O innych pozycjach Marcina Ciszewskiego znajdziecie u mnie na blogu całkiem sporo, bo przeczytałem jak dotąd wszystko co napisał, nie mogłem więc przegapić Gliniarza. Czyta się szybko, ale niestety to nie jest to czego oczekiwałem. Spodziewałem się kontynuacji, albo czegoś w stylu Upału, albo Mrozu, czyli połączenia sensacji z thrillerem politycznym (albo policyjnym), a tu...
No masz.
Trudno to nazwać w ogóle powieścią - to raczej wspomnienia i refleksje policjanta, który opowiada o 20 latach swojej służby i kariery w służbach mundurowych. Ciszewski jak rozumiem spełniał jedynie rolę słuchacza i tego, który miał trochę doszlifować opowieści Krzysztofa Liedla (obecnie człowiek jest ekspertem ds. zwalczania terroryzmu) i firmuje swoim nazwiskiem tą książkę. I to jest podstawowa wada tej pozycji. Nie mówię, że te wspomnienia są nie ciekawe, ale po prostu nie stanowią żadnej spójnej historii. Każda opisywana sprawa, jakaś operacja ma co najwyżej kilka stron, więc jak dla mnie to raczej zbiór historyjek i anegdot z czasów służby. Czy mam się zachwycać i pasjonować drogą tego człowieka - od szorowania podłóg w koszarach, nudnej służby, wypełniania papierów, potem przez wydział kryminalny, pracę wykładowcy w Legionowie i wreszcie pracę w ministerstwie? Kariera rzeczywiście niezła, facet miał trochę szczęścia i dobrze wykorzystywał różne okazje - był otwarty na uczenie się, na ciężką pracę i wyzwania. Doceniam to, ale powtarzam - takie historyjki są dobre na wywiad w Vivie, albo w jakimś innym pisemku, a to że jest ich dużo nie sprawia, że tworzą jakąś rzucającą na kolana całość. Żeby to było jeszcze odkrywcze. Niestety niewiele dowiedziałem się nowego o pracy w policji, większość tych rzeczy to większe lub mniejsze oczywistości i ogólniki.
Czyta się szybko - nie zaprzeczam. Fajnie, lekko opowiedziane, trochę humoru, trochę fajnych scenek, ciekawostek z wizyt za granicą i podpatrywania tamtejszej policji, na koniec trochę goryczy. I tyle.
Może gdyby nie stał za tym Ciszewski, gdyby od początku w reklamach powiedziano, że to nie fabuła, a garść wspomnień, byłbym mniej krytyczny. Ale na razie szczerze muszę powiedzieć - niestety prawie nic nie zostaje w głowie po lekturze, mimo, że skończyłem ją dwie godziny temu.
Podobno najlepsze scenariusze pisze życie. Coś w tym może i jest. Ale niestety ktoś zapomniał, że garść historyjek i anegdot to nie to samo, co trzymająca w napięciu powieść.
Pewnie znajdzie się sporo osób, które te opowieści zainteresują, może nawet będą bawić, ale niestety ja się w tym nie odnalazłem. Dla mnie za krótko, za mało, zbytnio po łebkach.
PS Nadal będę się upierał, że najlepsze powieści Ciszewskiego to początek cyklu historycznego. Potem mam wrażenie, że dał sobie wmówić, że im więcej fajerwerków i akcji (nawet niezbyt logicznej) tym lepiej. A Gliniarza traktuję po prostu jako ciekawostkę. Nie dziwię się, że gdy pozna się takich ludzi jak p. Krzysztof i się ich słucha - fascynują, ale przełożyć to na książkę, tak by to było nadal pasjonujące, jest zadaniem chyba trudnym do realizacji.