logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: kryminaly
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
show activity (+)
review SPOILER ALERT! 2016-09-10 15:22
Zasługa nocy - Mateusz M. Lemberg

Był taki moment, gdy chciałam tę książkę pochwalić. To nie jest tak, że jej autor kompletnie nie potrafi pisać. Bardzo mi się podobało, jak wszystkie wątki stopniowo łączą się w sensowną całość. Trochę przyjemności z lektury miałam. Ale nie powstrzyma mnie to przed rozłożeniem "Zasługi nocy" na czynniki pierwsze. Uwaga, spoilery!

 

Po pierwsze, tempo akcji. Po pierwszych 60 stronach chciałam rzucić książką w kąt. Za mało tu wyjaśniania morderstwa, a za dużo prywatnego życia bohaterów. Co gorsza, przedstawiane są bez umiaru, po prostu wylewane na czytelnika – ten to ma taką ksywkę, bo to, ten ma inną ksywkę bo tamto, a ta to miała takie dzieciństwo, a potem pracowała tu i tu... spokojnie. Powoli. Można było to informacje rozłożyć w innych miejscach opowieści.

 

Po drugie, bohaterowie. Przyznam, że żadnego z nich nie lubię. Są. Mają cechy charakterystyczne. Mają jakieś hobby. Ale zwyczajnie nie robią na mnie żadnego wrażenia. Plus niektórzy są przedstawieni co najmniej dziwnie, jak omówiony niżej Zakrzewski, albo najwyraźniej pozbawiona psychiki Ania. Ale najgorsza jest Cyna. Cyna to bezczelna zżyna z Lisbeth Salander. Brzydka chłopczyca z małymi cyckami, lesbijka walcząca z przemytnikami kobiet i sutenerami, z problemami zarówno z utrzymaniem związku, jak i trzymaniem emocji na wodzy. Skojarzenia przychodzą same, tylko zabrakło polotu. Cyną rzuca na wszystkie strony – raz myśli o operacji zmiany płci, raz chce rodzić dziecko, choć wcześniej podobno dzieci nie znosiła (dziękuję za ten znienawidzony przeze mnie wątek, zawsze robi mi dzień). I wypowiada przekleństwa wspak. Osobiście uważam, że to głupie, ale rozumiem, jak się komuś podoba. Całościowo Cyna nie robi jednak na mnie wrażenia, bo zdaję sobie sprawę, że ma mnie szokować jej "inność". Nie ze mną te numery.

 

No, może w sumie Witczak ze swoim dziwnym uczuciem do pani prokurator i jeszcze dziwniejszym związkiem z Małgorzatą wzbudza sympatię. Może dlatego, że jego emocje są stopniowo odkrywane i uzupełniane, obserwujemy go w tych relacjach, sami widzimy co czuje i myśli, a nie musimy na słowo wierzyć narratorowi. Ta postać jest akurat napisana całkiem nieźle ze wszystkimi swoimi lękami i problemami, a czytelnik dostaje czas, by je zrozumieć.

 

Po trzecie, po co? Jest w tej książce kilka wątków, których zupełnie nie rozumiem i nie wiem, czemu mają służyć. Otóż bandzior robi Cynie kompromitujące zdjęcia, by ją szantażować. Tylko że jakieś dziesięć minut później bandzior porywa też dziewczynę Cyny, by naszą bohaterkę szantażować. Zdjęcia w związku z tym nie mają żadnego znaczenia i nigdy nie zostają konstruktywnie użyte. Po co czytałam wszystkie te strony wątku z fotografiami, skoro nic z niego nie wynikło? A biorąc pod uwagę, czego bandzior chciał, Cyna na pewno nie wykonałaby jego polecania tylko ze względu na zdjęcia. Musiało dojść do porwania dziewczyny. Więc po co? Po co???

 

Tak samo nie rozumiem, dlaczego Zero nie przeczytał listu od Hifa. Na litość boską, Hif specjalnie spisał posiadane przez siebie informacje, żeby w razie jak coś się stanie ktoś wiedział co i jak, po czym Zero nigdy tego listu nie czyta??? Mimo że dostaje go do rąk własnych od dziewczyny Hifa, która mu tłumaczy, co i jak??? Najlepsze jest to, że zostaje to zaznaczone w tekście. Że policjanci doszli inną drogą do informacji, które podał Hif i Zero wiedziałby o tym, gdyby przeczytał jego notatkę. Po co w ogóle był ten wątek, skoro nikt nie przeczytał głupiego listu?

 

I w końcu Zakrzewski. Ten fragment książki wywołał we mnie szczerą konsternację. Otóż Zakrzewski obwiesza się granatami i zamyka w magazynie z bronią. A przecież tenże magazyn jest jednym z głównych wątków książki, więc oczywiście doszłam do wniosku, że Zakrzewski musiał być jakoś powiązany z kradzieżami broni. Inaczej po co by się ta scena wydarzyła? Właściwie... to dalej nie wiem, czemu się wydarzyła. Tłumaczenie jest takie, że Zakrzewski był gejem i kochał się w innym policjancie? I że chyba miał problemy z własną seksualnością? I obwiesił się granatami bo...? Nie wiem, po prostu nie rozumiem ciągu przyczynowo-skutkowego. Nie mogę też powiedzieć, bym gdziekolwiek zauważyła jakieś wskazówki na temat stanu psychicznego Zakrzewskiego. Czyli nie był powiązany z kradzieżą broni? To był zupełnie oddzielny wątek? (OMG, właśnie sobie uświadomiłam, że w tej scenie Zero dowiaduje się przypadkowo, kiedy będą przewozić broń. Mam nadzieję, że to nie jedyny powód jej istnienia.)

 

Zaś na sam koniec książki dostajemy jakieś ciała w ścianach. Osłupiałam. Nie mam najmniejszego pojęcia, skąd ta scena się wzięła i czemu służy. Zapowiada następną książkę?

 

Po czwarte, końcówka. A, już machnę ręką na wszystkie głupotki w rodzaju magicznej pomocy przychodzącej w ostatniej chwili albo próby wzbudzenia napięcia w czytelniku, gdy główny bohater jest trzymany na muszce, ale wiadomo, że nic mu się nie stanie. Powiem o wymieszaniu kolejności rozdziałów. Otóż w książce jeden rozdział to jeden dzień. I wyobraźcie sobie, że po dniu 17 następuje dzień 20. Wiecie po co? Dla taniego chwytu emocjonalnego, tak by czytelnik myślał, że zginął ktoś inny niż naprawdę. Ponieważ nie czytałam nagłówków rozdziałów, zakładając, że dni następują po sobie, poczułam tylko wkurzenie na bohatera, że się zabił w tak bezsensowny i niczego nie rozwiązujący sposób. A potem się pogubiłam i musiałam cofnąć. Naprawdę nie ma żadnego uzasadnienia dla wymieszania rozdziałów. Tylko mnie to zirytowało (srsly, dziś się pisze kryminały w seriach. Kto uwierzy w śmierć głównego bohatera?).

 

I tylko opowieści mi szkoda, bo Lemberg akurat intrygę potrafi zbudować. Stopniowo odsłania przed czytelnikiem elementy układanki, trochę mili tropy, w końcu łączy całość w spójną i sensowną całość. Akcja jest logiczna, dziur w rozumowaniu nie wypatrzyłam. Całość też nie jest błaha, autor sięga po trudne, złożone moralnie tematy. Scena otwierająca też rozbudza ciekawość, szkoda tylko, że ostatecznie użycie zwierząt jakiegoś specjalnie głębokiego znaczenia nie ma. Zabójca chciał, żeby jego ofiara cierpiała, ale mógł to osiągnąć na milion innych sposobów, końcowe tłumaczenia sprawcy wypadają zwyczajnie blado. Zresztą przez inne, ciekawsze wątki, zdążyłam prawie zapomnieć o morderstwie z początku. Czytałam też dość kryminałów z brutalnymi morderstwami mającymi na celu wyłącznie zaszokowanie i obrzydzenie czytelnika, by wiedzieć, by się akurat po tym motywie wiele nie spodziewać.

 

W sumie więc opowieść wymyślona przez Lemberga jest ciekawa i dobrze skonstruowana. Niestety tonie w nagromadzeniu irytujących szczegółów, drobiazgów będących niezrozumiałymi zapychaczami. Wątki osobiste bohaterów nijak mnie nie interesują, chętnie wywaliłabym je z książki. To nie jest tak, że nie lubię wątków obyczajowych w kryminałach, ale też nie w każdej formie się one sprawdzają. W takiej mnie akurat nudzą.

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2016-09-08 11:07
Mam przeczytane 60 z 344 stron
Zasługa nocy - Mateusz M. Lemberg

OMG, chciałam sobie przeczytać jakiś generyczny, niewymagający kryminał, żeby był trup i śledztwo i w ogóle. Zamiast tego dostałam plejadę żenująco słabo napisanych postaci z tanią podróbką Salander na czele. Ciekawe, czy wytrzymam do końca.

 

Srsly, jakbym chciała czytać o życiu nieogarniętych policjantów, to bym poczytała Lackberg. Jej głupoty przynajmniej mają w sobie specyficzny urok.

Like Reblog Comment
show activity (+)
text 2015-09-23 11:27
Co nas nie zabije, to wywoła mieszane uczucia. Krótki tekst o kryminałach i miłości.
Co nas nie zabije - David Lagercrantz

Sięgając po "Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet", złamałam jedną ze swych czytelniczych zasad – by trzymać się z dala od bestsellerów. Ale Kindla miałam wtedy od niedawna i należało coś na niego wgrać, a e-book był do wygrania w konkursie. 

 

W "Millenium" się zakochałam. W postaciach, w skomplikowanej fabule, w nieznanym mi wcześniej szwedzkim klimacie, w stylu Larssona, szczegółowym i rozwlekłym, dokładnie takim jak lubię. "Millenium" zapoczątkowało moje zainteresowanie skandynawską literaturą (głównie kryminałami), zresztą wybuchła w tym czasie moda na te tytuły. Przeczytałam więc Perssona, Wagnera, Edwardsona, Nessera, Høvsgaarda, Blædel, Läckberg, Rosenfeldta i Hjortha, Nesbø, Åsbrink. W kolejce czeka Renberg. Co ciekawe, najlepsze wrażenie zrobiły na mnie raczej nazwiska spoza "Czarnej Serii", te raczej nie promowane. Arne Dahl z serią o zespole A (wydawanym w e-booku, ze względu na prawa autorskie, od 5 tomu), Gaute Heivoll z "Zanim spłonę", Jan Guillou ze "Złem". Także "Grzech pierworodny w Wilmslow" Lagercrantza wspominam z sympatią. 

 

Ale żadna z tych książek, jak szybko zrozumiałam, nie jest "Millenium". Bo raz, że "Millenium" nazywane jest kryminałem niekoniecznie najtrafniej, a dwa – że to jednak inny kaliber. Historia stworzona przez Larssona, jak i jego styl, są wyjątkowe. Są inne. Wyróżniają się. Czy to znaczy, że Hesser czy Nesbø są źli? Oczywiście, że nie, bo nie o to mi w tym porównaniu chodzi. Chodzi mi o to, że "Co nas nie zabije" nie jest "Millenium" – jest jak wszystko inne. Jest kryminałem z "Czarnej Serii".

 

Pierwsza połowa tej książki niesamowicie mnie rozczarowała, właśnie dlatego, że odniosłam wrażenie, że czytam kolejny skandynawski kryminał. Lubię skandynawskie kryminały. I ten jest całkiem dobry. Zwyczajnie brakuje mu niesamowitości Larssona, co sprawia, że gdyby podmienić postaci, gdyby zrobić z tego zupełnie niezależną historię, prawdopodobnie bardzo by mi się podobała. Lagercrantz nie umęczył mnie tak jak Persson, nie było w nim takich językowych potknięć jak u Edwardsona (choć oczywiście trzeba pamiętać, że część to zapewne kwestia tłumaczenia). Lagercrantz potrafi pisać – stosuje zabieg z prezentowaniem tej samej sceny z punktu widzenia różnych postaci, co może się wydawać sposobem na zwiększenie objętości, ale po namyśle stwierdzam, że jednak mi się ta forma pisania spodobała, pozwalała na przedstawienie różnych perspektyw. Muszę też pochwalić fabułę i zaplecenie intrygi, bo ta rzeczywiście skojarzyła mi się z klimatem Larssona. Jest też dobrze rozplanowana i napisana, więc nie pogubiłam się w trakcie czytania. Ma wszystko, czego można by oczekiwać od tej opowieści – hakerów, mafię, wielkie pieniądze i rodzinne dramaty, a także sprzeciw wobec zła, które dotyka słabych i niewinnych.

 

Bo są takie momenty, gdy trochę ducha "Millenium" wyczuwałam – pojawiły się one w drugiej połowie książki, w rozmowie Blomkvista z Palmgrenem o dzieciństwie Lisbeth, rozmowie Blomkvista z Edem the Nedem, a także na sam koniec, gdy już intryga zostaje podsumowana. Pojawia się też najważniejszy wątek oryginalnej trylogii, mężczyźni nienawidzący kobiet. Zupełnie, jakby Lagercrantz pewniej czuł się wtedy, gdy nie musiał wymyślać własnych elementów, a jedynie odtwarzać dzieło Larssona.

 

Miłość do "Millenium" stawia mnie jednak w trudnej sytuacji. Nie wiem, na ile moje odczucia odnoszą się bezpośrednio do treści "Co nas nie zabije", a na ile są wypadkową sentymentu po lekturze sprzed kilku lat. Zresztą wiele osób narzekało, że to zwykły skok na kasę. Muszę powiedzieć, że po skończonej lekturze obudziła się we mnie obawa, że powstaną także kolejne książki z serii, o czym świadczą pewne napoczęte wątki. Wolałabym, żeby tak się nie stało, bo to jednak nie ten sam poziom opowieści. Sentymenty są mocne, domagają się uszanowania materiału wyjściowego...

 

Z drugiej jednak strony – czy tworzenie historii zależnych nie jest jedną z najpiękniejszych cech kultury? Czy te wszystkie "Rozważne, romantyczne i zombie", parodie i przeróbki, fakt, iż każda książka w Uniwersum Metro 2033 jest napisana przez innego autora, w końcu miliony fanfików do Harry'ego Pottera nie są znakiem prawdziwej miłości do literatury? Tak jest nie tylko z książkami, ale też filmami, serialami, grami. Nieustannie poszukujemy magii kryjącej się w fikcji. Wymyślone światy niezmiennie nas pociągają i pobudzają wyobraźnię. "Co nas nie zabije" nie jest najlepszą książką na świecie. Nie jest też godnym następcą "Millenium". Za to może być skokiem na kasę. Ostatecznie jednak wyrasta z tego samego uczucia co fanarty do "Supernatural" – z fascynacji historiami, które podbiły nasze serca.

 

Gdybym jednak miała coś Lagercrantzowi polecić, to by napisał własną serię. Po tej książce widzę, że potrafiłby to zrobić. A ja chętnie bym ją przeczytała. Może nawet bym ją pokochała.

Like Reblog Comment
show activity (+)
text 2015-04-02 10:02
Albo książka, albo film
Zaginiona dziewczyna - Gillian Flynn

Najpierw obejrzałam film, potem przeczytałam książkę. I niestety jest tak, że można wybrać albo jedno, albo drugie, bo gdy już zna się wielki zwrot akcji, historia nie jest już tak pasjonująca. Dlatego trochę ciężko ocenić mi samą książkę – ale film, będący wierną adaptacją, miał intensywną, trzymającą narrację, prawdopodobnie także z powodu muzyki. Ben Affleck, którego normalnie nie lubię, idealnie pasował do roli Nicka. Tak samo Rosamund Pike była świetną Amy, choć w książce jest obraz jest pełniejszy, lepiej zrozumiały. Zresztą Amy to postać, która zasługuje na zapamiętanie – drobiazgowa, zdeterminowana, mistrzyni manipulacji i kompletna wariatka. Tak samo postaci drugoplanowe – postaci drugoplanowe – Tyler Perry stworzył wyrazistego, krzykliwego Tannera, dokładnie takiego, jakim miał być w książce; a Neil Patrick Harris udowodnił, że potrafi zagrać więcej niż jedną rolę. W historii można się oczywiście paru drobiazgów przyczepić (działania policji, nieszczęsna scena z kradzieżą pieniędzy), ale nie zmienia to faktu, że opowieść wciąga i zachwyca.

 

Ale radziłabym najpierw przeczytać książkę ze względu na lepsze przedstawienie Amy, a potem obejrzeć film. 

Like Reblog Comment
show activity (+)
text 2015-02-01 14:07
Klasyk klasyków
Dziesięciu Murzynków - Agatha Christie

E, nie zgadłam, kto zabił :( 

 

"Dziesięciu Murzynków" to taki klasyk klasyków - po kolei giną goście odciętego od świata domu. Bardzo mnie taka forma ucieszyła, właśnie coś takiego chciałam przeczytać. Niestety w którymś momencie zaczęłam się irytować, bo jednak taka konstrukcja powieści ma swoje wady. Denerwowało mnie, jak bohaterowie zajmowali się analizą wierszyka o Murzynkach już PO morderstwach, zamiast robić to przed. Przynajmniej w jednym momencie (i to kluczowym!) wierszyk bardzo wyraźnie wskazywał, kto za chwilę zginie, ale jakoś nikt tego nie zauważył… Bohaterowie też niby mieli się nie rozdzielać, a jednak się rozdzielili.

 

Nie można jednak odmówić tej książce bardzo dopracowanej i przemyślanej fabuły. Zresztą - czego innego można by się po niej spodziewać? Mimo to "Morderstwo w Orient Expressie" podobało mi się bardziej.

More posts
Your Dashboard view:
Need help?