logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: diabel
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
show activity (+)
text 2015-05-15 10:54
Diabeł Łańcucki - Jacek Komuda
Głośne, choć wysoce niesławne perypetie awanturniczego życia Stanisława Stadnickiego (ok. 1551-1610) oraz jego synów sprawiły, że Łańcut na kilkadziesiąt lat stał się ośrodkiem zainteresowań niemal całej Rzeczypospolitej. Stanisław Stadnicki ze Żmigrodu, starosta zygwulski herbu Śreniawa z Krzyżem, syn Stanisława Mateusza (?-1563) i Barbary ze Zborowskich (?) urodził się w Dubiecku leżącym na terenie dzisiejszego województwa podkarpackiego. Po ojcu otrzymał w spadku Nienadowę, Szklary, Tarnawę, Piatkowę i Iskań. Ochrzczony po kacersku prowadził heretyckie życie, co raczej nie miało większego wpływu na stosunki religijne panujące w ówczesnym Łańcucie, ponieważ już wcześniej Krzysztof Pilecki (1520-1568), a potem jego syn skutecznie postarali się o zgnębienie katolicyzmu w Łańcucie.
 
Stanisławowi Stadnickiemu na pewno nie można było odmówić posiadania cnót męstwa i waleczności. Jego imię stało się sławne z powodu udziału Stadnickiego w licznych bitwach, lecz z drugiej strony uparcie pielęgnował w sobie wszelkie możliwe wady i przywary charakterystyczne dla ówczesnej szlachty. Nie widział niczego poza swoją chorobliwą ambicją i zaspokajaniem własnych interesów; za nic miał też zarówno dobro publiczne, jak i innych. Sławę zdobył jako jeden z najgłośniejszych warchołów i awanturników w dziejach Polski, dzięki czemu zyskał sobie przydomek „Diabeł Łańcucki”. Z powodu niebywałego okrucieństwa i dziwactw stał się postrachem mieszkańców Łańcuta, a także dalekiej okolicy, natomiast kiedy Stadnicki przebywał w swoim zamku, wówczas na jego baszcie miał się pokazywać sam diabeł. Tak przynajmniej głosi legenda.

 

 

Przeczytaj całość

 

 

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-01-08 20:24
Na wojnie nie ma niewinnych
Na wojnie nie ma niewinnych - Aneta Jadowska

Nadszedł w końcu czas, kiedy przyszło mi pożegnać się z uwielbianą serią i ukochanymi bohaterami. Było mi naprawdę żal tak szybko się za nią zabierać, ale babska ciekawość zepchnęła wszystko na bok i nie pozostawiła mi żadnego wyboru. Co miałam więc robić? Porwałam książkę z półki i po raz szósty dałam się porwać do świata Dory i reszty.

 

Bruno zawsze patrzył wilkiem na Dorę. Jednak to, co zrobił ostatnio, kiedy porwał się na jej wilczego partnera – Varga, było całkowitym przegięciem. Alfa stada Thornu powinien doskonale zdawać sobie sprawę, że dla przyjaciół gotowa jest skoczyć w ogień. A i tym razem wiedźma nie ma zamiaru odpuszczać. Nim jednak sięgnie po ostateczne środku, spróbuje kilku innych sztuczek podsuniętych, przez niespodziewanych sprzymierzeńców: wampirzego księcia – Romana oraz tajemniczą Dłoń.

 

Szczerze?! Myślałam, że po lekturze Egzorcyzmów Dory Wilk nic już bardziej mnie nie zaskoczy. Myliłam się… i to bardzo. Chociaż z drugiej strony, powinnam wiedzieć: po Anecie Jadowskiej zawsze należy spodziewać się niespodziewanego. Choćby tego, że tym razem problem, z jakim przyjdzie zmierzyć się Dorze, uderzy z kilku różnych a czasami nawet dość niespodziewanych stron, z jakich zupełnie się tego nie spodziewałam. Nasza ulubiona wiedźma, również. Także tego…

 

Hmm… Jak zawsze w przypadku tej serii, mam zupełną pustkę w głowie. Pewnie powtórzę się po raz któryś tam z rzędu, ale w tym przypadku nie da się inaczej. Najlepszymi określeniami, jakie ciągle kołacza mi się po głowie w przypadku przygód Dory to: świetna, niesamowita, wspaniała i w ogóle jeszcze „och” i „ach”. No, ale trzeba w końcu zebrać się w sobie i napisać, chociaż coś względnie sensownego i spójnego (z tym ostatnim może być najciężej).

 

Fabuła… hmm… tutaj ponownie pasowałyby mi wymieniane powyżej określenia, ale miałam przecież pisać sensownie, więc jeszcze raz… Fabuła pełna jest napiętego oczekiwania na to, co się jeszcze wydarzy. Szczególnie że od samego początku wiemy „kto”, ale nie do końca można zrozumieć, z jakiego dokładnie powodu chce wykończyć Dorę. Gdyby tego było jeszcze mało, autorka co chwila dokłada nowe wątki i zagadki, które na pierwszy rzut oka nie mają nic wspólnego z główną sprawą. Dopiero wraz z rozwojem całej akcji powoli odkrywamy wszystkie nici łączące wszystko w spójną i sensowną całość. W międzyczasie Jadowska zaskakuje nas nie tylko niespodziewanymi zwrotami akcji, ale także i wprowadzeniem zupełnie nowych elementów do i tak rozbudowanego już świata magicznego. Dzięki temu poznajemy pszczele wilki, czy też szeptunkę. Dowiadujemy się także ciut więcej o tym, czym zajmuje się Witkacy, czy też elfy. Naprawdę ciężko jest wymienić wszystko to, o co autorka urozmaiciła swoje uniwersum, szczególnie że często są to niewielkie (ale jakże znaczące) niuanse. Zresztą sami się o wszystkim przekonacie, kiedy sięgniecie nie tylko po ten tom, ale ogólnie o całą serię.

 

Jak wielu fanów serii byłam ciekawa, jak Aneta Jadowska poradzi sobie z pozamykaniem tych wszystkich wątków, których przez sześć tomów uzbierała się naprawdę spora liczba. Co prawda, sporo z nich swoje zwieńczenie znalazło w tomie poprzednim, jednak tyle samo nadal pozostawało w zawieszeniu. Teraz, będąc dawno po lekturze Na wojnie nie ma niewinnych mogę spokojnie powiedzieć, że pisarka poradziła sobie wyśmienicie. To, co powinno zostać zakończone, takie się stało. Szkoda tylko, iż nie doczekałam się opisu ślubu Mirona i Dory, na co bardzo liczyłam. No ale kto wie, może autorka kiedyś się na to skusi. Obecnie nie pozostaje mi nic innego jak tylko zachęcać do sięgnięcia po heksalogię. Samej powracać do niej najczęściej jak się da i czekać z niecierpliwością na trylogię o Witkacym oraz wszystkie inne powieści Jadowskiej.

Source: gardensofimagination.blogspot.com/2014/12/na-wojnie-nie-ma-niewinnych-aneta.html
More posts
Your Dashboard view:
Need help?