logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: kosciol
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2016-12-27 10:58
Zamiast konstruktywnej krytyki – frustracja, czyli o „Listach z Ziemi” M. Twaina
Listy z ziemi - Mark Twain

Nieduża książeczka, która obiecywała tak wiele tematem i nazwiskiem autora dla mnie niestety okazała się ogromnym rozczarowaniem. Nie należąc do wielkich fanów chrześcijaństwa, religii, czy też wiary w przeróżne mistyczne zjawiska miałem nadzieję na coś konstruktywnie krytycznego, coś napisane przez fachowca od języka dla mas, nadającego się do cytowania i polecania innym.

 

Po prawdzie interesujące są zaledwie dwa pierwsze listy, które przedstawiają człowieka jako istotę pełną wzajemnie się wykluczających pragnień. Szybko jednak się okazuje, że autor nie będzie trzymał się prostych porównań ludzkich życzeń z ichnimi wyobrażeniami o życiu wiecznym, nie będzie punktował zwyczajnych głupot, jakie stały się symbolem wieczności w niebie, nie będzie także piętnował tych wszystkich nieścisłości między okrutnym Bogiem sprzed lat i miłosiernym Ojcem-Stwórcą z Nowego Testamentu w dodatkowym zwarciu z tym, jak obaj Bogowie są czytani i interpretowani przez tak zwanych “ludzi kościoła”. Niby to robi, ale w tak zły sposób, że aż boli...

 

Listy z Ziemi, mimo moich najszczerszych chęci, trudno jest mi uznać za rzecz wartą poznania. Niechęć do chrześcijaństwa, czy też może tylko kościoła, a może do religii jako sposobu wygodnego życia dla niektórych grup społecznych jest to niczym innym jak zwyczajnym kpieniem z Biblii. Co samo w sobie nawet lubię, jeśli kpienie ma w sobie choć odrobinę dowcipu, nawet jeśli to dowcip ciężki. Natomiast w Listach widać przede wszystkim ogromną niechęć autora, wstręt na tyle duży, że talent pisarski gdzieś się zgubił, a całe zjawisko jest dla Twaina tak ohydne, że nie jest w stanie odnieść się do niego na spokojnie, że sam się nakręca, tworząc coraz to dziwniejsze twory i porównania, coraz bardziej prymitywne i płytkie.

 

Autor sam dał przeciwnikom narzędzia do krytyki tego dzieła, bo poważnie, opisywane przez Szatana porównania i sytuacje są tak naciągane, tak grubymi nićmi szyte, że nawet ktoś, kto sam chętnie religiom dokucza nie potrafi być ślepym; książeczka nie ma absolutnie nic wspólnego z krytyką czy próbą polemiki lub uświadomieniem jakiejś części społeczeństwa. Z ogromnym żalem, ale szczerze i krótko: to zwyczajne wiadro pomyj wylane na religię chrześcijańską. W ten sposób nikt nie zacznie zadawać pytań, prędzej grono wiernych się zwiększy po lekturze.

 

Jako skończony naiwniak wyobrażam sobie, że autor tego nie publikował, bo doskonale sobie zdawał sprawę z niskiego poziomu. Że pisał to aby odreagować frustracje, do szuflady, a wydali potomni dla kasy. W każdym razie: jeśli ktoś, jak ja, spodziewał się odkryć tu jakieś niezwykłe spostrzeżenia, racjonalne, kreatywne i rzeczowe - sorry, zły adres.

Like Reblog Comment
review 2016-10-05 16:58
Kościół dla średnio zaawansowanych - Szymon Hołownia

Lubię styl pisania Szymona Hołowni. Polubiłam po pierwszej książce, którą przeczytałam... a było to: "Bóg, kasa i rock'n'roll". Wiem, tą książkę napisał wspólnie z Marcinem Prokopem. Ale tak mi się spodobała, że chciałam zobaczyć jego książki.
I tak kupiłam książkę "Ludzie na walizkach", która nie była tym, czego chciałam.
Ale pomyślałam, że trzeba dać jeszcze szansę. I tak oto wzięłam się za książkę "Kościół dla średnio zaawansowanych". I to już było to. Wiem, że na pewno sięgnę jeszcze po inne książki Hołowni.

Ale może od początku.
Myślałam, że to będzie coś innego. "Kościół dla średnio zaawansowanych" jest napisany w formie leksykonu. Jest hasło i coś o tym haśle. Niektóre hasła są dłuższe, inne krótsze. Ale ta forma nie jest zła. Na początku mnie zdziwiła, a następnie mi się spodobała. Spodziewałam się czegoś innego, ale dzięki hasłom i ich ciekawemu rozbudowaniu, ta książka mnie pozytywnie zaskoczyła. I spodobała się.

Myślałam, że dużo wiem o kościele, lecz teraz wiem, że nic nie wiem. A przynajmniej moja wiedza była znikoma. Teraz się troszkę powiększyła. I postaram się, by nadal w tym temacie  się powiększała.
Wiem również, że na pewno przeczytam następne książki. Jestem ich ciekawa.
"Kościół dla średnio zaawansowanych" czytało się szybko. Nie była to nudna książka. Ona raczej była z tych, które coś nauczą, ale nie zanudzą.
I dzięki niej czytelnik może się dowiedzieć, iż możemy iść w sobotę wieczorem na niedzielną Mszę, bo dzień zaczyna się wieczorem dnia poprzedniego.

Na pewno polecam.

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-08-25 15:43
Trudne czasy
Rewolucja francuska a Kościół - Luigi Mezzadri

Niesamowicie pochłaniająca analiza stosunków Kościół-państwo w czasach rewolucji francuskiej. Autor wychodzi od analizy różnorodnych czynników, które miały wpływ na sytuację w przededniu rewolucji aby zręcznie przedstawić poszczególne okresy burzliwych dla Francji czasów rewolty. Przechodzimy więc od uwarunkowań społeczno-kulturowych do relacji wydarzeń od czasów Konstytuanty, poprzez uchwalenie ustawy cywilnej o duchowieństwie, okres Terroru, tragiczne wydarzenia Wendei do konkordatu i Dyrektoriatu. Zasadniczym walorem książki jest mnogość ujęć, przywołanie bogatej literatury i teksty źródłowe.  

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-08-13 17:37
Myślałem, że będzie poważniej, czyli o "Czasie egzorcystów" Konrada T. Lewandowskiego
Czas egzorcystów - Konrad T. Lewandowski

Miałem nadzieję, że to będzie coś więcej, niż po prostu dobra powieść sensacyjna. Że za tak kontrowersyjnym tematem pójdzie coś więcej. Niestety myliłem się - “Czas egzorcystów” to tylko dobra historia rozrywkowa. Nawet trudno tu mówić o kontrowersji, bowiem zło ukazane w kapłanach i biskupach jest tak przesadzone, że aż groteskowe. Wątpię by nawet dyżurni “obrońcy wiary” dali się złapać na ten haczyk, i chyba faktycznie nie dali - sam fanem kościoła nie jestem, ale nie miałem pojęcia o takiej książce, nigdzie o niej nie słyszałem, żaden z owych “obrońców…” nie narobił szumu jak to dokonuje się zamach na wiarę. Bo fabuły “Czasu egzorcystów” nie da się traktować poważnie.

 

Pozostaje nam więc pozbawiona dodatkowego dna typowa opowieść policyjna, śledztwo toczone wśród zakonników-egzorcystów, ludzi głęboko wierzących nie tylko w Boga, ale i w demony i możliwość opętania. Wspominałem już, że według mnie Konrad T. Lewandowski świetnie wie jak należy pisać, by zrobić wrażenie na czytelniku, i teoria ta sprawdza się także w tym przypadku. Mamy interesujących bohaterów, równie ciekawe między nimi relacje, no i tą warstwę political fiction, o władzy księży nad resztą naszego narodu. Dlaczego piszę political fiction, skoro każdy wie, że u nas naprawdę oni są traktowani inaczej, jak lepsza grupa społeczna ze specjalnymi przywilejami? Bo jak już wpomniałem zaprezentowanych tu zdarzeń nie sposób traktować poważnie, to historia rodem z amerykańskich thrillerów o seryjnych zabójcach, w których gdzieś jeszcze pojawia się jakiś element mistycyzmu, kultu. Jeśli chodzi o samą rozrywkę, to nie ma żadnych powodów do narzekań - zabawa jest naprawdę niezła, a bohaterowie autorowi wyszli nieźle. O każdym z nich jest akurat tyle, by czytelnika zainteresować, by postać polubić, by zastanawiać się co będzie działo się z nią dalej. Samo śledztwo jest równie ciekawe, i fani seryjnie produkowanych thrillerów z zachodu będą bardziej niż zadowoleni.

 

Mi jednak szkoda tematu. Autor tak bardzo przesadził opisując kościół, że faktycznie cała ta kontrowersja jest tylko tłem potrzebnym do lektury thrillera. Tak naprawdę nie ma znaczenia, to groteska a nie opis zła, które drzemie w każdym człowieku - także tym w sutannie. Bawiłem się nieźle, ale jestem rozczarowany, że gdy ktoś wreszcie zdecydował się ruszyć temat, to zrobił to tak… asekuracyjnie? Brak powagi powoduje brak refleksji, i tak powieść można traktować bardziej jak kiepski film z Jeanem Reno (miał taki cykl bardzo słabych śledztw około-religijnych) z udanymi postaciami, a nie powieść ruszającą temat nieprzyjemny, ale ważny, o którym powinno się mówić głośniej.

 

Czas egzorcystów

Zysk i s-ka 2014

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-04-10 10:10
Madeline Swan, "Historia kotów"
Historia kotów - Miłosz Wojtyna,Madeline Swan

Wstajesz rano, idziesz do pracy, tam oczywiście robisz swoje. Potem wracasz do domu i przytulasz się do swojego kota (lub marzysz o takiej sytuacji). Uzupełniasz kocie miski, a następnie wdzięczny futrzak wskakuje na Twoje kolana, mruczy i zasypia. Podobnie wyglądał plan dnia kardynała Richelieu, który żył na przełomie XVI i XVII wieku. Problem w tym, że jego “praca zawodowa” polegała na ściganiu i mordowaniu wiedźm oraz ich kompanów, sługów szatana i wszelkich możliwych demonów. Kotów. Sam posiadał ich co najmniej 14, w tym również czarnego, który nazywał się… Lucyfer.

 

Historia kotów zaczęła się nieźle. Futrzaki postanowiły adoptować człowieka (nie wmawiajmy sobie, że było odwrotnie) i szybko owinęły go sobie wokół pazura. Były czczone, traktowane jak bóstwa. Powstawały o nich legendy, pojawiały się na obrazach, jak również nawiązywały do nich największe religie świata. To może zabrzmieć dziwnie, ale historia ludzkości  wpływała na koty, wystarczy wspomnieć o działaniach Kościoła lub epidemii dżumy. Madeline Swan prowadzi czytelnika przez kolejne epoki, przytacza historie, przez które człowiek musi wyglądać dziwnie podczas czytania – raz można umrzeć ze śmiechu, a za chwilę pojawia się przerażenie. Tak samo zmienny był status kota. Bezwzględnie kochane, potem ścigane i tępione, a w międzyczasie kojarzone z różnymi zabobonami. Sądziłam, że obecnie stosowany zwyczaj przywiązywania czerwonej wstążki do wózka z dzieckiem, by zapewnić mu ochronę przed demonami i innym dziadostwem, wygrywa mój prywatny ranking, ale po przeczytaniu książki na drugim miejscu zamieszczam wierzenie w to, że potarcie oka czarnym kotem wyleczy jęczmienia, natomiast pierwsze miejsce zajmuje wyjaśnienie bólu u ciężarnych. Sądzono, że w brzuchu takiej kobiety siedzą kocięta, które drapią ją od środka. Prawdopodobnie właśnie stąd wziął się idiom to have kittens, a aborcję nazywano wypuszczeniem kotków z brzucha.

 

Z kotami mam same sympatyczne skojarzenia, dlatego rzucając się na “Historię kotów” spodziewałam się czegoś w stylu śmiesznych filmików z You Tube’a w formie książki. Okładka również to sugerowała. Na szczęście nie mamy do czynienia z opowieścią o mruczkach, która  przypomina biografie celebrytów (choć jest jeden wspólny punkt: koty też nie napisały tej książki osobiście). Czytelnik znajdzie tu ogromną ilość informacji i ciekawostek podanych w wybornym sosie historycznym, który je porządkuje. Czy Szekspir lubił koty? Na czyjego kota wołano “Najczcigodniejszy arcyhrabia Rumpelstilzchen, markiz Pupostwa, hrabia Wszechświeżbu, baron Szczurobójstwa, Miauku i Drapu”? Na końcu książki znajdziemy listę słynnych miłośników (zostawiono trochę miejsca, więc śmiało można się dopisać) i wrogów kotów. Szkoda, że tej książki nie napisał autor polskiego pochodzenia, bo w przypadku Swan musimy zadowolić się tylko jedną informacją z naszego podwórka, ale autorka wymienia sporo nazwisk pisarzy, muzyków, naukowców, których wszyscy znamy. Oprócz informacji historycznych znajdziemy też omówienie najsławniejszych fikcyjnych kotów, które (nie bójmy się tego stwierdzenia) również omotały ludzi. To wszystko sprawia, że książka w pełni omawia koci majestat. Krótko mówiąc – Historia kotów to pozycja obowiązkowa dla każdego kociarza.

 

Alicja Sikora

Source: bookeriada.pl/recenzja-madeline-swan-historia-kotow
More posts
Your Dashboard view:
Need help?