To jedna z tych książek, które jednocześnie budzą zachwyt i przygnębienie. Bo jak tu nie zachwycać się odwagą, inteligencją i determinacją lekarzy oraz ich pacjentek, którzy nie posiadając współczesnych narzędzi, wyników badań, znieczulenia czy wiedzy o anatomii i rozmnażaniu dokonywali wielkich medycznych przełomów, dzięki którym nie tylko ciąża i poród stały się bezpieczniejsze i łatwiejsze, ale też wyleczono wiele powszechnych kiedyś chorób kobiecych.
Ginekolodzy będą książką prowokacyjną. Opowiada ona o brutalności wielu lekarzy, ich wrogości do kobiet, kulcie macicy, któremu się oddawali, nawet jeśli kobieta musiała umrzeć z tego powodu.
Przygnębia, bo niektóre z wypowiedzi lekarzy cytowane w tej książce spokojnie mogłyby jutro trafić na stronę główną Frondy i wielu by im przyklasnęło. Nie chodzi nawet o te najbardziej kuriozalne historie rodem z XV-XIX wieku, gdy lekarze musieli przeprowadzać badania i przyjmować porody z zasłoniętymi oczami, a kobiety męczyły się pod wieloma warstwami pierzyny, co by nie ukazać przypadkiem kawałka grzesznego ciała. Nie chodzi o wyścigi, kto przeprowadzi więcej cesarskich cięć. Nie chodzi o brutalność, która towarzyszyła mocno zaniedbywanej dziedzinie, jaką była ginekologia.
Jeżeli poród nie mógł się odbyć całkowicie naturalnie, kobiety nadal umierały lub do kresu swoich dni żyły z porozrywanymi pochwami, kroczami i odrażającymi przetokami między pęcherzem moczowym, odbytem a pochwą, których nikt nie potrafił zszyć. Do cierpiących ciężarnych, nie przestrzegając nakazów kościelnych, powodowane litością akuszerki wzywały potajemnie chirurgów mężczyzn. Co próbowali miażdżyć główki zakleszczonych dzieci za pomocą metalowych haków, wierteł i noży, wyciągać ich ciała po kawałku i w ten sposób ratować matki. Ale tam, gdzie rozciągała się władza Kościoła, szybko rezygnowali ze swoich krwawych praktyk.
Błędy tamtego okresu można w końcu zrzucić na karb niskiego poziomu wiedzy medycznej. Postęp nie dokonuje się z dnia na dzień i wymaga poświęceń, wiadomo. Najbardziej boli oczywiście ideologia. A ta postawi zaślepiać, ogłupiać i niszczyć życia, gdy w imię moralności, religii i sprawowania władzy nad duszami odmawia się kobiecie prawa do kontroli nad własnym ciałem, zdrowiem, płodnością. Thorwald pisze nie tylko o tym, jak powstawały nowe metody leczenia chorób, jak wymyślano przyrządy chirurgiczne i jak testowano nowe techniki operacyjne, ale też opowiada o walce, jaka stoczyła się (i toczy po dziś dzień) wokół bezbolesnego porodu, antykoncepcji czy aborcji.
"Medical Times and Gazette" uznała za rzecz niewyobrażalną, iż można oczekiwać od lekarzy "poniżania kobiety i robienia z siebie wspólnika nienaturalnego przestępstwa". Kontynuowała: "Nigdy nie nadejdzie dzień, w którym lekarze przeniosą do porządnych domów tę ideę [antykoncepcję], ciemną i grzeszną". Trzecie ważne czasopismo medyczne, "Lancet", oznajmiło w 1869 roku: "Żona, której mąż praktykuje to, co nazwane jest zapobieganiem ciąży, popada siłą rzeczy w stan ducha prostytutki".
Thorwald rozumie, że naukowe fakty i zdrowy rozsądek są ważniejsze od kwiecistego języka teoretycznych (męskich) rozważań i jakże łatwego przerzucania winy na często zdesperowane, biedne kobiety. Opisując historię ginekologii tak naprawdę opisuje historię dochodzenia kobiet do ich praw i przełamywania zabobonów. Thorwald rozumie sytuację kobiet taj w przeszłości, jak i dziś – staje po ich stronie, uznając ich prawo do profesjonalnej opieki medycznej, badań i leków, bezpiecznego porodu, antykoncepcji, podejmowania własnych decyzji. Rozumie prawo kobiety do bycia zdrową i szczęśliwą.
Na kartach Ginekologów znalazło się miejsce i dla tych, którzy działali dla dobra kobiet, i dla tych, którzy chcieli zatrzymać postęp, jak i dla tych, którzy robili tylko to, co przyniosło im sławę, niezależnie od efektów dla zdrowia kobiety. To książka szczególnie uwagi.