Jest tylko jedna dobra rzecz w małym miasteczku: nienawidzisz go i wiesz, że musisz wyjechać – śpiewał Lou Reed w piosence Smalltown otwierającej album Songs For Drella poświęcony Warholowi. Po lekturze Piaskowej Góry Joanny Bator przychodzi mi do głowy natrętna myśl: Lou Reed nigdy nie był w Wałbrzychu. Po wizycie na Piaskowej Górze, czyli wstrętnym socjalistycznym osiedlu z wielkiej płyty wybudowanym w miejscu, które Niemcy przed wojną omijali szerokim łukiem, nawet Pittsburgh wykpiony w Smalltown wydaje się bajkowym rajem.
Joanna Bator w Piaskowej Górze snuje opowieść o losach rodziny, którą los rzuca między wschodnimi (Zalesie) i zachodnimi (Wałbrzych) krańcami powojennej Polski. Przy tej okazji porusza wątki związane z tożsamością: Polaków zajmujących Ziemie Odzyskane, Żydów i wszelkiej maści przesiedleńców. A także spisuje historię PRL-u w kilku odsłonach: lud pracujący odpowiada Gomułce „pomożemy!”, a później czuje się oszukany, tereny rekreacyjne na wzorcowym socjalistycznym osiedlu zamieniają się w meliny, a największym doświadczeniem pokoleniowym dla kobiet doby PRL-u jest wizyta Niewolnicy Isaury i Leoncia w Warszawie.
Książka jest duszna, a nierzadko nawet odpychająca. Zwłaszcza we fragmentach traktujących o życiu erotycznym Polaków – wiedzieliście, że Polki zachodzą w ciążę tylko wtedy, gdy czerpią ze stosunku jakąkolwiek przyjemność? Przygnębia mnie to, że żadna z postaci nie oburza się na to, że ksiądz Adaś ma romans z nastoletnią Dominiką, a w dodatku koleżanki dziewczyny są chorobliwie o wikarego zazdrosne, bo same by chciały pospotykać się z takim ładnym księdzem. Przygnębiają mnie liczne aluzje do bicia żon przez „porządnych” Polaków, a ciche przyzwolenie na gwałt małżeński, dobrze zakamuflowaną pedofilię i przemoc jest przez autorkę punktowane niemal w każdym fragmencie książki.
Dlatego warto się z Piaskową Górą zmierzyć – nawet, jeżeli książka niejednokrotnie wpędza czytelnika w kiepski nastrój i każe mu trochę gorzej niż zwykle myśleć o swoich sąsiadach. Przy okazji można trochę dokładniej zgłębić pokrętną psychologię różnej maści obrońców moralności (Kazimierz Maślak, czyli innymi słowy Janusz Biznesu wmanewrowany przez proboszcza w ruch obrony życia poczętego, choć pan Kazimierz sam namówił na skrobankę zapłodnione przez siebie dwie lekko upośledzone bliźniaczki) oraz tej ogromnej części narodu, która czuje się w różny sposób i przez różnych Obcych oszukana, sprzedana oraz okradziona.
W książce Joanny Bator nie ma innego rozwiązania, niż opuszczenie Piaskowej Góry. Zresztą, wszyscy istotniejsi bohaterowie książki dokądś wyjeżdżają – matka Dominiki opuszcza Zalesie szukając lepszego życia w Wałbrzychu, ocalony przez babkę Żyd Ignacy wyjeżdża do Stanów, a Dominika wie, że nie może pozostać na Piaskowej Górze. Ci, którzy zostają, zawsze są przepełnieni żalem, goryczą, szukają winnych swojego losu.
I znajdują. To zawsze musi być wina kogoś, komu się udało choć trochę lepiej. I co z tym dalej zrobić? Czy można pozwolić złodziejom dalej kraść, w kapeluszu chodzić, lepszą szynkę jeść?
PS. W reedycji W.A.B.-u tradycyjnie już przeszkadza mi tendencyjna okładka (dziewczynka na huśtawce ze zmierzchem w tle wyraźnie targetuje książkę jako literaturę kobiecą, choć zupełnie nie rozumiem, dlaczego to się musi wiązać z ckliwością i banałem – wcześniejsza wersja z klepsydrą była dużo lepsza, choć wciąż daleko jej było do ideału). To pewnie z tego powodu można znaleźć w Internecie steki bzdur na temat „kobiecości” tej książki, np. „typowo kobiecej” budowy szkatułkowej. Przypomnę tylko, że jest to poetyka wypracowana przez wieki, a uprawiali ją m.in. Potocki, Dostojewski i Bułhakow. A formę wykorzystywaną przez Bator, polegającą na przechodzeniu z jednej szkatułki do drugiej nawet w obrębie jednego zdania wielokrotnie złożonego, do perfekcji doprowadzili pisarze iberoamerykańscy, z Marquezem i Llosą na czele. To, że patrzymy na świat oczami bohaterki nie sprawia, że forma jest typowo kobieca i książce należy się okładka z kategorii „romans dla nastolatek”.
www.facebook.com/literaturasaute