło Faulknera, przywraca do życia strumień świadomości, a przy okazji uzupełnia poczet literackich przedstawień dwudziestowiecznych dyktatorów. Dlatego Podręcznik dla inkwizytorów można śmiało postawić obok takich książek, jak Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao Junota Diaza, Jesień patriarchy Gabriela Garcii Márqueza czy Święto kozła Mario Vargasa Llosy, czyli w ścisłym kanonie światowej literatury. Najlepiej przekonać się o tym samemu.

 

 

More posts
Your Dashboard view:
Need help?