Hajs, dziwki, dragi i zabawa do białego rana, czyli Warszawka nigdy nie śpi, nawet na początku II wojny światowej. O takich hulankach i swawolach pisze Szczepan Twardoch wMorfinie, czyli jego, uwaga DZIEWIĄTEJ powieści (jeśli ufać Wikipedii).
|
qr.miastoliteratury.pl/ |
O
Szczepanie Twardochu każdy Polak powinien już słyszeć. Mam tu na myśli nie tylko dosyć wąskie grono zainteresowanych dobrą polską literaturą, tylko ogół społeczeństwa, bo przecież teraz to wszycy wiedzą, że i pisarz może jeździć merolem. Z ciekawostek, Twardoch istniał również przed zostaniem ambasadorem marki Mercedes-Benz Polska. Urodził się na śląskiej ziemi w 1979 roku i nie wiadomo, co się w jego życiu działo (przynajmniej nie, dopóki nie poznamy treści dzienników pt.
Wieloryby i ćmy, która swą premierę będzie mieć
Targach Książki w Krakowie), ale po pewnym czasie rozpoczął studiowanie
socjologii. Dziwię się, ale bardzo dobrze, że tak się stało, bo teraz może obalić stereotyp, że socjologia to fabryka bezrobocia. Chociaż, czy do końca? Bo czy pisarz to zawód, czy raczej styl życia? Zabawnie byłoby wpisywać w rubryczkę: technik literat, prawda? (Ale chciałabym)!
Wracając do bohatera dzisiejszego postu, czyli
Szczepana Twardocha; czy wiecie, że zaczynał jako fantasta? Publikował swoje opowiadania m.in. w "Science Fiction" i "Nowej Fantastyce", a jego powieściowy debiut dokonał się w 2007 roku publikacją książki pt.
Sternberg nakładem wydawnictwa SuperNOWA.
W wolnym czasie podobno uprawia szermierkę oraz strzelectwo. I podróżuje, nawet tak daleko, jak na Spitzbergen. A tak poza tym, to pisze, dużo pisze, i wydaje mi się, że dziwi mnie to, że napisał coś przed
Wiecznym Grunwaldem (o którym, notabene, dowiedziałam się po bumie na
Morfinę). Jak widać, wejście w krąg autorów Wydawnictwa Literackiego czyni z pisarza Pisarza, czyli momentalnie daje sławę i pieniądze, więc, moi drodzy piszący przyjaciele, jeśli piszecie, to rękopis najpierw wysyłacie do
Wydawnictwa Literackiego, a dopiero w drugiej kolejności do
Wydawnictwa Sorus. ;)
Ostatnio, już po przyjęciu Mercedesa od Mercedesa, o Twardochu znowu było głośno, tym razem za sprawą drugiej w jego karierze nominacji do Nagrody Nike za powieść
Drach, którą miałam przyjemność już na blogu zrecenzować, więc zapraszam. Pisarz został też laureatem Nagrody Fundacji im. Kościelskich, więc ogólnie jest, jakby nie patrzeć, zajebisty. Zresztą, jak spojrzeć, to też, bardzo proszę:
|
biblionetka.pl |
Jeżeli lubicie mocne wrażenia, albo desperacko potrzebujecie motywacji do rozpoczęcia ćwiczeń tudzież przejścia na zdrowe żywienie, zgooglujcie w grafice takie hasło: Szczepan Twardoch młody. Krótko mówiąc, pisarz jest również najlepszym przykładem na to, że da się wyglądać bardzo dobrze, nawet, gdy kiedyś wyglądało się bardzo źle. A jeszcze krócej mówiąc: wyrobił się chop i tyla!
Oczywiście, wszystko co powyżej, to dygresja, bo nie miałam zamiaru pisać biografii Twardocha, tylko zaopiniować WamMorfinę. Zatem, do meritum.
Po wielu miesiącach udręki wreszcie zmęczyłam tego potwornego molocha i powiem Wam, że jestem z tego powodu niesamowicie dumna.
Wiele miesięcy temu zafascynowała mnie okładka i od tego czasu pragnęłam przeczytać tę książkę. Pod koniec ubiegłego roku odwiedziłam po raz pierwszy Warszawę i nie mogłam z takiej wyprawy wrócić bez książki, więc choć było bardzo mało czasu do odjazdu Polskiego Busa, postanowiłam wstąpić do Empiku. A tam co? A tam Drach. Lekturę pożarłam, a kiedy przetrawiłam, zapragnęłam więcej, więc wreszcie udało mi się nabyć własny egzemplarz Morfiny.
Po dwudziestu stronach spasowałam i odłożyłam na półkę.
Morfina to nie jest Drach, zdecydowanie. Zaczyna się tragicznie chaotycznym opisem porażającego kaca, takiego, wiecie, z tych najgorszych, jakie można załapać, gdy na imprezie miesza się dwie paczki fajek z wódą, dragami i nieczystym sumieniem. Główny bohater, Konstanty Willemann, trzydziestoletni Warszawiak, budzi się u swojej kochanki, Salome i próbuje się ogarnąć, by wrócić do domu, gdzie czeka na niego żona Helena i syn Jurek. Kostek świadom jest, że powrót w takim stanie będzie ogromnym wyzwaniem, w końcu nie dość, że po melanżu jest trupem, to jeszcze jego miasto przeżywa właśnie początek niemickiej okupacji, przez co jego żona, patriotka, zapewne będzie miała do niego jeszcze większe niż zwykle pretensje. Dlatego co robi, żeby dobrze zacząć dzień? Daje sobie strzała w żyłę i pieprzy Salome.
Co za idiota, myślałam sobie. Co za pacan, no debil jakiś, nieodpowiedzialny bajerancik, degenerat straszny i barbarzyńca ostatni, ten Konstanty. Fujka, fujka!
Mijały miesiące, kiedy bum na Twardocha powrócił, znowu wszyscy zaczęli czytać, a potem wyszło info, że pisarz będzie na Targach Książki w Krakowie (dokładnie o 10.00 przy stoisku swojego wydawnictwa - D15), więc się wkurzyłam i zaczęłam czytać, żeby było potem o czym z tym człowiekiem pogadać.
I, cholera, totalnie mi się odmieniło!
Do około trzysetnej strony jest trochę pod górkę, bo ciągle ta morfina, depresja, mrok i obrzydliwy momentami seks, ale potem już się płynie przez tekst. Może to kwestia przyzwyczajenia, nie wiem, odnoszę wrażenie, że za dużo tam wodolejstwa, że można byłoby to napisać w tak samo efektowny sposób, ale bardziej oszczędzając słowo. To jedyna wada tej książki, bo przekonałam się również do samego Konstantego Willemanna.
Przede wszystkim Kostek jest hedonistą i nawet nie próbuje zaprzeczać przed samym sobą, że sprawy mają się inaczej. Lubi imprezki i lubi używki, lubi szastać hajsem i może sobie na to pozwolić, bo ma go sporo, więc dlaczego w zasadzie tego nie robić? Lubi też kobiety, a skoro te na niego lecą, to czemu nie korzystać?
W pierwszej części książki ma też depresję. Jest totalnie pogubiony w świecie, w jakim przyszło mu żyć. Ma trzydzieści lat, więc mógłby się jeszcze bawić, również ze swoją żoną i synkiem, ale nie. Wojna. Trzeba być albo patriotą, albo zdrajdą. A Kostek nie lubi, gdy mu się mówi, że coś trzeba.
Presja społeczeństwa nie jest natomiast tak silna, jak presja matki, która jest starą wariatką (to nie inwektywa wobec tej świetnie skrojonej postaci, to po prostu fakt). Relacja kobiety z synem jest bardzo toksyczna. Nic dziwnego, że Kostek ma potem problemy ze zdefiniowaniem, kim jest tak naprawdę, gdy rozpoczyna swoje samodzielne życie, pozornie z dala od matki. Nie bez wpływu jest również brak ojca, niemieckiego oficera. To prawda: Kostek jest niedojrzałym egocentrykiem, ale zważywszy na jego otoczenie i grunt, na jakim się wychował, nie ma czemu się dziwić. Momentami chciałam mu nakopać, tak mnie irytował, ale wreszcie Kostek przestał srać żarem (czyli robić z igły widły, weltschmeryzować bez końca, ogólnie: użalać się nad sobą) i wtedy było cacy.
Tak, postać Konstantego Willemanna jest naprawdę rewelacyjnie wymyślona i napisana. Bohater pokazuje, że nie każdy musi być bohaterem, że nie każdy jest stworzony do wniosłych czynów. I nie ma w tym nic złego. Za to w ludziach i ich postawach jest tyle samo złego, co i dobrego, nic nie jest czarno-białe. Patriotyzm może zniszczyć życie tak samo jak nienawiść do ziemi, z której pochodzimy. A ludzie? Ludzie to ludzie. Żyją, nawet podczas wojny.
Warszawa jest w Morfinie zdecydowanie jedną z bohaterek. Pięknie i dokładnie opisane scenerie stolicy działają na wyobraźnię. Nie tak, jak się mówi obecnie, że Warszawa to miejsce, które nie może się podnieść po wojnie, że cały czas w pewien sposób jest martwe. Warsawa opisana przez Twardocha żyje i ma się świetnie, ale czuje się w powietrzu, że zaraz zostanie jej zadany śmiertelny cios...
Choć realia historyczne zostały na pewno dokładnie odwzorowane w książce przez jej twórcę, to wcale nie zwracałam na nie zbytniej uwagi. Mnie urzekła walka Konstantego z oczekiwaniami innych oraz tajemnicza żeńska narracja. Zmiany perspektywy z męskiej na żeńską i zastanawianie się, kto tam jeszcze jest razem z głównym bohaterem, totalnie mnie oczarowały. W przeciwieństwie do samej końcówki książki. Tak, byłam zła, ale jestem jednocześnie bardzo zadowolona, że powieść otrzymała taki finał. Jedyny słuszny.
No cóż, przeczytajcie, zmierzcie się z tym opasłym tomiskiem, jeśli dacie radę, to koniecznie podzielcie się ze mną swoimi wrażeniami, bo jestem bardzo ciekawa innych opinii. Dla mnie solidne
8/10
Ponieważ zaś, jak Wam wiadomo, w następny weekend będę urzędować w Krakowie, dokładniej na Galicyjskiej 9,
zapraszam wszystkich serdecznie do stoiska C75. Ściągajcie aplikację targową na smartfony i odbierajcie rabaty. Albo przynieście używane książki na wymianę, też dostaniecie zniżki. A jak komuś nie styka na karnecik na ten event, to niech da znać, załatwię. A jak komuś nie pasuje, a chciałby na przykład spotkać się ze Szczepanem Twardochem i zadać mu jakieś pytanie, to bardzo Was proszę, wpiszcie je w komentarzu poniżej. Postaram się wystać swoje w kolejce i przeprowadzić z autorem mini-wywiad, jeżeli się zgodzi.
A poza tym to ściskam Was dziobaski i dbajcie, żeby się nie przeziębić, bo pogoda po prostu pas-kud-na!