logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: Morfina
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
text 2015-10-18 12:46
Szczepan Twardoch - Morfina
Hajs, dziwki, dragi i zabawa do białego rana, czyli Warszawka nigdy nie śpi, nawet na początku II wojny światowej. O takich hulankach i swawolach pisze Szczepan Twardoch wMorfinie, czyli jego, uwaga DZIEWIĄTEJ powieści (jeśli ufać Wikipedii). 
qr.miastoliteratury.pl/
O Szczepanie Twardochu każdy Polak powinien już słyszeć. Mam tu na myśli nie tylko dosyć wąskie grono zainteresowanych dobrą polską literaturą, tylko ogół społeczeństwa, bo przecież teraz to wszycy wiedzą, że i pisarz może jeździć merolem. Z ciekawostek, Twardoch istniał również przed zostaniem ambasadorem marki Mercedes-Benz Polska. Urodził się na śląskiej ziemi w 1979 roku i nie wiadomo, co się w jego życiu działo (przynajmniej nie, dopóki nie poznamy treści dzienników pt. Wieloryby i ćmy, która swą premierę będzie mieć Targach Książki w Krakowie), ale po pewnym czasie rozpoczął studiowanie
socjologii. Dziwię się, ale bardzo dobrze, że tak się stało, bo teraz może obalić stereotyp, że socjologia to fabryka bezrobocia. Chociaż, czy do końca? Bo czy pisarz to zawód, czy raczej styl życia? Zabawnie byłoby wpisywać w rubryczkę: technik literat, prawda? (Ale chciałabym)! 
Wracając do bohatera dzisiejszego postu, czyli Szczepana Twardocha; czy wiecie, że zaczynał jako fantasta? Publikował swoje opowiadania m.in. w "Science Fiction" i "Nowej Fantastyce", a jego powieściowy debiut dokonał się w 2007 roku publikacją książki pt. Sternberg nakładem wydawnictwa SuperNOWA.
W wolnym czasie podobno uprawia szermierkę oraz strzelectwo. I podróżuje, nawet tak daleko, jak na Spitzbergen. A tak poza tym, to pisze, dużo pisze, i wydaje mi się, że dziwi mnie to, że napisał coś przed Wiecznym Grunwaldem (o którym, notabene, dowiedziałam się po bumie na Morfinę). Jak widać, wejście w krąg autorów Wydawnictwa Literackiego czyni z pisarza Pisarza, czyli momentalnie daje sławę i pieniądze, więc, moi drodzy piszący przyjaciele, jeśli piszecie, to rękopis najpierw wysyłacie doWydawnictwa Literackiego, a dopiero w drugiej kolejności doWydawnictwa Sorus. ;) 
Ostatnio, już po przyjęciu Mercedesa od Mercedesa, o Twardochu znowu było głośno, tym razem za sprawą drugiej w jego karierze nominacji do Nagrody Nike za powieść Drach, którą miałam przyjemność już na blogu zrecenzować, więc zapraszam. Pisarz został też laureatem Nagrody Fundacji im. Kościelskich, więc ogólnie jest, jakby nie patrzeć, zajebisty. Zresztą, jak spojrzeć, to też, bardzo proszę: 
biblionetka.pl
Jeżeli lubicie mocne wrażenia, albo desperacko potrzebujecie motywacji do rozpoczęcia ćwiczeń tudzież przejścia na zdrowe żywienie, zgooglujcie w grafice takie hasło: Szczepan Twardoch młody. Krótko mówiąc, pisarz jest również najlepszym przykładem na to, że da się wyglądać bardzo dobrze, nawet, gdy kiedyś wyglądało się bardzo źle. A jeszcze krócej mówiąc: wyrobił się chop i tyla! 
 
Oczywiście, wszystko co powyżej, to dygresja, bo nie miałam zamiaru pisać biografii Twardocha, tylko zaopiniować WamMorfinę. Zatem, do meritum.
 
Po wielu miesiącach udręki wreszcie zmęczyłam tego potwornego molocha i powiem Wam, że jestem z tego powodu niesamowicie dumna. 
Wiele miesięcy temu zafascynowała mnie okładka i od tego czasu pragnęłam przeczytać tę książkę. Pod koniec ubiegłego roku odwiedziłam po raz pierwszy Warszawę i nie mogłam z takiej wyprawy wrócić bez książki, więc choć było bardzo mało czasu do odjazdu Polskiego Busa, postanowiłam wstąpić do Empiku. A tam co? A tam Drach. Lekturę pożarłam, a kiedy przetrawiłam, zapragnęłam więcej, więc wreszcie udało mi się nabyć własny egzemplarz Morfiny
Po dwudziestu stronach spasowałam i odłożyłam na półkę.
Morfina to nie jest Drach, zdecydowanie. Zaczyna się tragicznie chaotycznym opisem porażającego kaca, takiego, wiecie, z tych najgorszych, jakie można załapać, gdy na imprezie miesza się dwie paczki fajek z wódą, dragami i nieczystym sumieniem. Główny bohater, Konstanty Willemann, trzydziestoletni Warszawiak, budzi się u swojej kochanki, Salome i próbuje się ogarnąć, by wrócić do domu, gdzie czeka na niego żona Helena i syn Jurek. Kostek świadom jest, że powrót w takim stanie będzie ogromnym wyzwaniem, w końcu nie dość, że po melanżu jest trupem, to jeszcze jego miasto przeżywa właśnie początek niemickiej okupacji, przez co jego żona, patriotka, zapewne będzie miała do niego jeszcze większe niż zwykle pretensje. Dlatego co robi, żeby dobrze zacząć dzień? Daje sobie strzała w żyłę i pieprzy Salome.
Co za idiota, myślałam sobie. Co za pacan, no debil jakiś, nieodpowiedzialny bajerancik, degenerat straszny i barbarzyńca ostatni, ten Konstanty. Fujka, fujka! 
Mijały miesiące, kiedy bum na Twardocha powrócił, znowu wszyscy zaczęli czytać, a potem wyszło info, że pisarz będzie na Targach Książki w Krakowie (dokładnie o 10.00 przy stoisku swojego wydawnictwa - D15), więc się wkurzyłam i zaczęłam czytać, żeby było potem o czym z tym człowiekiem pogadać. 
I, cholera, totalnie mi się odmieniło! 
Do około trzysetnej strony jest trochę pod górkę, bo ciągle ta morfina, depresja, mrok i obrzydliwy momentami seks, ale potem już się płynie przez tekst. Może to kwestia przyzwyczajenia, nie wiem, odnoszę wrażenie, że za dużo tam wodolejstwa, że można byłoby to napisać w tak samo efektowny sposób, ale bardziej oszczędzając słowo. To jedyna wada tej książki, bo przekonałam się również do samego Konstantego Willemanna.
Przede wszystkim Kostek jest hedonistą i nawet nie próbuje zaprzeczać przed samym sobą, że sprawy mają się inaczej. Lubi imprezki i lubi używki, lubi szastać hajsem i może sobie na to pozwolić, bo ma go sporo, więc dlaczego w zasadzie tego nie robić? Lubi też kobiety, a skoro te na niego lecą, to czemu nie korzystać? 
W pierwszej części książki ma też depresję. Jest totalnie pogubiony w świecie, w jakim przyszło mu żyć. Ma trzydzieści lat, więc mógłby się jeszcze bawić, również ze swoją żoną i synkiem, ale nie. Wojna. Trzeba być albo patriotą, albo zdrajdą. A Kostek nie lubi, gdy mu się mówi, że coś trzeba. 
Presja społeczeństwa nie jest natomiast tak silna, jak presja matki, która jest starą wariatką (to nie inwektywa wobec tej świetnie skrojonej postaci, to po prostu fakt). Relacja kobiety z synem jest bardzo toksyczna. Nic dziwnego, że Kostek ma potem problemy ze zdefiniowaniem, kim jest tak naprawdę, gdy rozpoczyna swoje samodzielne życie, pozornie z dala od matki. Nie bez wpływu jest również brak ojca, niemieckiego oficera. To prawda: Kostek jest niedojrzałym egocentrykiem, ale zważywszy na jego otoczenie i grunt, na jakim się wychował, nie ma czemu się dziwić. Momentami chciałam mu nakopać, tak mnie irytował, ale wreszcie Kostek przestał srać żarem (czyli robić z igły widły, weltschmeryzować bez końca, ogólnie: użalać się nad sobą) i wtedy było cacy.
Tak, postać Konstantego Willemanna jest naprawdę rewelacyjnie wymyślona i napisana. Bohater pokazuje, że nie każdy musi być bohaterem, że nie każdy jest stworzony do wniosłych czynów. I nie ma w tym nic złego. Za to w ludziach i ich postawach jest tyle samo złego, co i dobrego, nic nie jest czarno-białe. Patriotyzm może zniszczyć życie tak samo jak nienawiść do ziemi, z której pochodzimy. A ludzie? Ludzie to ludzie. Żyją, nawet podczas wojny. 
Warszawa jest w Morfinie zdecydowanie jedną z bohaterek. Pięknie i dokładnie opisane scenerie stolicy działają na wyobraźnię. Nie tak, jak się mówi obecnie, że Warszawa to miejsce, które nie może się podnieść po wojnie, że cały czas w pewien sposób jest martwe. Warsawa opisana przez Twardocha żyje i ma się świetnie, ale czuje się w powietrzu, że zaraz zostanie jej zadany śmiertelny cios...
Choć realia historyczne zostały na pewno dokładnie odwzorowane w książce przez jej twórcę, to wcale nie zwracałam na nie zbytniej uwagi. Mnie urzekła walka Konstantego z oczekiwaniami innych oraz tajemnicza żeńska narracja. Zmiany perspektywy z męskiej na żeńską i zastanawianie się, kto tam jeszcze jest razem z głównym bohaterem, totalnie mnie oczarowały. W przeciwieństwie do samej końcówki książki. Tak, byłam zła, ale jestem jednocześnie bardzo zadowolona, że powieść otrzymała taki finał. Jedyny słuszny.
 
No cóż, przeczytajcie, zmierzcie się z tym opasłym tomiskiem, jeśli dacie radę, to koniecznie podzielcie się ze mną swoimi wrażeniami, bo jestem bardzo ciekawa innych opinii. Dla mnie solidne 
 
8/10
 
Ponieważ zaś, jak Wam wiadomo, w następny weekend będę urzędować w Krakowie, dokładniej na Galicyjskiej 9,zapraszam wszystkich serdecznie do stoiska C75. Ściągajcie aplikację targową na smartfony i odbierajcie rabaty. Albo przynieście używane książki na wymianę, też dostaniecie zniżki. A jak komuś nie styka na karnecik na ten event, to niech da znać, załatwię. A jak komuś nie pasuje, a chciałby na przykład spotkać się ze Szczepanem Twardochem i zadać mu jakieś pytanie, to bardzo Was proszę, wpiszcie je w komentarzu poniżej. Postaram się wystać swoje w kolejce i przeprowadzić z autorem mini-wywiad, jeżeli się zgodzi. 
A na koniec zapytam Was o logo naszego wydawnictwa, które fajniejsze, to po prawej, czy po lewej? Bo nie możemy się zdecydować (ja mam swój typ, ale dyskusje wciaż trwają, więc pomóżcie, klikając w TEN LINK i dając znać, co sądzice!). 
A poza tym to ściskam Was dziobaski i dbajcie, żeby się nie przeziębić, bo pogoda po prostu pas-kud-na!
Source: fabryka-dygresji.blogspot.com
Like Reblog Comment
url 2015-08-08 12:23
lolantaczyta.wordpress.com/2015/08/08/dlaczego-nie-czytam-twardocha
Morfina - Szczepan Twardoch
Like Reblog Comment
show activity (+)
text 2013-12-28 15:19
Morfina
Morfina - Twardoch Szczepan

Szczepan Twardoch

Wydawnictwo Literackie, 2012

 

Czas stawić czoła bodajże jednej z najbardziej rozchwytywanych polskich powieści ostatniego roku. Morfina, kolejna książka w dorobku młodego śląskiego pisarza, w iście ekspresowym tempie zyskała uznanie czytelników różnej maści, wpadła w oko również krytykom literackim. Podobnie jak po tytułową substancję, tak i po powieść sięgali praktycznie wszyscy, przyciągani jej popularnością oraz pewną dozą kontrowersji zawartą nie tylko w tytule, ale również w kuszącym napisie umieszczonym na okładce „Warszawa 1939: kobiety, narkotyki i zdrada”. To musi być coś mocnego.

 

Trzeba przyznać, że jest to powieść dość nietypowa. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że opowieści osadzone w czasie II Wojny Światowej utrzymane są w tonacji Kolumbów czy Kamieni na szaniec – dzielni bohaterowie walczą z niemieckim okupantem i gotowi są oddać swoje życie za ojczyznę. Jeżeli ktoś przejawia sympatie pronazistowskie, automatycznie jest likwidowany. Ku chwale ojczyzny. Bohaterowie kochają miłością prawdziwą, mają swoje żony, narzeczone, sympatie, za którymi tęsknią, o które się boją. Jednak życie prywatne jest niczym w obliczu obrony wolności i honoru ojczyzny, tak więc bez sentymentu z podniesioną głową ruszają na front, wprost pod kule karabinów. Są to prawdziwi bohaterowie, wzory do naśladowania. Tak idealni, że aż nierealni.

 

Tymczasem bohater Morfiny prezentuje zupełnie inną postawę. Zacznijmy od korzeni. Konstanty Willemann tak właściwie z prawdziwą polskością ma niewiele wspólnego. Ojciec to niemiecki arystokrata, matka to Ślązaczka, która zdecydowała się zostać Polką. To właśnie ona pragnie zaszczepić w swoim jedynym synu ‘polskość’, całkowicie zanurzając go w polskim środowisku. Jak można się domyślić efekty takiego zabiegu nie są w pełni zadowalające. Kostek jest idealnym przykładem płynnej tożsamości, jest niejako rozdarty pomiędzy swoimi prawdziwymi korzeniami a środowiskiem, w którym się wychował, jednak w żadnym z nich nie czuje się dobrze. Nasz bohater nie cierpi jednak z tego powodu zbyt wielkich rozterek, nie próbuje znaleźć wyjścia z tej niewygodnej sytuacji. On ma po prostu inne, znacznie przyjemniejsze zajęcia.

 

Konstanty to utracjusz i hedonista, któremu daleko do krystalicznego wzoru prawdziwego patrioty. Willemann nie przejmuje się zbytnio losami ojczyzny, jego głowę zaprząta raczej myśl, gdzie zdobyć kolejną buteleczkę ukochanej morfiny. Nie dba on też o wybrankę swojego serca. Chociaż ma żonę i syna, nie stroni on od szukania uciech w gronie panien lekkich obyczajów, ewentualnie w ramionach ukochanej swojego przyjaciela. Dzięki odziedziczonej fortunie może pozwolić sobie na wystawny tryb życia: rajdy samochodowe, bywanie w najlepszych warszawskich kawiarniach, prowadzenie pogawędek z samym Iwaszkiewiczem – oto jak wygląda codzienne życie Konstantego. Oczywiście nadejście wojny nieco komplikuje beztroski żywot poczciwego Kostka, po ulicach okupowanej stolicy snują się patrole wysłanników III Rzeszy, wśród Polaków kwitnie konspiracja, nikomu nie w głowie są już rozrywki. Za namową żony bierze udział w Kampanii Wrześniowej, chociaż tak naprawdę stara się podchodzić z dystansem do całego zamieszania. Można odnieść wrażenie, że pobyt na froncie traktuje jako zabawę, formę przygody, której przyjemność zakłócają jedynie trupy poległych towarzyszy. Ostatecznie po powrocie z przegranej walki zostaje wplątany w działanie konspiracji i, o ironio!, przywdziewając niemiecki mundur zaczyna bronić honoru Polski.

 

Książka z założenia miała zrywać z dotychczasowymi obrazami nieskazitelnych żołnierzy strzegących niepodległości ojczyzny. Pomysł nader odważny, jednak bez obaw – Konstanty nie jest stuprocentowym antybohaterem, to raczej odrobinę rozpieszczona, zagubiona figura z nieokreślonymi  poglądami. Zamiast swoimi czynami odpychać czytelnika, on wzbudza sympatię, zwłaszcza, że pod wpływem działalności konspiracyjnej w osobowości Willemanna ostatecznie zachodzą pewne zmiany. Może nie staje się on wzorem bohaterskiego żołnierza AK, jednak hedonistyczne przyzwyczajenia zaczynają powoli ustępować miejsca nieco szlachetniejszym odruchom. Wygląda na to, że zetknięcie z takim wydarzeniem jakim jest wojna, wywiera wpływ na każdego, bez wyjątku.

 

Powieść ta prezentuje się ciekawie również ze strony stylistycznej. Narracja prowadzona jest w wyjątkowo lekki, żywy sposób, co pewnie jest jednym z głównym powodów, dla którego aż tylu czytelników zdecydowało się sięgnąć po ową książkę. Jednocześnie autorowi udało się wpleść w tekst wiele smaczków stylistycznych, pobawić się warstwą językową. Warto odnotować, że w narracji często niespodziewanie pojawia się drugi, tajemniczy głos kobiecy, narrator wszystko wiedzący, znający przyszłość każdego bohatera. Do kogo należy? No cóż, w tekście nie znajdziemy jednoznacznej odpowiedzi, o to należy się zapytać samego autora.

 

Morfina to książka intrygująca, ciekawa i w pewien sposób zrywająca z dotychczasowymi wzorami. Można ją odebrać jako głos sprzeciwu i domaganie się nadania krystalicznym figurom bohaterów nieco bardziej ludzkiej postaci (bo chyba nikt nie wierzy, że wszyscy walczący byli święci).  Można ją również czytać jako studium osoby borykającej się z problemem tożsamości narodowej, lub jako zwykłą przygodę nieco nieszablonowego obywatela Warszawy – kwestia gustu i potrzeb. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie, co niewątpliwie jest kolejną cechą sprzyjającą jej popularności. Jest to książka dobra… ale mimo wszystko nie wybitna. Daleka jestem od nazwania jej arcydziełem (tak, takie głosy już słyszałam), bo jednak do osiągnięcia takiego pułapu Twardochowi wciąż jeszcze trochę brakuje. Ja określam ją raczej jako ‘ambitne czytadło’, które spodoba się również tym bardziej wymagającym czytelnikom. Kto wie, może ten drugi wariant jest lepszy i wróży lepiej na przyszłość?

Like Reblog Comment
show activity (+)
text 2013-12-26 21:20
2013 in books
The Remains Of The Day - Kazuo Ishiguro
Morfina (Polska wersja jezykowa) - Szczepan Twardoch

This post might end up being really tedious to read because it is a direct result of my love for making spreadsheets.

So how was my 2013 in books? I have read 76 books (I might squeeze in one more before the year ends, as I'm almost finished with Winesburg, Ohio). I think it is a good number. I think anything between 50 to 80 is good. More than that and you're risking just swallowing books without giving yourself enough time to think and digest them. Not enough time for some critical assessment.

That, of course, assumes that one has a full time job and some sort of life. If your full time job is to read and think about books, then I guess you can read more. And if you read mostly genre fiction, which does not need be mulled over for days afterwards, then of course you can go through them like a fast train. I can read three romance novels in one weekend if I put my mind to it.

Out of 76 books I've read I gave five stars to fourteen books and two of them I gave my 'special place in my heart' accolade. They were 'The Remains of The Day' by Kazuo Ishiguro and 'Morfina' by Szczepan Twardoch. 'Morfina' STILL hasn't been translated to English but it is soon coming out in German, so if you read in German, do yourself a favour and buy it.

I wonder if there is anything those two books have in common. I suppose you can say they both try to explore to some extent the question of national identity. The narrators of both books seem to be stuck in their respective Englishness/Polishness. 

In the category 'I should have really read this by now' I'd like to say I have finally read my first Dickens and my first Steinbeck and duly appreciated their greatness (although with some reservations).

In the category 'I shouldn't really be reading so much of it' I have to say I have read 23 romance novels and, sadly, that's really the only thing that's keeping my reading list gender-balanced. Out of the remaining 53 books, only 19 were written by women, 33 by men and one was mixed-gender anthology.

I'm also not doing very well on the non-English front. I have read only 20 things which were not originally written in English, and most of them were Polish books on history which I'm reading as a research for my novel.

I guess these are my literary New Year's resolutions - read more by women, read more non-fiction, read more translations, read more in Polish and Spanish.

Like Reblog Comment
review 2013-12-26 00:00
Morfina
Morfina - Szczepan Twardoch keep a look out for the German edition
More posts
Your Dashboard view:
Need help?