logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: Szczepan-Twardoch
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
text 2017-03-19 19:08
1
Drach - Szczepan Twardoch

"Na świecie pojawiacie się znikąd. Nie ma was zupełnie, a potem z nasienia wstrzykniętego w łono w ciele kobiety puchnąć zaczyna coś, co potem staje się wami, i nagle już jesteście, a potem jesteście z każdą chwilą bardziej."

 

Szczepan Twardoch, Drach, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014.

 

Tak oto do powieści zostaje wprowadza się jej główny bohater, Josef. Żałuję, że pisarz słowami narratora nie podjął się wyjaśnienia, od którego momentu jesteśmy coraz mniej. Pisze jedynie: "znikamy nagle". Myślę, że to nieprawda. Trzymając się leksyki Dracha, mam silne przekonanie, że znikanie jest równie procesualne jak pojawianie się. Może nawet jeszcze bardziej, przez to. że nie da się go ująć w sztywne ramy czasowe, uprościć w jakimś wyimaginowanym zapisie, w uśrednionym układzie współrzędnych, pomiędzy osią czasu i osią przestrzeni.

 

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2017-02-13 12:16
Różne oblicza pożądania w czasem zadziwiających okolicznościach
Pożądanie. Antologia opowiadań miłosnych, zmysłowych, erotycznych i dziwnych - Łukasz Orbitowski,Jakub Żulczyk,Michał Cetnarowski,Bernadeta Prandzioch,Piotr Rogoża,Jakub Nowak,Jakub Małecki,Jarosław Urbaniuk

Jakby się nad tym zastanowić, słowo "pożądanie" zostało bardzo ciekawie wykorzystane w sensie relacji między dwojgiem ludzi. Pożądać, to znaczy bardzo czegoś chcieć, pragnąć posiadać - dosłowność znaczenia tego wyrazu sprawia wrażenie niezwykle jednoznaczne, nie pozostawia w zasadzie żadnego pola do interpretacji.

 

Jakby na przekór zbiór opowiadań zatytułowany "Pożądanie" stara się pokazać o wiele szersze spektrum znaczeń, w którym pragnienie obcowania fizycznego jest tylko jednym z wielu. W celu realizacji tego planu do antologii zaproszono pisarzy związanych z fantastyką, jeśli nie tworzących w gatunku dziś, to przynajmniej przed laty. I jak to w fantastyce bywa - tylko wyobraźnia jest ograniczeniem, i ogromna większość tytułów w "Pożądaniu" zapewnia bardzo dobrą zabawę, tak jak zabawą jest porównywanie ze sobą pomysłów pisarzy na prezentację czegoś związanego z tematem.

 

Zresztą nie znajdziemy tu debiutantów (no, chyba że pani Prandzioch, nie wiem, być może), tylko doświadczonych twórców, którzy nie raz ani nie dwa udowodnili, że wiedzą z której strony trzyma się długopis. I tak Wit Szostak przygotował coś tak kompletnie szostakowskiego, że od razu przypomina mi się genialne "Sto dni bez słońca", a Michał Cetnarowski przywalił tekstem tak mocnym, że ktoś powinien policzyć jak wiele autor znalazł synonimów do słowa "masturbacja". Jakub Małecki zabawił się dokładnie tak, jak Jakub Małecki bawić zwykł się i otrzymaliśmy rzecz z niezliczoną ilością możliwych interpretacji, zupełnie inaczej niż Jakub Żulczyk, który żulczykowsko przywalił niczym pięścią między oczy nie pozostawiając nam żadnych złudzeń.

 

Tymczasem Jakub Nowak zaszalał z lepszą formą science fiction, oferując nam zadziwiający pomysł na opowiadanie o miłości i pożądaniu, którego głównego motywu boję się zdradzić, bo lepiej samemu poznać. Bernadeta Prandzioch pokazała uczucie ze strony bardziej emocjonalnej, niż cielesnej, Jarosław Urbaniuk wprost przeciwnie, choć w sumie nie, a najciekawszy okazał się Marcin Przybyłek, który zrobił mi... chciałbym napisać, że zrobił dobrze, ale się wstydzę być tak dosłownym. W każdym razie autor przygotował opowieść o pożądaniu w świecie Gamedeka, tego mojego ulubionego, z czasów opowiadań, gdzie mieliśmy do czynienia z pełnym zaskakujących pomysłów cyberpunkiem, których tak brakowało w każdym kolejnym tomie.

 

Zdecydowanie warto sięgnąć po tę antologię, tu w zasadzie nie ma słabych tekstów, co najwyżej... dziwne, takie, rzekłbym nawet, że orbitowskie.

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2016-10-27 07:46
Gangsterzy, nacjonaliści, socjaliści i Warszawa lat 30. - czyli o "Królu" trzy słowa
Król - Szczepan Twardoch

Przez całkiem spory fragment czasu lektury Króla miałem wrażenie, że wśród najlepszych powieści pisarza ta będzie tą najlżejszą i najłatwiejszą w odbiorze. Książka znacznie bardziej bowiem skupia się na historii swojego bohatera, niż na różnych narracyjnych dygresjach z których twórca jest znany, a przy tym opowiada tę historię w taki sposób, że nie sposób się oderwać od lektury.

 

Siłą Króla jest Warszawa, przedstawiona w roku 1937 w taki sposób, że jestem pewny, iż starzy warszawiacy bez problemu odnajdą poszczególne przedstawione tu miejsca. Ale jeszcze większą zaletą są bohaterowie, i nie tylko Mojsze Bernsztajn i Jakub Szapiro, ale i ci stojący trochę bardziej w tle, z Pantaleonem Karpińskim na czele. Facet jest trochę jak Trevor z Grand Theft Auto V - będzie mi się śnił po nocach jeszcze długo po zamknięciu czytnika.

 

Z jednej strony można się nieźle zafascynować Warszawą i jej półświatkiem. Oglądamy takie Zakazane imperium czy Peaky Blinders, a tu proszę: w przedwojennej Polsce wcale nie było gorzej! To znaczy: lepiej, oczywiście. I tu były konkretnie zorganizowane gangi służące rzadko komuś, kto do władzy doszedł, bo potrafił, a znacznie częściej jakimś ideom, ukrytym w cieniu za garniturami i kołnierzykami politykom. Obserwacja Żydów na tle Polaków w roku 1937 jest lekturą pociągającą, ale i coraz bardziej przerażającą. Tak łatwo zapomina się u nas, że fala totalitaryzmu z lat trzydziestych wcale naszego kraju nie ominęła, i Szczepan Twardoch z właściwą sobie swobodą pokazuje jak wzniecano i rozgrywano uliczne zamieszki, jak ścierała się sanacja z endecją.

 

Tych, którzy od prozy pana Twardocha oczekują więcej, niż tylko dobrej historii, uspokoję: jest taki moment w książce, który czytelnika zwali z nóg. Nie aż tak, jak jesteśmy u tego pana przyzwyczajeni, ale wrażenie i tak będzie niezapomniane - gwarantuję. Król wydaje się być powieścią napisaną przez pisarza, który już nie musi niczego udowadniać, który przetarł sobie szlak świetnymi Wiecznym Grunwaldem i Morfiną, a teraz wreszcie może napisać coś nie aż tak potężnie uderzającego, może nawet coś nieco łatwiejszego, jednocześnie będąc pewnym dobrej sprzedaży. A bardzo się zdziwię, jeśli pod koniec roku nie okaże się, że Król króluje na listach bestsellerów. To raczej niemożliwy scenariusz.

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2016-02-23 12:39
O "Dziennikach" Szczepana Twardocha z rozczarowaniem
WIeloryby i cmy Dzienniki - Szczepan Twardoch

Nie potrafię inaczej patrzeć na tę książkę, jak na kolejny element pewnego ciągu wydarzeń, tych które oddzielają pisarza od człowieka. “Wieloryby i ćmy”, jako zapis codzienności, znacznie bardziej formą przypominają niektóre wpisy twórcy na facebooku czy wypowiedzi udzielane w wywiadach czy w telewizji. To nie doskonała proza-fikcja, a wpisy, które momentami chce się nawet bardziej nazwać: postami. Szczepan Twardoch prowadził strony internetowe zatytułowane dziennikiem właśnie, i mam wrażenie, że przynajmniej część zaprezentowanych tu tekstów już czytałem. Choć może to styl powoduje, że treść zdaje się znajoma, nie będę się upierał.

 

Trudno nie zadawać sobie pytania o sens wydawania tego typu treści w tak młodym wieku twórcy. Z jednej strony źle mi z wyciąganiem takiego argumentu, wszak sam jestem nawet od pisarza nieco młodszy, a przecież i ja uważam, że niektóre kwestie, jakie mam do powiedzenia, warte są zapisania i dzielenia się nimi. :)) Z drugiej jednak strony nad książką stale wisi właśnie to zagadnienie: wiek pisarza i doświadczenie względem prezentowanych treści. Bo niestety rzadko można trafić tu na coś, co dorównuje prozie Twardocha (choć można!), znacznie częściej tekst zdaje się nie tylko pełen egzaltacji, a wręcz patetyczny. Zatem często i komiczny, a nie jestem przekonany, że taki był zamysł.

 

Gdyby to była zabawa - mogłaby zdawać się zrozumiała, gdybyśmy sobie dodali jakieś reguły. Na przykład zabawa polegająca na próbach stawiania siebie w rolach innych twórców, w ich sytuacjach, ale w naszym (pisarza) życiu. Ale to na zabawę nie wygląda, a na poważne przemyślenia na przeróżne tematy. Problem polega na tym, że zdanie twórcy rzadko bywa interesujące czy odkrywcze; to nie jest ten wnikliwy pisarz co w “Morfinie”, choć widać podobieństwo pod względem literackim, użytych słów i zbudowanych zdań, to niestety nie jest to.

 

Jest i trzecia strona - być może jest Szczepan Twardoch tak odważny, i tak odporny, że świadomie wydał rzecz dumnie nazwaną “Dziennikami” jak część pierwszą większej całości? Myślę, że pisze je wciąż, i że kwestią czasu jest wydanie tomu drugiego. Może po ukończeniu czterdziestki? I tak dalej? Może zamysłem jest bawienie się swoimi własnymi tekstami, myślami i spostrzeżeniami zmieniającymi się wraz z wiekiem, a przy okazji bawienie czytelnika? W takiej konfiguracji nie mam “Wielorybom i ćmom” nic do zarzucenia. Jednak czytelnikom, którzy szukają następnej “Morfiny”, “Wiecznego Grunwaldu” czy nawet “Dracha” tej pozycji nie polecam.

 

Wydawnictwo Literackie 2015

Like Reblog Comment
text 2015-10-18 12:46
Szczepan Twardoch - Morfina
Hajs, dziwki, dragi i zabawa do białego rana, czyli Warszawka nigdy nie śpi, nawet na początku II wojny światowej. O takich hulankach i swawolach pisze Szczepan Twardoch wMorfinie, czyli jego, uwaga DZIEWIĄTEJ powieści (jeśli ufać Wikipedii). 
qr.miastoliteratury.pl/
O Szczepanie Twardochu każdy Polak powinien już słyszeć. Mam tu na myśli nie tylko dosyć wąskie grono zainteresowanych dobrą polską literaturą, tylko ogół społeczeństwa, bo przecież teraz to wszycy wiedzą, że i pisarz może jeździć merolem. Z ciekawostek, Twardoch istniał również przed zostaniem ambasadorem marki Mercedes-Benz Polska. Urodził się na śląskiej ziemi w 1979 roku i nie wiadomo, co się w jego życiu działo (przynajmniej nie, dopóki nie poznamy treści dzienników pt. Wieloryby i ćmy, która swą premierę będzie mieć Targach Książki w Krakowie), ale po pewnym czasie rozpoczął studiowanie
socjologii. Dziwię się, ale bardzo dobrze, że tak się stało, bo teraz może obalić stereotyp, że socjologia to fabryka bezrobocia. Chociaż, czy do końca? Bo czy pisarz to zawód, czy raczej styl życia? Zabawnie byłoby wpisywać w rubryczkę: technik literat, prawda? (Ale chciałabym)! 
Wracając do bohatera dzisiejszego postu, czyli Szczepana Twardocha; czy wiecie, że zaczynał jako fantasta? Publikował swoje opowiadania m.in. w "Science Fiction" i "Nowej Fantastyce", a jego powieściowy debiut dokonał się w 2007 roku publikacją książki pt. Sternberg nakładem wydawnictwa SuperNOWA.
W wolnym czasie podobno uprawia szermierkę oraz strzelectwo. I podróżuje, nawet tak daleko, jak na Spitzbergen. A tak poza tym, to pisze, dużo pisze, i wydaje mi się, że dziwi mnie to, że napisał coś przed Wiecznym Grunwaldem (o którym, notabene, dowiedziałam się po bumie na Morfinę). Jak widać, wejście w krąg autorów Wydawnictwa Literackiego czyni z pisarza Pisarza, czyli momentalnie daje sławę i pieniądze, więc, moi drodzy piszący przyjaciele, jeśli piszecie, to rękopis najpierw wysyłacie doWydawnictwa Literackiego, a dopiero w drugiej kolejności doWydawnictwa Sorus. ;) 
Ostatnio, już po przyjęciu Mercedesa od Mercedesa, o Twardochu znowu było głośno, tym razem za sprawą drugiej w jego karierze nominacji do Nagrody Nike za powieść Drach, którą miałam przyjemność już na blogu zrecenzować, więc zapraszam. Pisarz został też laureatem Nagrody Fundacji im. Kościelskich, więc ogólnie jest, jakby nie patrzeć, zajebisty. Zresztą, jak spojrzeć, to też, bardzo proszę: 
biblionetka.pl
Jeżeli lubicie mocne wrażenia, albo desperacko potrzebujecie motywacji do rozpoczęcia ćwiczeń tudzież przejścia na zdrowe żywienie, zgooglujcie w grafice takie hasło: Szczepan Twardoch młody. Krótko mówiąc, pisarz jest również najlepszym przykładem na to, że da się wyglądać bardzo dobrze, nawet, gdy kiedyś wyglądało się bardzo źle. A jeszcze krócej mówiąc: wyrobił się chop i tyla! 
 
Oczywiście, wszystko co powyżej, to dygresja, bo nie miałam zamiaru pisać biografii Twardocha, tylko zaopiniować WamMorfinę. Zatem, do meritum.
 
Po wielu miesiącach udręki wreszcie zmęczyłam tego potwornego molocha i powiem Wam, że jestem z tego powodu niesamowicie dumna. 
Wiele miesięcy temu zafascynowała mnie okładka i od tego czasu pragnęłam przeczytać tę książkę. Pod koniec ubiegłego roku odwiedziłam po raz pierwszy Warszawę i nie mogłam z takiej wyprawy wrócić bez książki, więc choć było bardzo mało czasu do odjazdu Polskiego Busa, postanowiłam wstąpić do Empiku. A tam co? A tam Drach. Lekturę pożarłam, a kiedy przetrawiłam, zapragnęłam więcej, więc wreszcie udało mi się nabyć własny egzemplarz Morfiny
Po dwudziestu stronach spasowałam i odłożyłam na półkę.
Morfina to nie jest Drach, zdecydowanie. Zaczyna się tragicznie chaotycznym opisem porażającego kaca, takiego, wiecie, z tych najgorszych, jakie można załapać, gdy na imprezie miesza się dwie paczki fajek z wódą, dragami i nieczystym sumieniem. Główny bohater, Konstanty Willemann, trzydziestoletni Warszawiak, budzi się u swojej kochanki, Salome i próbuje się ogarnąć, by wrócić do domu, gdzie czeka na niego żona Helena i syn Jurek. Kostek świadom jest, że powrót w takim stanie będzie ogromnym wyzwaniem, w końcu nie dość, że po melanżu jest trupem, to jeszcze jego miasto przeżywa właśnie początek niemickiej okupacji, przez co jego żona, patriotka, zapewne będzie miała do niego jeszcze większe niż zwykle pretensje. Dlatego co robi, żeby dobrze zacząć dzień? Daje sobie strzała w żyłę i pieprzy Salome.
Co za idiota, myślałam sobie. Co za pacan, no debil jakiś, nieodpowiedzialny bajerancik, degenerat straszny i barbarzyńca ostatni, ten Konstanty. Fujka, fujka! 
Mijały miesiące, kiedy bum na Twardocha powrócił, znowu wszyscy zaczęli czytać, a potem wyszło info, że pisarz będzie na Targach Książki w Krakowie (dokładnie o 10.00 przy stoisku swojego wydawnictwa - D15), więc się wkurzyłam i zaczęłam czytać, żeby było potem o czym z tym człowiekiem pogadać. 
I, cholera, totalnie mi się odmieniło! 
Do około trzysetnej strony jest trochę pod górkę, bo ciągle ta morfina, depresja, mrok i obrzydliwy momentami seks, ale potem już się płynie przez tekst. Może to kwestia przyzwyczajenia, nie wiem, odnoszę wrażenie, że za dużo tam wodolejstwa, że można byłoby to napisać w tak samo efektowny sposób, ale bardziej oszczędzając słowo. To jedyna wada tej książki, bo przekonałam się również do samego Konstantego Willemanna.
Przede wszystkim Kostek jest hedonistą i nawet nie próbuje zaprzeczać przed samym sobą, że sprawy mają się inaczej. Lubi imprezki i lubi używki, lubi szastać hajsem i może sobie na to pozwolić, bo ma go sporo, więc dlaczego w zasadzie tego nie robić? Lubi też kobiety, a skoro te na niego lecą, to czemu nie korzystać? 
W pierwszej części książki ma też depresję. Jest totalnie pogubiony w świecie, w jakim przyszło mu żyć. Ma trzydzieści lat, więc mógłby się jeszcze bawić, również ze swoją żoną i synkiem, ale nie. Wojna. Trzeba być albo patriotą, albo zdrajdą. A Kostek nie lubi, gdy mu się mówi, że coś trzeba. 
Presja społeczeństwa nie jest natomiast tak silna, jak presja matki, która jest starą wariatką (to nie inwektywa wobec tej świetnie skrojonej postaci, to po prostu fakt). Relacja kobiety z synem jest bardzo toksyczna. Nic dziwnego, że Kostek ma potem problemy ze zdefiniowaniem, kim jest tak naprawdę, gdy rozpoczyna swoje samodzielne życie, pozornie z dala od matki. Nie bez wpływu jest również brak ojca, niemieckiego oficera. To prawda: Kostek jest niedojrzałym egocentrykiem, ale zważywszy na jego otoczenie i grunt, na jakim się wychował, nie ma czemu się dziwić. Momentami chciałam mu nakopać, tak mnie irytował, ale wreszcie Kostek przestał srać żarem (czyli robić z igły widły, weltschmeryzować bez końca, ogólnie: użalać się nad sobą) i wtedy było cacy.
Tak, postać Konstantego Willemanna jest naprawdę rewelacyjnie wymyślona i napisana. Bohater pokazuje, że nie każdy musi być bohaterem, że nie każdy jest stworzony do wniosłych czynów. I nie ma w tym nic złego. Za to w ludziach i ich postawach jest tyle samo złego, co i dobrego, nic nie jest czarno-białe. Patriotyzm może zniszczyć życie tak samo jak nienawiść do ziemi, z której pochodzimy. A ludzie? Ludzie to ludzie. Żyją, nawet podczas wojny. 
Warszawa jest w Morfinie zdecydowanie jedną z bohaterek. Pięknie i dokładnie opisane scenerie stolicy działają na wyobraźnię. Nie tak, jak się mówi obecnie, że Warszawa to miejsce, które nie może się podnieść po wojnie, że cały czas w pewien sposób jest martwe. Warsawa opisana przez Twardocha żyje i ma się świetnie, ale czuje się w powietrzu, że zaraz zostanie jej zadany śmiertelny cios...
Choć realia historyczne zostały na pewno dokładnie odwzorowane w książce przez jej twórcę, to wcale nie zwracałam na nie zbytniej uwagi. Mnie urzekła walka Konstantego z oczekiwaniami innych oraz tajemnicza żeńska narracja. Zmiany perspektywy z męskiej na żeńską i zastanawianie się, kto tam jeszcze jest razem z głównym bohaterem, totalnie mnie oczarowały. W przeciwieństwie do samej końcówki książki. Tak, byłam zła, ale jestem jednocześnie bardzo zadowolona, że powieść otrzymała taki finał. Jedyny słuszny.
 
No cóż, przeczytajcie, zmierzcie się z tym opasłym tomiskiem, jeśli dacie radę, to koniecznie podzielcie się ze mną swoimi wrażeniami, bo jestem bardzo ciekawa innych opinii. Dla mnie solidne 
 
8/10
 
Ponieważ zaś, jak Wam wiadomo, w następny weekend będę urzędować w Krakowie, dokładniej na Galicyjskiej 9,zapraszam wszystkich serdecznie do stoiska C75. Ściągajcie aplikację targową na smartfony i odbierajcie rabaty. Albo przynieście używane książki na wymianę, też dostaniecie zniżki. A jak komuś nie styka na karnecik na ten event, to niech da znać, załatwię. A jak komuś nie pasuje, a chciałby na przykład spotkać się ze Szczepanem Twardochem i zadać mu jakieś pytanie, to bardzo Was proszę, wpiszcie je w komentarzu poniżej. Postaram się wystać swoje w kolejce i przeprowadzić z autorem mini-wywiad, jeżeli się zgodzi. 
A na koniec zapytam Was o logo naszego wydawnictwa, które fajniejsze, to po prawej, czy po lewej? Bo nie możemy się zdecydować (ja mam swój typ, ale dyskusje wciaż trwają, więc pomóżcie, klikając w TEN LINK i dając znać, co sądzice!). 
A poza tym to ściskam Was dziobaski i dbajcie, żeby się nie przeziębić, bo pogoda po prostu pas-kud-na!
Source: fabryka-dygresji.blogspot.com
More posts
Your Dashboard view:
Need help?