Myślę, że nawet wbrew naszej wili i natury jesteśmy ciekawscy. Lubimy wiedzieć czy Brad Pitt jest nadal z Angeliną Jolie albo czy nasza sąsiadka kupiła sobie nowy, lepszy i większy telewizor od naszego. Te sprawy są, nie okłamujmy się, błahe. Jednak jest jeszcze inna, myślę, że zdrowsza odmiana ciekawości - ta, dzięki której możemy odkrywać świat.
Nie każdy może pozwolić sobie na wyjazd chociażby do takiego Londynu czy gdzieś znacznie bliżej Polski. Podróże niestety, ale wiążą się z kosztami, czasem poświęconym na obmyślanie tras i pomysłem jak najlepiej taki wypad spędzić.
Trochę szaleństwa również się przyda, jak w przypadku ekipy Busem przez świat.
Na pomysł podróży z Polski na Gibraltar wpadł Karol Lewandowski. Wracał akurat z uczelni, gdy jego oczom ukazał się bus i wtedy jego szalona myśl zaczęła kiełkować.
Zaczęło się oczywiście od poszukania odpowiednich osób i nie miał z tym problemu. Wszystkim, którym przedstawił pomysł i zaproponował udział zgodzili się. Ale to była tylko pierwsza z wielu czynności na liście do zrobienia.
Potem zaczęły się prawdziwe przygotowania. Każdy z uczestników musiał zaoszczędzić trochę pieniędzy, aby starczyło na odpowiedni ekwipunek.
Pierwszym zakupem był oczywiście bus, bo jak wybrać się w podróż Busem przez świat bez odpowiedniego pojazdu? Panom: Krzysztofowi, Karolowi, Michałowi, Markowi oraz Wojtkowi zależało na tym, aby maszyna, którą będą użytkować była tania, ale jednocześnie w dobrym stanie.
Gdy znaleźli wóz w miarę dobrej kondycji musieli go "podrasować" (niczym w Pimp my ride, programie nadawanym kiedyś na MTV). Zreperowali go wewnętrznie i zewnętrznie, czyli zmienili kolory, kanapy i wiele więcej.
Bus nie był taki sam jak przedtem.
Wiele osób mówiło im, że to głupi pomysł oraz, że się po prostu nie uda. Jednak nie tylko bliscy załogi busa byli pełni wątpliwości, oni sami również.
Gdy założyli stronę internetową, na której informowali o swoich problemach oraz przebiegu przygotowań, a potem pisali sprawozdania oraz wrzucali zdjęcia z wyprawy, wiele osób ją odwiedziło. Niektórzy wspomogli chłopaków finansowo, a inni życzyli powodzenia i zazdrościli. Co dla nich na samym początku było czymś nowym.
Potem całe miasto wiedziało o tym szalonym pomyśle, ale pięciu mężczyzn ruszyło w swoją wielką przygodę, zostawiając za sobą domy, przyjaciół i bliskich.
Jak już wspomniałam załoga busa "odpicowała" go, ale wiadomo... Nie był to samochód, który ledwie pół roku temu zszedł z taśmy produkcyjnej, ale wysłużona maszyna. Wiele osób przepowiadało im, że auto popsuje się w Czechach. Mieli racje (byli lepsi niż wróżbici z EZO TV), ale żaden z rządnych przygód mężczyzn nie poddał się. Dzielnie walczyli z kolejnymi przeszkodami na wyboistej drodze do Gibraltaru.
Pomimo problemu w Czechach jakoś dalej pojechali, jednak ich auto w Szwajcarii popsuło się na dobre. Po długich poszukiwaniach mechanika w małej mieścinie, ten powiedział cenę za swoją usługę ekipa była pewna, że za chwile wrócą stopem do Polski. Jednak nie było tak strasznie. Dzięki temu wydarzeniu mieli okazję poznać pastora Davida oraz jego żonę. To oni głównie pomogli w tej straszniej, kryzysowej sytuacji. Co prawda nie mieli popsutej części samochodu, ale tutaj do akcji wchodzi "pomoc z Polski".
Gdy kolorowy bus ruszył jedno wiedziałam i czułam chłopaków (a raczej mężczyzn) ze Świdnicy nnie zatrzyma już nic.
Strasznie się zagalopowałam. Nie chciałam zdradzić aż tyle.
Czytając tę książkę miałam wrażenie, że jestem na tej wyprawie razem z Krzyśkiem, Karolem, Michałem, Markiem oraz Wojtkiem. Opisy ich przygód czasami brzmiały wręcz nierealnie, ale gdy dotarło do mnie to, że wszystko jest prawdą przeżyłam wewnętrzne "WOW".
Myślę, że historia spisana na łamach tej książki jest strzałem w dziesiątkę, ale również zachętą dla innych osób rządnych adrenaliny, wielu przeżyć, ale również dla tych, którzy mają otwarte umysły. Wiadomo przecież, że co kraj to inny naród oraz zachowania, a nawet stopień złodziejstwa. Dzięki temu czytelnik może dowiedzieć się różnych, szokujących faktów.
Dodatkowym plusem tejże publikacji są zdjęcia. Nadają realności prawdziwej historii. Rozdziały są krótkie, ale wyczerpujące, a czytelnik ma ochotę przeczytać całość za jednym razem.
Język użyty w książce nie jest naukowy i nudny, a wręcz przeciwnie - czasami miałam ochotę płakać ze śmiechu.
3 tygodnie, 5 tysięcy kilometrów, 9 państw i 5 mężczyzn - co wyniknie z takiej mieszanki? Przekonajcie się sami!