Poziom negatywnych emocji w narodzie z roku na rok rośnie. Ostatnio do standardowego zestawu osób, idei i instytucji, których statystyczny Polak nienawidzi z całych sił swoich, dołączają uchodźcy i organizacje uchodźców wspierające. To doskonały moment na to, by poświęcić parę chwil na refleksję i spróbować odpowiedzieć na pytanie: skąd się tyle tej żółci bierze? Dogłębną wiwisekcję polskich lęków, uprzedzeń i innych brudów znajdziemy w Masakrze Vargi – powieści, która znakomicie dopełnia kulturowo-społeczne obserwacje znane z felietonów pisarza.
Lektura Masakry przygnębia mniej więcej w takim samym stopniu, jak godzinny przegląd wszystkich fanpejdżów na Facebooku rozpoczynających się na słowo „beka”. Przegląd narodowych stereotypów i uprzedzeń jest tu dość długi – dostaje się i nacjonalistycznie zorientowanej młodzieży, i nieobecnej lewicy, której nieobecność sprawia, że ultraprawica zaczyna pełnić funkcję tejże brakującej lewicy. Dostaje się i poetom, i filistrom. Politykom, biznesmenom, ideowcom, dzieciom Neostrady, klerowi, a nawet harcerzom. Ale w przeciwieństwie do „bekowych” społeczności na FB, Varga nawet przez chwilę nie udaje, że ma z tego frajdę. Masakra to wiwisekcja zbiorowej podświadomości polskiego narodu, a nie zbiór niesmacznych dowcipów w Internecie.
Powieści Vargi patronuje Bolesław Prus. Na początku swojej pijackiej wędrówki po Warszawie bohater Masakry rozmawia z pomnikiem Bolesława Prusa, garbiącym się w zapomnieniu na Krakowskim Przedmieściu. A pod koniec tej delirycznej trasy spotyka współczesne inkarnacje Wokulskiego i panny Izabeli – parę tańczącą w knajpie na Powiślu. Masakra to wielki ukłon dla Prusa – zjadliwego krytyka swoich współczesnych, genialnego felietonisty i bystrego obserwatora chorób trawiących naród. Varga niewątpliwie stara się go naśladować – i w felietonach, i w powieściach.
W Masakrze pijacka pielgrzymka po Warszawie (Saska Kępa – Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat – Praga – Powiśle – znowu Centrum – Saska Kępa, o ile nie pomyliłem kolejności) jest pretekstem do obserwacji narodu, w którym nawet ateiści są katolikami. Narodu, w którym zbuntowana młodzież niemal zawsze wybiera skrajny konserwatyzm, co wcale nie przeszkadza jej w radosnym grzeszeniu, za to najbardziej pruderyjne, purytańskie niemal, są środowiska lewicowe – bo one są pod ciągłym obstrzałem opinii publicznej. Narodu, w którym nacjonalizm robi się ostatnio modny (…) jak jogging i homoseksualizm, aczkolwiek można powiedzieć, że w pewnym sensie odwrotnie. (s. 282)
Varga wraca w Masakrze do motywu, który w jago książkach lubię najbardziej – do ożywających warszawskich pomników. Tym razem jest to wspomniany już Prus i Chrystus, który bierze porządny zamach krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. A tło tej historii wypełnia święty narodowy Wrak, który ma być na Krakowskie Przedmieście przeniesiony. I nie wiadomo już, czyje to delirium – bohatera-pijaka, czy całego narodu.
Słabością tej książki jest jej emblematyczność – postaci, których bohater spotyka, to Poeta, Prezes, Docent itd. Szkoda, że nie są to pełnokrwiste postaci – nawet, jeżeli często całkiem łatwo rozpoznawalne są ich rzeczywiste pierwowzory, to u Vargi stają się one papierowe. Chciałoby się mieć na ich miejscu przekonywających bohaterów jak Buck Mulligan albo Ignacy Rzecki – żeby pozostać wyłącznie w kręgu tych autorów, do których Varga czyni czytelne aluzje.
Ale Masakrze jako tekstowi literackiemu szkodzi coś jeszcze – jego doraźność, polegająca na bardzo silnych odwołaniach do aktualnych narodowych skandali oraz bieżącej temperatury politycznej. To właśnie sprawiło, że wydana w pierwszej połowie 2015 roku książka już teraz (wrzesień 2015) zdążyła się nieco zestarzeć. Bo w kontekście fali nienawiści, która rozniosła się właśnie w związku z islamofobią i wielką uchodźcofobią narodową, emocje mierzone przez Vargę w Masakrze okazały się zaledwie letnie. Szkoda.
Mimo wszystko Masakra to całkiem dobra szczepionka na hejt. Której skuteczność – niestety – jak przy grypie nigdy nie wyniesie 100%. Co nie znaczy, że nie warto się szczepić.