Kiedy myślę o literaturze rosyjskiej, od razu mam jedno skojarzenie: Fiodor Dostojewski – „Zbrodnia i kara”. Powieść Dostojewskiego czytałam w liceum i zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Z dużą sympatią podeszłam więc do lektury rosyjskiego kryminału Aleksandry Marininej zatytułowanego „Iluzja grzechu”. „Iluzja…” jest jedną z części dwudziestosześciotomowego cyklu z Anastazją Kamieńską, milicjantką zajmującą się pracą śledczą. Natomiast Aleksandra Marinina to pseudonim rosyjskiej pisarki, w której dorobku odnajdziemy nie tylko powieści kryminalne, lecz to głównie one przysporzyły jej popularności w Rosji i za jej granicami.
Zaczyna się bardzo dobrze. Niemal jak u Dostojewskiego. W swoim mieszkaniu zostaje zamordowana Jekatierina Aniskowiec, właścicielka cennej kolekcji obrazów. Śledczy dokonujący oględzin mieszkania, stwierdzają, że kategorycznie należy wykluczyć motyw rabunkowy. Z mieszkania kobiety nie zniknęła bowiem żadna cenna rzecz. Ponadto wywiad wśród znajomych denatki jednoznacznie wskazuje, że kobieta była przez wszystkich lubiana, nie miała żadnych wrogów, a do tego cechowała się miłym usposobieniem. Była pogodna i dyskretna, czym zjednywała sobie sympatię innych. Z relacji jej znajomych wynikało, że powierzając jakiś sekret Jekatierinie, można było być pewnym, że nikomu go nie zdradzi. Mamy więc do czynienia z absolutnym brakiem motywu i jako punkt wyjścia intrygi kryminalnej to dobry pomysł. Jest tajemniczo, zagadkowo, nic nie wiadomo.
W miarę prowadzenia śledztwa wychodzi jednak na jaw, że Aniskowiec może mieć coś wspólnego z tragedią, która rozegrała się kilka lat temu. A jeśli nie jest bezpośrednio zamieszana w tragedię, to być może wiedziała coś istotnego i dlatego zginęła. Rzecz rozegrała się w pewnej rodzinie, z pozoru niczym się nie wyróżniającej. Aż tu pewnego dnia matka wyrzuca z okna trójkę swoich dzieci, po czym sama wyskakuje przez okno. Jej mąż umiera niedługo potem. Wprawdzie matka i dzieci się uratowały, a jednej córce udało się nawet uciec, to wszyscy do końca pozostali niepełnosprawni. Tym tropem w pierwszej kolejności podąży Nastia Kamieńska.
Do mniej więcej połowy powieści intryga kryminalna rozwija się w sposób przemyślany. Czytelnikowi podrzucane są różne tropy dzięki, którym może czynnie uczestniczyć w rozwiązywaniu zagadki. Ale w połowie następuje moment zaskoczenia. To znaczy autorka w pewnym momencie zdradza, kto zabił. Dzieje się to ze szkodą dla całej intrygi kryminalnej, która zyskałaby więcej gdyby pewne fakty dłużej pozostały ukryte. Niemniej w pewnych momentach autorce udało się stworzyć sytuacje zaskakujące, więc kryminalna warstwa fabuły ostatecznie nie traci wszystkich walorów.
Natomiast niezaprzeczalnym atutem powieści Aleksandry Marininej są postacie oraz relacje, w jakie wikła je autorka. Bohaterowie są niesztampowi, a ich historie wciągające.
Reasumując: „Iluzja grzechu” raczej nie przypadnie do gustu osobom, które w kryminałach cenią przede wszystkim intrygę. Zresztą sama autorka twierdzi, że intryga kryminalna nie jest dla niej najważniejsza i traktuje ją jako dekorację. Ważniejsze są dla niej postaci, ich wybory, rozterki moralne. Zadowoleni będą więc ci czytelnicy, którzy także ponad intrygę kryminalną cenią to, co jest poza nią. I tym czytelnikom „Iluzję grzechu” polecam.