
Kolejny zbiór opowiadań Pilipiuka!!! Hurra!- Pomyślałem gdy pierwszy raz wziąłem to w swoje łapki. Kurde, znowu to samo- powiedziałem do siebie, gdy z rozczarowaniem odkładałem przeczytaną książkę na półkę. Niestety znów zostałem nabity w butelkę. Poprzednim razem wprawdzie nie była to butelka, a manierka, ale to bez znaczenia.
Kiedyś czytając opowiadania Pilipiuka wybieraliśmy się w podróż w nieznane. Zasypywał nas tyloma pomysłami i światami, że ten urodzaj wręcz przygniatał. Przygniatał, ale i zachwycał. Od jakiegoś czasu jednak mamy bardzo monotematyczne zbiory, które niedługo powinny zmienić nazwę na "Przygody Storma". W "Reputacji" bowiem dostajemy pięć opowiadań, z których w czterech głównym bohaterem jest Robert Storm. Jedyny rodzynek to historia doktora Skórzewskiego, który powraca do Bergen, gdzie pierwszy raz spotkał się z nieznanymi i niewytłumaczalnymi zjawiskami, które towarzyszyły mu już do końca życia. Zachowując proporcje autor powinien więc nazwać zbiór tytułem któregoś z opowiadań o Stormie, a nie o doktorze. Daje to złudną nadzieję, że dostajemy zgrabny tomik z przewagą Skórzewskiego. Niestety...
Jestem uprzedzony do Storma. Nie będę tego ukrywał i lepiej zaznaczę to zaraz na wstępie. Po prostu nie kupuję tej postaci. Młody człowiek, który zajmuje się poszukiwaniem zaginionych artefaktów, oprawianiem książek i rozwikływaniem zagadek przeszłości. To jeszcze ujdzie, ale jego sentymentalne stwierdzenia, że kiedyś to było lepiej albo teraz to się wytwarza samą tandetę, nie to co w latach przedwojennych po porostu mnie drażnią. Nie pasuje mi to. Jakbyście wzięli duszę dziadka/pradziadka i umieścili ją w ciele dzisiejszego młodzieńca. Jeśli to by była prawda, to bym przyklasnął pomysłowi i czytał dalej ale to sprawa jego mentalności i podejścia do życia. Kolejna sprawa to brak konsekwencji w prowadzeniu poczynać Roberta. Od kilku tomów obserwowaliśmy jego miłosne perypetie z Martą zwieńczone nawet zaręczynami. Aż tu nagle wygląda na to, że nic z tego nie będzie a na horyzoncie pojawia się młoda i intrygująca rudowłosa. Robert może jeszcze o tym nie wie, ale wyczuwam w jaką stronę zmierza ta historia
Postać to jedno, ale sposób opisywania jego przygód też mi nie przypasował. Większość historii było przegadanych, lub akcja kręciła się w miejscu. Gdy przychodziło do roztrzygnięcia to było ono jałowe i przewidywalne. Brakowało punktu kulminacyjnego. Przykład? Proszę bardzo. Opowiadanie "Szachownica". Robert znajduje starą szachownicę, na której odkrywa pewien kod. Po jego złamaniu udaje się na wskazane przez niego miejsce, gdzie odbywa krótką rozmowę. Koniec. Serio tak to odebrałem. Powinno być narastajace napięcie, które w w pewnym momencie nie mogąc dalej wzrastać opada .Albo wielkie bum na poczatku, aby przykuć uwagę, a później to już z górki. Wg mnie wykres zainteresowania czytelnika powinien być podobny do EKG.
Są wzloty i upadki. Akcja nie jest liniowa, lecz różnorodna. Nie można pozwolić czytelnikowi na złapanie oddechu, ponieważ zaraz coś się stanie. Prawidłowo poprowadzona fabuła sprawi, że nasz pacjent będzie sie cieszył dobrym zdrowiem. W przeciwnym razie można doprowadzić do czegoś takiego:
Nic się nie dzieje. Stagnacja, rutyna i przewidywalność. Niestety pacjent umarł.
Oby to nie była przyszłość twórczości pan Pilipiuka, bo ostatnimi czasy jego powieści niebezpiecznie zbliżają się do powyższego wykresu.